FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Odkrywcza wyprawa Justina Biebera przez roast

Pojechałam do Culver City, żeby uczestniczyć w nagraniu Comedy Central: roast Justina Biebera w Sony Pictures Studio

Ten artykuł pierwotnie ukazał się w amerykańskim VICE

Dla kogoś, kto niedawno skończył 21 lat, Justin Bieber jest doskonale znany z wyczynów, na które niewielu odważyłoby się na trzeźwo. Nieważne, czy jest to szaleńcza jazda w strefie ograniczenia prędkości do 30 km/h, granie na perkusji w samych majtkach, czy spadanie z deski przed Madison Square Garden – najwidoczniej Justin zawsze próbuje zrobić coś, do czego byłby zdolny tylko najbardziej nieznośny kolega ze studiów.

Reklama

Z pewnością facet musi mieć świadomość, jak bardzo ludzie kochają go nienawidzić. Ale czy rzeczywiście przejmuje się tym, co inni o nim myślą? Załóżmy, że zbierasz do kupy 50 aktorów i celebrytów, żeby rzucać w nich najgorszymi obelgami na potrzeby wydarzenia telewizyjnego. Jak by to przyjął? I czy oglądając go, zobaczylibyśmy namiastkę prawdziwego Biebera – człowieka nawet żałosnego? Czy jednak byłby niczym Hannibal Buress w tonie ciężkiego przytyku, „ekstremalnie transparentną próbą pozyskania bardziej przychylnego spojrzenia publiczności?".

Tego właśnie chciałam się dowiedzieć. Dlatego niedawno, pewnego marcowego popołudnia, pojechałam do Culver City, żeby uczestniczyć w nagraniu Comedy Central: roast Justina Biebera w Sony Pictures Studio [roast to przyjęcie na cześć osoby, którą się chwali i z której się żartuje na przemian – red.]. Zostałam wyposażona w przepustkę dla prasy, a nawet w miejsce na czerwonym dywanie, z którego mogłam podobno ujrzeć młodego gwiazdora muzyki pop w świetle fleszy.

Właściwie czerwony dywan okazał się biały – tłoczyła się na nim zgraja najbardziej niestrudzonych amerykańskich reporterów z radia, telewizji i internetu, a także blogerzy, ekipy taszczące kamery, mikrofony i dyktafony. Wszyscy byli ubrani w krawaty i zwiewne suknie, a niemalże każdy dziennikarz miał nienaturalnie kwadratowe i białe zęby. Jeśli chodzi o mnie, wyglądałam bardziej jak członek cateringu (czarne spodnie, czarna koszulka i czarne buty). Co jakiś czas napotykałam spojrzenie kogoś z obsługi, które zdawało się mówić: „Jesteś jedną z nas", zanim w pośpiechu zaczynali zmieniać tace z jedzeniem i układać serwetki.

Reklama

W miarę jak przybywali celebryci, pozostali przedstawiciele prasy spychali mnie z drogi, w pogoni za różnymi VIP-ami i prawie VIP-ami, wykrzykując listę tych samych nieszkodliwych pytań, na które za każdym razem otrzymywali równie nieszkodliwe, niekiedy pokrętne odpowiedzi:

Pytanie: „Dlaczego Justin zgodził się na roast?".

Odpowiedź: „On nie musi niczego udowadniać – jest milionerem!".

Pytanie: „W skali 1-10 jak oceniłbyś poziom swojej obsesji na punkcie Biebera?".

Odpowiedź: „Zero! Nie, tak serio, to jest bardzo przystojny i odniósł sukces".

Pytanie: „Którą z piosenek Biebera lubisz najbardziej?".

Odpowiedź: „Nie wiem, człowieku. Nie znam ich aż tak dobrze…".

Na końcu białego dywanu koordynator z zestawem słuchawkowym wyjaśniał tłumowi nastolatek ubranych w najbardziej wyjściowe ciuchy, kiedy mają krzyczeć na zawołanie. Ich donośne, przeraźliwe krzyki w stylu Kids' Choice Award nadały nieco polotu wydarzeniom i pomogły nam zachować przytomność w okrutnym upale. Zrobiłam iPhone'em nieostre zdjęcia przechodzących celebrytów i wysłałam je mojemu chłopakowi.

