FYI.

This story is over 5 years old.

używki

Dlaczego marihuana to większe zło niż papierosy

Pomijając takie głupoty, jak uzależnienie, rak płuc i szereg innych chorób, czy rzeczywiście dym z konopi jest gorszy od tego z tytoniu?

Fot. Raquel Baranow na Flickr

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE Canada

Były premier Kanady Stephen Harper zapytany o opinię w kwestii marihuany udzielił takiej oto wyważonej odpowiedzi:

„Tytoń czyni wiele szkód. Marihuana jest od niego nieskończenie groźniejsza i nie chcemy zachęcać do jej spożywania".

Nie polepszył sytuacji, odwołując się do „stale rosnącej wielkiej liczby naukowych i medycznych dowodów na negatywne konsekwencje długotrwałego zażywania marihuany".

Reklama

Jeśli ktoś chciałby się czepiać i odwoływać do nauki, mógłby wytknąć, że to stwierdzenie nie ma w zasadzie żadnego pokrycia w rzeczywistości. Jeśli chodzi o statystki, papierosy wywołują w kanadyjskim społeczeństwie znacznie większe szkody niż marihuana, pomagając przenieść się na tamten świat 30-40 tysiącom ludzi rocznie (zioła nie powiązano bezpośrednio z ani jednym zgonem). Można być też bardzo precyzyjnym i wykłócać się, że szkodliwe skutki palenia baki i szlugów da się empirycznie zmierzyć i porównać, więc o żadnej nieskończoności nie może być mowy.

My jednak nie będziemy się czepiać. Jeśli pominiemy pierdoły takie jak uzależnienie lub choroby i przyjrzymy się rzeczom naprawdę ważnym – takim jak unikanie gastro czy wygodę, z jaką wiąże się brak konieczności kręcenia następnego – Harper ma rację. Poniżej znajdziecie listę powodów, dla których trawa jest „nieskończenie" gorsza od papierosów.

Nie pomoże ci nic wyrwać

W przeciwieństwie do takich grzeszków jak alkohol i papierosy, marihuana nie pomaga w interakcjach społecznych. Nawet osoby niepalące dostrzegą, że na imprezach najłatwiej wyrwać kogoś w palarni. Nie ma tam zbyt wielu osób, wszyscy są wyluzowani i łatwo jest nawiązać rozmowę. Jeśli jednak wyłonisz się nagle z głębin haszkomory, raczej nie będziesz miał do powiedzenia nic szczególnie miłego czy dowcipnego, o ile w ogóle uda ci się wydobyć z siebie jakieś słowa. Na gównianej posiadówce połączonej z oglądaniem filmu byłam tak uwięziona w swojej głowie, że przez bite 15-20 minut męczyłam się przed każdym sarkastycznym komentarzu, którym chciałam ubarwić „Piranię 3D" – film, w którym jednemu kolesiowi ryba odgryza penisa. W końcu odmulił mnie kolega. „Co ci odwaliło? Od dwóch godzin nie odezwałaś się słowem" – spytał. Z łatwością uniknęłabym tej sytuacji, gdybym zamiast bonga spaliła tego wieczora kilka Marlboro.

Marnujesz pieniądze na rzeczy, których i tak nie będziesz pamiętać

Kilka lat temu na festiwalu Rock the Bells miał miejsce wielki powrót Lauryn Hill. Miał wystąpić też Wu-Tang Clan i Tribe Callet Quest, więc przyleciałyśmy z przyjaciółką do San Francisco, by móc zobaczyć to na żywo. Gdy tylko weszłyśmy na teren festiwalu, każda z nas wypaliła dwa blanty i zjadła po ciasteczku. Nim przebrzmiały suporty, poskładało nas. Obcy koleś siedzący obok próbował nas obudzić – usłyszał, jak żartowałyśmy, że najgorszym, co mogłoby się teraz stać, to przegapienie koncertu Lauryn Hill. Pamiętam tylko, że patrzyłam szklanymi oczami na tamtego kolesia, wzruszyłam ramionami i znów zasnęłam.


Nie tylko o używkach. Polub nasz fanpage VICE Polska i bądź na bieżąco


Udało więc nam się wydać 600 dolarów na czterogodzinną drzemkę. Chciałabym powiedzieć, że to był jednorazowy wypadek przy pracy, jednak najarana przespałam całkiem sporo innych koncertów. Nie pamiętam też fabuły żadnego z filmów, które oglądałam w latach 2005-2010. Nikotyna natomiast działa stymulująco. Utrzyma cię na nogach przez kilka godzin, wywołując też chroniczne zaburzenia snu.

