FYI.

This story is over 5 years old.

Moje zdanie

Bez Boga, bez problemu

Nie obchodzi mnie, czy jesteś osobą wierzącą i do kogo się modlisz. Tylko twoje czyny definiują, jakim jesteś człowiekiem

Urodziłem się i wychowałem w katolickiej rodzinie, w której od małego uczono mnie o wadze, jaką w ludzkim życiu pełni wiara. Nie byliśmy przesadnie konserwatywni, ale niedzielne wycieczki z mamą pod rękę – by przez godzinę siedzieć na niewygodnych, drewnianych ławach i słuchać kazania księdza – były stałym punktem cotygodniowych czynności.

Jedno z pierwszych wspomnień z mojego dzieciństwa to wieczorne modlitwy, które recytowałem na klęczkach przed snem, wgapiony w sufit nad swoim łóżkiem. Cechą charakterystyczną moich deklamacji było: dziękowanie Bogu za życie, proszenie go o zdrowie dla moich bliskich i przepraszanie za grzechy. Jako dziecko nie zastanawiałem się nad tym, czy moja deklaracja wiary rzeczywiście ma jakiś większy sens. Myślałem jednak, że to, co robię jest ważne – skoro inni, starsi ode mnie prosili, bym tak robił.

Reklama

Później pojawiły się szkolne lekcje religii, gdzie jak mantrę, powtarzano o tym, że Bóg jest moim największym przyjacielem, nieskończoną miłością i dobrem – im więcej się jednak dowiadywałem na ten temat, tym większe rosły we mnie wątpliwości. Kiedy zacząłem zadawać pytania, nikt nie chciał na nie odpowiadać, wytłumaczyć mi – jako dziecku – co z innymi wyznaniami i dlaczego ludzie wierzą w różnych bogów, skoro tylko ten „nasz" jest prawdziwy? Dlaczego każdego dnia należy dziękować Bogu i utwierdzać go w naszej wierze? Co to za przyjaciel, który grozi ci wiecznym potępieniem, jeżeli nie oddasz mu należytej czci? Mąciłem wodę. Pani katechetka mnie nie lubiła. Czułem się jak zło konieczne, a ja tylko chciałem wiedzieć.

Pierwsza komunia autora.

W pewnym momencie pytania ustały, bo i mi przestało zależeć na odpowiedziach. Zrozumiałem, że nie potrzebuję żadnego Nieba, Piekła, Boga, aniołów i życia wiecznego, by cieszyć się tym, co jest teraz, traktując innych tak, jak sam chciałbym, by mnie traktowano. Tak więc moja transformacja w osobę niewierzącą nie była poprzedzona spektakularnym opuszczeniem stada owieczek, a raczej sukcesywnym procesem, uświadamiającym moją wartość, jako człowieka wolnego od nałożonych dogmatów i utartych ścieżek.

Wiecie co jest gównianą rzeczą na temat 10 przykazań? Fakt, że musieliście je spisać. „Nie zabijaj", „Nie kradnij", serio? Powinniście już to wiedzieć, to powinno być w was […] Biblia powinna mieć jedną stronę, a na niej zdanie: Staraj się nie być chujem – Jim Jefferies, komik

Reklama

Żyjemy w kraju, gdzie dla wielu ksiądz jest traktowany jako jedyny łącznik z Bogiem. To żywy pilot do telewizora z obrazem bożego programu dla świata. Ambona zaś staje się opiniotwórczą stacją nadawczą, obrazem światopoglądu – co tylko potwierdza niedzielna przemowa abp. Andrzeja Dzięgi w Częstochowie, na pielgrzymce Radia Maryja, gdzie ostrzegał zebranych wiernych, że In Vitro jest zbrodnią.

Zastanawiam się, jak wielką wiedzę medyczną na temat In Vitro posiada człowiek, który od 1971 roku zaczął nauki Wyższym Seminarium Duchownym w Siedlcach, by od tamtej pory na stałe związać się z kościołem? Co daje mu prawo, by osądzać nowe życie, które nie powstałoby, gdyby nie nauka i miłość ludzi, chcących mieć dziecko?

Skoro jednak metropolita szczecińsko-kamieński abp Andrzej Dzięga mówi, że In Vitro jest złe, to najwyraźniej tyle wystarczy niektórym jego wiernym. Po co komplikować sobie sprawę listami osób, które rzeczywiście urodziły się dzięki tej metodzie lub rodzicom tych dzieci.

O Terlikowskim, który porównał In Vitro do gwałtu, nawet nie będę się rozpisywał, nie mam na to siły – zwłaszcza gdy ostatnio pojawił się na jego portalu fronda.pl tekst z „przydatnymi argumentami w walce z neodarwinizmem". To chyba tyle na temat Terlikowskiego.

