FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Łączy ich Miłość, dzieli ich wszystko

Nie wiem czy film „Miłość” jest najlepszym polskim dokumentem muzycznym, ale na pewno jest świetną odtrutką na patetyczne opowieści jak to Lady Pank i Perfect obalili komunę. Filipowi Dzierżawskiemu udaje się opowiedzieć coś więcej niż tylko historię...

Nie wiem czy film „Miłość” Filipa Dzierżawskiego jest najlepszym polskim dokumentem muzycznym, ale na pewno jest świetną odtrutką na patetyczne opowieści jak to Lady Pank i Perfect obalili komunę. A co najważniejsze, Dzierżawskiemu udaje się opowiedzieć coś więcej niż tylko historię wzlotów i upadków czterech chłopaków z Trójmiasta.

„Miłość” zapowiada się na kolejny zwyczajny dokument o muzyce, z przedywidalną strukturą, znanymi od lat zwrotami akcji, standardowym punktem wyjścia, innymi słowy klisza na kliszy: po latach Leszek Możdżer, Tymon Tymański, Mikołaj Trzaska i Maciej Sikała, legendy polskiego jazzu i twórcy yassu, robią reunion, spotykają się na próbie, planują potencjalną trasę i nagrywkę płyty. Zdjęcia z prób są przetykane archiwaliami, prywatnymi filmami i nieostrymi, pseudo-artystycznymi ujęciami. Każdy z chłopaków poszedł inną drogą, mają inne podejście do przemysłu muzycznego i samej koncepcji muzyki. Możdżer gra z muzykiem Pink Floyd, Tymański jest celebrytą, Sikała pracuje w akademiach muzycznych, a Trzaska chce tylko grać chaotyczny yass. Łączy ich miłość do muzyki. Słuchamy opowieści o początkach zespołu, oglądamy inscenizowaną scenę szaleństwa i samobójczej śmierci perkusisty Miłości, Jacka Oltera. Bohaterowie wspominają lata bliskiej przyjaźni, wzajemnego wyciągania z nieszczęścia, piekiełka katolickiego wychowania i łańcuchów akademickiej muzyki. Opowiadają, jak się platonicznie w sobie kochali, wyrzucali, odchodzili i wracali do kapeli. Jak brali kwasy w pociągach, pili browary, wpadali w ciągi, walczyli z mainstreamem jazzu, grali z Lesterem Bowie i jak ich Miłość wyzwoliła. Potem oczywiście widzimy jak przy szalonym apluazie publiczności na OFFie, znowu grają razem i grają jak nigdy!

Reklama

Na szczęście tak nie jest. W filmie Dzierżarwskiego bohaterowie kłócą się, nie przyjeżdżają na koncert, wypominają i wspominają sobie winy, wychodzi z nich to, co najgorsze i to co najciekawsze. To co ich różni, nie jest piękne, a toksyczne. Rozstrzał pomiędzy ich życiowymi filozofiami i karierami jest tak nieprawdopodobny, że aż trudno uwierzyć, że kiedyś byli w stanie założyć zespół czy w ogóle się kolegować. Bez ceregieli opowiadają o tym, jak się zawiedli na sobie (dostaje się nawet nieżyjącemu perkuśiście), o kasie i oczywiście o muzyce. Chłopaki może i się lubią i szanują, ale zbyt dużo się wydarzyło w międzyczasie, by mogli powtórzyć swój sukces z początku lat 90. Grają na OFFie, ale tylko we dwójkę. Podobno zagrali dobrze, ale reżyser mądrze robi nie pokazując nam tego.

Najciekawsza w tym dokumencie jest scena otwierająca i zamykająca film: rozmowa Tymańskiego z Możdżerem o niskiej gaży na OFF-ie, nieobecnych członkach zespołu, załatwianiu samolotu i nie graniu już nigdy więcej. Zamiast wpychania archiwalnych ujęć z demonstracji, czy setek newsowych, Dzierżawski poprzez ich rozmowę pokazuje napięcie pomiędzy różnymi podejściamy do tworzenia sztuki i samego życia w Polsce po transformacji. Jest to tak groteskowy dialog, że cały czas zastanawiam się czy to aby nie było napisane w scenariuszu albo po prostu dowcip.

Nie przepadam za filmami dokumentalni, yassem i jazzem, ale ten film jest naprawdę dobry. Nie ma tezy i spektakularności (pierdolnięcia) „Jestem Bogiem”, bo to w końcu tylko dokument o raczej elitarystycznym zjawisku, ale udaje mu się całkiem sporo pokazać. Unika prostych rozwiązań, a jednocześnie w prosty sposób opowiada ludzkie historie i zmagania z bycie twórcą w kapitalistycznej Polsce. „Miłość” zasługuje na więcej, niż bycie kolejną nocną powtórką na TVP Kultura.

SŁUCHAWKI MAM ZAWSZE W SOBIE

SIMON MASON: DILER BRITPOPOWEJ ARYSTOKRACJI

INTERFEARANCE