Pozostali dziennikarze, bardziej obeznani ze sprawami Hollywoodu, zdominowali dywan, ustawiając swoich kamerzystów w najlepszych miejscach, wymachując mikrofonami nad głowami innych i bombardując celebrytów prowokacyjnymi pytaniami. Jedna z dziennikarek przebrała się nawet za Biebera, miała włosy obcięte na garnek z czasów Baby, skórzaną kurtkę z kapturem i doklejone wąsy. Właściwie jedyną znaczącą osobą, z którą udało mi się w końcu porozmawiać, była Gloria Allred, potężna prawniczka Hollywood. Stałam dokładnie naprzeciw niej, niezdarnie cykając fotki telefonem, podczas gdy ona odpowiadała spokojnie na pytania o Billa Cosby'ego i jego ciągłe zaprzeczenia na temat gwałtu oraz na pytania o jej zaprzysiężenie-przez-proces na członka męskiego klubu Friars – twórców roastu celebrytów. Kiedy już miała wychodzić, wyszeptałam:

Reklama

– Jesteś niesamowita…

Mrugnęła do mnie i na chwilę zapomniałam o otaczającej ogłupiającej atmosferze.

Po dwóch godzinach pocenia się i robienia fotek Ludacrisowi oraz Marcie Stewart zorientowałam się, że wreszcie przybył Justin Bieber. Miał włosy zaczesane do tyłu i krzaczasty wąs, a jego usta były wykrzywione w grymasie, jakby myślał o czymś nieprzyjemnym. Mijał tłumy reporterów, którzy – by zwrócić jego uwagę – powtarzali: „Justin, Justin!", i wydawało się, że poczuł ulgę, docierając do orkiestry wrzeszczących Belieberek, które czekały na końcu dywanu.

Kiedy Bieber zakończył rundę honorową, pracownicy studia nagle zaczęli demontować dywan, podest i zwijać kable. Wprowadzono nas do pomieszczenia dla prasy – oddzielonej kurtyną części przepastnego studia – gdzie wszyscy dziennikarze usiedli na plastikowych krzesełkach i oglądali roast na dwóch 40-calowych ekranach. Reporterzy stukali zapamiętale w klawiatury swoich laptopów, a ja robiłam notatki w zeszycie.

Przez całą audycję pokój prasowy zgodnie jęczał lub śmiał się w odpowiednich momentach. Choć słusznie ostro krytykowano głupie nastoletnie wybryki Biebera, to mimo wszystko trochę niezręcznie się na to patrzyło. Nie dlatego, że roast był szczególnie przykry: Natasha Leggero zauważyła bowiem, że „fanki Justina nazywa się Belieberkami, bo byłoby politycznie niepoprawnie użyć słowa »opóźnione«", podczas gdy spiker Ron Burgundy bronił Biebera jako „w pełni dorosłego mężczyznę… Mężczyznę, który śpiewa piosenki dla dziewięciolatków i ostrzyżonych na niego skaterów". Było to smutne, dlatego że Justin wydawał się niezwykle poważny, niemalże wystraszony. Oglądaliśmy starannie dobrany sąd błaznów grzecznie pobłażający tyranicznemu chłopcu-królowi, który desperacko pragnął być lubiany.

Reklama

Na końcu procesu Bieber wygłosił mowę z przeprosinami za swoje dawne złe zachowanie i dziękował Bogu, że „zawsze dawał mu kolejną szansę". Mimo że dzieliły nas ekrany telewizorów, poczułam nagłe zawahanie się publiczności. Czy to rzeczywiście mogło być tak proste? Nasz nieznośny antybohater milioner jest po prostu niezrozumianym i samotnym dzieckiem?

Moje ciepłe uczucia okazały się jednak krótkotrwałe. Po nagraniu Bieber, Snoop i Shaq śmignęli razem przez pokój prasowy na korytarz. Ten gość ma mniej charyzmy scenicznej, niż można by oczekiwać. Nagle staje się niezdarnym nastolatkiem w pokoju pełnym ciekawskich dorosłych, udzielając na nieliczne pytania odpowiedzi: „Tak", „Nie" lub „Cóż…". Ale gdy młodszy reporter z „BuzzFeed" zapytał:

– Gdzie dzisiaj świętujesz?

Bieber odpowiedział z pewną dozą entuzjazmu:

– Lecę do Vegas… własnym odrzutowcem!