Królowa Jednorękich Bandytów

FYI.

This story is over 5 years old.

Kultura

Królowa Jednorękich Bandytów

Gdy tylko przybyłam do Atlantic City, od razu wyruszyłam na podbój kasyn z dwudziestoma dolarami w garści. Po wejściu do kasyna poszłam prosto do strefy jednorękich bandytów

Wszystkie zdjęcia są własnością autorki tekstu

Minionego lata spędziłam 24 godziny w Atlantic City, 6500 kilometrów od mojego domu w Berlinie. Mieszkam niedaleko Spielbank Berlin, największego kasyna w mieście, ale niestety brakuje mu tej niewiarygodnej pstrokatości obecnej w dosłownie każdej, najmniejszej nawet kapliczce hazardu w Ameryce. Zgarnięcie całej puli na Placu Poczdamskim nie smakuje tak dobrze, jak tam. Gdy już trafiłam do Stanów, musiałam pojechać do Atlantic City. Miałam nawet powracające sny o tym mieście, zawsze śnił mi się jeden automat, który mógł zmienić całe moje życie. Możecie mówić do mnie „Królowo Jednorękich Bandytów" – tak jak wszyscy w moich snach.

Reklama

Gdy tylko przybyłam do Atlantic City, od razu wyruszyłam na podbój kasyn z dwudziestoma dolarami w garści. Po wejściu do kasyna poszłam prosto do strefy jednorękich bandytów i tak jak przepowiadały moje senne wizje, wygrywałam i wygrywałam, i nie mogłam przestać wygrywać. Po kilku grach poważnie zastanawiałam się nad zadzwonieniem do znajomych i krzyknięciem: „A nie mówiłam!?" – w słuchawkę. Minęła godzina, miałam 80 dolarów i ani jednej przegranej na koncie. Zrobiłam sobie chwilę przerwy i rozważałam zakończenie gry. Po łyku ginu z tonikiem zmieniłam zdanie i wróciłam do automatu.

Oczywiście natychmiast zaczęłam przegrywać, a moja mała fortuna szybko zniknęła – au revoir! Nagle wszystko zaczęło mnie przytłaczać. Odgłosy automatów, półnagie kobiety tańczące na barze, niezliczeni otyli Amerykanie, którzy bezustannie zacierali ręce, fantazjując o trafieniu trzech wisienek i rozbiciu banku. Wybiegłam z kasyna na świeże powietrze.

Przede mną na promenadzie coś zamajaczyło w oddali niczym fatamorgana: Trump Taj Mahal. Mimo, że kasyno zmieniło właściciela dawno temu, to wielkie litery z nazwiskiem Donalda wciąż wiszą na fasadzie. Wyciągnęłam z torebki ostatni numer „Time" z Trumpem na okładce i podniosłam go na wysokość wzroku. Słowa na okładce oddawały to, co czułam względem Atlantic City. „Pogódź się z tym" – mówiły. Choć naprawdę nie chciałam.

Ricarda Messner jest wydawczynią „Flaneur Magazine" i założycielką wydawnictwa editionmessner. Więcej o „Flaneur" w naszym artykule poświęconym magazynowi.

Reklama