Reklama

Dilerzy są irytujący

„Bądź za 15 min" – pisze, a godzinę później ty wciąż gnijesz w przedsionku banku gdzieś między bezdomnym a bankomatem, bo na zewnątrz jest zimno jak w psiarni, a jego srebrnej terenówki nigdzie nie widać. Jeśli masz szczęście, możesz napisać mu dokładnie, o co ci chodzi, jednak najpewniej przynajmniej raz trafiłaś na dupka, który forsował jakiś kod, w którym „książka" oznacza jeden gram. Przecież ludzie umawiający się o najróżniejszych porach dnia i nocy na dostawę wydawniczych nowości są poza wszelkimi podejrzeniami. Gdy w końcu ta spóźnialska szuja raczy się pojawić, mimo nerwów musisz być miły, ponieważ tylko od niego zależy, czy będziesz dziś na haju. Wtedy daje ci towar zawinięty w pieprzoną chusteczkę do nosa i wiesz, że cały przesiąkniesz charakterystycznym zapachem. Wracasz do domu z poczuciem, że może i jesteście kumplami, ale i tak cię orżnął. Prawda jest taka, że nawet najlepsi dilerzy nijak mają się do obsługi w przeciętnej Żabce.

Za dużo odmian

Po latach ziołowego samoleczenia możesz spotkać dilera, który ma do zaoferowania coś więcej niż jakieś ochłapy zawinięte w serwetkę. Mówię tu o ziomku, który nie wyjdzie z łóżka, jeśli chodzi o mniej niż uncję (ponad 28 gramów) i nalega, byś do komunikacji z nim używał specjalnie ściągniętej apki, np. Signala. (Wciąż dociera na miejsce czterokrotnie wolniej, niż twierdzi, że dotrze, mimo że nie ma normalnej pracy – to akurat nigdy się nie zmieni, sorry). Już witasz się z gąską, kiedy ten zaczyna prezentować ci dostępne opcje: „Na teraz mam Blue Tuna Crush, Dark Forest i Lodową Bombę, ale wszystko zależy od tego, czy wolisz sativę, czy indicę. Każdy rodzaj w innej cenie". Próbujesz zrozumieć, czy ten pacan w dredach mówi o odmianach konopi, czy specjalnych atakach pokemonów i żałujesz, że nie musisz wybierać między cienkimi, setkami i mentolami.

Brak kontroli jakości

Gdybyś w swoim szlugu znalazł łodygę albo ziarenko, byłbyś wkurzony, prawda? Jednak z jakiegoś powodu na świecie wciąż handluje się zielskiem, w którym podobne znaleziska nie są niczym niezwykłym – przynajmniej kiedy próbujesz ogarnąć cokolwiek w rodzinnym miasteczku, by jakoś umilić sobie kolejne święta w rodzinnym gronie. Dowiadujesz się, że twój dawny diler siedzi w pierdlu za wciskanie nieletnim dopalaczy, dzwonisz więc do młodszego brata swojego zioma, którego ostatni raz widziałeś, gdy biegał jeszcze w krótkich majtkach. Młody podjeżdża zardzewiałą Corollą i kasuje cię dychę więcej niż zwykle, sprzedając nieświeżą, niedoważoną i pełną nasion sztukę. Z papierosami przynajmniej masz pewność, że cena wzrośnie tylko wtedy, kiedy zażyczy sobie tego rząd.

Paranoja

„Kurde. Jest dopiero dziesiąta rano, moi sąsiedzi pomyślą, że jestem pieprzonym degeneratem. Bo oczywiście wpadnę na któregoś z nich w windzie" – myślisz sobie, zastanawiając się, czy jaranie na śniadanie w tygodniu to aby na pewno dobry pomysł. Próbujesz sam siebie przekonać, że przesadzasz i odwala ci paranoja, nie pomagają w tym jednak przekrwione oczy i zapaszek, który się za tobą ciągnie – swoista mieszanka skunksa i starej frytury. Natomiast ludzie, którzy od rana śmierdzą jak przepełniona popielniczka, bo lubią sobie zapalić do porannej kawki to nic niezwykłego.

Każda z omawianych sytuacji jest „nieskończenie" gorsza od raka płuc.