Burzliwy okres dorastania. Szatan płakał, jak to widział.

To normalne, że boimy się tego, co nieznane. Taka nasza ludzka natura. Niestety to transakcja wiązana, gdzie częstym następstwem strachu jest początkowa negacja, w której miejsce pojawia się agresja. Wojna, którą ultrasi chrześcijaństwa wypowiedzieli metodzie sztucznego zapłodnienia, jest analogiczna do syfu, który od lat fundują ludziom o odmiennej orientacji seksualnej.

Reklama

Nigdy nie mogę nadziwić się wygodą w powoływaniu się na Pismo Święte, gdzie homoseksualizm jest grzechem – ale, gdy spytasz kogoś takiego o powstanie świata w siedem dni i stworzenie Ewy z żebra Adama, to mówi, że „tego przecież nie można brać dosłownie".

To przypomina mi głośną sprawę samobójstwa 14-latka, który nie poradził sobie z szykanami rówieśników, wyzywających go od „pedziów", co dobitnie pokazało istotę homofobii – kiedy podczas symbolicznego zapalenia zniczy przed MEN za tragicznie zmarłego Dominika, zapytałem stojącego w tłumie młodego chłopaka, dlaczego postanowił oddać cześć swojemu rówieśnikowi. Odpowiedział mi, że sam też był gnębiony w szkole i jego rówieśnicy wyzywali go od „pedałów". Wystarczyło, że miał grzywkę i inaczej się ubierał. Zaraz potem dodał, że podobnie jak Dominik, on też miał myśli samobójcze, z którymi na szczęście się uporał. Jaka jednak była puenta tej historii?

Mój rozmówca nie był gejem – ale jego heteroseksualnych kolegów najwyraźniej to nie interesowało, bo łatka została już przyszyta i znaleziono kozła ofiarnego, na którym można wyładować swoje frustracje. Homofobia i nietolerancja to broń, która rani i zabija. Ktoś krzyknie, że „orientacja to prywatna sprawa i nie powinno się z nią obnosić przed innymi". Zgadza się, dokładnie tak samo jak religia, którą się wyznaje – bo tak samo nie powinno obchodzić, z kim ktoś spędza noce, jak i do kogo się modli przed snem.

Reklama

Czasem wydaję mi się, że rozumiem, dlaczego tak bardzo potrzebujemy wierzyć w wyższą siłę. Kiedy jest nam źle i spotykają nas złe rzeczy, potrzebujemy wsparcia, tego by ktoś stał w naszym narożniku, gdy boksujemy się z życiem.

Bo świadomość pustki jest przerażająca. Niekończąca się cisza, biała kartka, na której nic nigdy nie powstanie. To samotność we wszechświecie, w którym sami poniesiemy odpowiedzialność za każdy nasz czyn.

Autor tekstu, Aktualne zdjęcie.

Dlatego teraz żyjemy w kraju, gdzie Ryszard Nowak, prezes stowarzyszenia Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami i Przemocą, pozywa Roberta Biedronia, prezydenta Słupska – bo ten dopuścił się „znieważenia uczuć religijnych", zdejmując w swoim gabinecie obraz Jana Pawła II. W kraju, gdzie nowo otwarty meczet na warszawskiej Ochocie zostaje obrzucony świńskim mięsem – bo tacy jesteśmy tolerancyjni dla innych wyznań.

W kraju, gdzie wspomniany wcześniej abp Andrzej Dzięga grzmi na Jasnej Górze: „Dlaczego głusi zostaliście wy, którzy tę ustawę (In Vitro przyp. red) wprowadzacie do polskiego systemu prawa i do polskiego życia?" – na co prezes Jarosław Kaczyński odpowiada, że prezydent elekt Andrzej Duda i kandydatka na premiera Beata Szydło głusi nie będą. W kraju, gdzie z badania IBE wynika, że ponad połowa zapytanych 18-latków ma ogromne braki na temat życia seksualnego, a w tym czasie w niektórych szkołach zamiast merytorycznych lekcji, pogłębiających wiedzę uczniów, prowadzi się próby jasełek.

Urodziłem się i wychowałem w katolickiej rodzinie, w której od małego uczono mnie o wadze, jaką w ludzkim życiu pełni wiara. Szybko ujrzałem też religię, jako narzędzie, które powinno służyć ludziom – zbyt często widzę jednak ludzi będących narzędziem religii. I chociaż już dawno zgubiłem drogę do raju – jeżeli takowy istnieje – nie mam wątpliwości, że nie będzie w nim miejsca dla tych, którzy swoją wiarę zmienili w oręż do zadawania cierpienia innym.