Nie wiem czy film „Miłość” Filipa Dzierżawskiego jest najlepszym polskim dokumentem muzycznym, ale na pewno jest świetną odtrutką na patetyczne opowieści jak to Lady Pank i Perfect obalili komunę. A co najważniejsze, Dzierżawskiemu udaje się opowiedzieć coś więcej niż tylko historię wzlotów i upadków czterech chłopaków z Trójmiasta.„Miłość” zapowiada się na kolejny zwyczajny dokument o muzyce, z przedywidalną strukturą, znanymi od lat zwrotami akcji, standardowym punktem wyjścia, innymi słowy klisza na kliszy: po latach Leszek Możdżer, Tymon Tymański, Mikołaj Trzaska i Maciej Sikała, legendy polskiego jazzu i twórcy yassu, robią reunion, spotykają się na próbie, planują potencjalną trasę i nagrywkę płyty. Zdjęcia z prób są przetykane archiwaliami, prywatnymi filmami i nieostrymi, pseudo-artystycznymi ujęciami. Każdy z chłopaków poszedł inną drogą, mają inne podejście do przemysłu muzycznego i samej koncepcji muzyki. Możdżer gra z muzykiem Pink Floyd, Tymański jest celebrytą, Sikała pracuje w akademiach muzycznych, a Trzaska chce tylko grać chaotyczny yass. Łączy ich miłość do muzyki. Słuchamy opowieści o początkach zespołu, oglądamy inscenizowaną scenę szaleństwa i samobójczej śmierci perkusisty Miłości, Jacka Oltera. Bohaterowie wspominają lata bliskiej przyjaźni, wzajemnego wyciągania z nieszczęścia, piekiełka katolickiego wychowania i łańcuchów akademickiej muzyki. Opowiadają, jak się platonicznie w sobie kochali, wyrzucali, odchodzili i wracali do kapeli. Jak brali kwasy w pociągach, pili browary, wpadali w ciągi, walczyli z mainstreamem jazzu, grali z Lesterem Bowie i jak ich Miłość wyzwoliła. Potem oczywiście widzimy jak przy szalonym apluazie publiczności na OFFie, znowu grają razem i grają jak nigdy!Na szczęście tak nie jest. W filmie Dzierżarwskiego bohaterowie kłócą się, nie przyjeżdżają na koncert, wypominają i wspominają sobie winy, wychodzi z nich to, co najgorsze i to co najciekawsze. To co ich różni, nie jest piękne, a toksyczne. Rozstrzał pomiędzy ich życiowymi filozofiami i karierami jest tak nieprawdopodobny, że aż trudno uwierzyć, że kiedyś byli w stanie założyć zespół czy w ogóle się kolegować. Bez ceregieli opowiadają o tym, jak się zawiedli na sobie (dostaje się nawet nieżyjącemu perkuśiście), o kasie i oczywiście o muzyce. Chłopaki może i się lubią i szanują, ale zbyt dużo się wydarzyło w międzyczasie, by mogli powtórzyć swój sukces z początku lat 90. Grają na OFFie, ale tylko we dwójkę. Podobno zagrali dobrze, ale reżyser mądrze robi nie pokazując nam tego.Najciekawsza w tym dokumencie jest scena otwierająca i zamykająca film: rozmowa Tymańskiego z Możdżerem o niskiej gaży na OFF-ie, nieobecnych członkach zespołu, załatwianiu samolotu i nie graniu już nigdy więcej. Zamiast wpychania archiwalnych ujęć z demonstracji, czy setek newsowych, Dzierżawski poprzez ich rozmowę pokazuje napięcie pomiędzy różnymi podejściamy do tworzenia sztuki i samego życia w Polsce po transformacji. Jest to tak groteskowy dialog, że cały czas zastanawiam się czy to aby nie było napisane w scenariuszu albo po prostu dowcip.Nie przepadam za filmami dokumentalni, yassem i jazzem, ale ten film jest naprawdę dobry. Nie ma tezy i spektakularności (pierdolnięcia) „Jestem Bogiem”, bo to w końcu tylko dokument o raczej elitarystycznym zjawisku, ale udaje mu się całkiem sporo pokazać. Unika prostych rozwiązań, a jednocześnie w prosty sposób opowiada ludzkie historie i zmagania z bycie twórcą w kapitalistycznej Polsce. „Miłość” zasługuje na więcej, niż bycie kolejną nocną powtórką na TVP Kultura.SŁUCHAWKI MAM ZAWSZE W SOBIESIMON MASON: DILER BRITPOPOWEJ ARYSTOKRACJIINTERFEARANCE
Reklama