FYI.

This story is over 5 years old.

Kultura

Ameryka zasługuje na Michaela Baya

Świat jest pełen hejterów, ale na pewnym etapie życia tak naprawdę gówno cię obchodzi, co mówią hejterzy, i po prostu robisz swoje. Ja robię swoje i zapieprzam od świtu do nocy

Reżyser Michael Bay na fanowskim pokazie filmu „13 godzin: Tajni żołnierze" Benghazi w kinie AMC Aventura, 7 stycznia 2016, Miami, Floryda. Fot. John Parra / Getty Images dla Paramount Pictures

Filmy Michaela Baya zarobiły w sumie ponad pięć miliardów dolarów, choć krytyka okrzyknęła twórcę 13 godzin: Tajni żołnierze Benghazi jednym z najgorszych reżyserów w historii amerykańskiego kina. Roger Ebert nazwał Armageddonpierwszym 150-minutowym zwiastunem", a piszący dla magazynu Rolling Stone Peter Travers – „powieścią idioty, głośną, wrzaskliwą, a nic nieznaczącą" (W. Szekspir, Makbet, w przekładzie Józefa Paszkowskiego – tłum.). Co zabawne, tego samego cytatu użył później redaktor „Vanity Fair" Richard Lawson, recenzując czwarty z filmów o Transformersach. W ferworze krytyki recenzenci nie zauważają jednak, jak płodnym i unikatowym reżyserem jest Bay, który przez lata wypracował swój własny eskapistyczny język filmowy.

Reklama

Przylgnęła do niego łatka symbolu uzależnienia Hollywood od znanych serii filmowych, chociaż sam reżyserował tylko jedną (Transformers). Bad Boys, Armageddon i Wyspa mają oryginalne scenariusze, Pearl Harbor i 13 godzin są oparte na faktach, a Sztanga i cash jest adaptacją reportażu z tygodnika z Południowej Florydy.

Toby Stephens jako Glen Doherty w filmie 13 godzin: Tajni Żołnierze Benghazi. Zdjęcie Dion Beebe / dzięki Paramount Pictures

W swoich filmach stosuje charakterystyczne montażowe przeskoki między wysokimi i niskimi ujęciami. Lubi historie, w których zwykli faceci wygrywają z elitami, np. w 13 godzinach żołnierze nieustannie drwią z wyższego wykształcenia swoich przełożonych i ratują całą sytuację. Podobnie przebiega scenariusz Armageddonu: kowboje-astronauci wysadzają asteroidę i pokazują jajogłowym z NASA gdzie ich miejsce. Bohaterowie w filmach Baya (zawsze są to mężczyźni) narażają się dla dobra ludzkości, zupełnie jak Autoboty w Transformersach.

Historie, które opowiada, podobają się masowej publiczności z tych samych powodów, dla których Donald Trump zjednał sobie pewną grupę wyborców z klasy średniej i pracującej. W ciągu ostatnich 15 lat równolegle ze wzrostem popularności filmów Baya, dochody amerykańskiej klasy średniej ustawicznie spadały. Ludzie chodzą na jego filmy, ponieważ widzą w nich wyimaginowany świat, w którym mogą przechytrzyć polityków, biurokratów i szeroko pojęte władze, które zniweczyły ich szanse na zadowalającą emeryturę. Amerykański sen prawdopodobnie na naszych oczach wydaje swoje ostatnie tchnienie, ale za to co kilka lat Michael Bay zabiera nas na 120 minut do świata, w którym liczy się hart ducha, stanowczość i zdrowy kręgosłup moralny, a nie akademicki dyskurs i stopnie naukowe.

Reklama

W zeszłym tygodniu udało mi się porozmawiać z Michaelem Bayem o jego stylu montażu, podobieństwach między żołnierzami z Benghazi a Brucem Willisem, a także o tym, dlaczego uwielbia West Side Story.

MICHAEL MOORE O INWAZJACH, REWOLUCJACH I SWOIM NOWYM, „NAJWESELSZYM" FILMIE

VICE: Zarówno w 13 godzinach, jak i w Armageddonie cwane chłopaki z sąsiedztwa przechytrzają urzędników z dyplomami prestiżowych uczelni. Co sprawia, że wracasz do tego motywu?
Michael Bay: Nie zawsze najmądrzejsi ludzie to ci, którzy pracują przy biurku, czasami zostają nimi pechowcy z pierwszej linii frontu. Tego uczy nas historia. Brałem udział w wykładzie z geologii na Uniwersytecie Wesleyan prowadzonym przez światowej klasy eksperta od tektoniki. [Powiedział]: „Słuchajcie, jeśli kiedykolwiek dojdzie do nuklearnego kataklizmu, to odbudowa świata będzie należeć do hydraulików i cieśli". [Ten motyw] to trochę myślenie życzeniowe, ale także rzeczywistość i wiele faktów i historii, które zasłyszałem.

W 13 godzinach oraz w Bad Boys w scenach pościgów samochodowych przeskakujesz między ujęciami z góry i z dołu. Jak wypracowałeś tę technikę?
Chciałem uzyskać większą prędkość. Zacząłem używać tego stylu montażu jeszcze przy produkcji Bad Boys. Wszyscy strasznie to wtedy zjechali, ale jak spojrzysz dziś na pościgi samochodowe, to zobaczysz, że [właściwie w każdym filmie akcji] robią dokładnie tak samo.

Bay na fanowskim pokazie filmu „13 godzin: Tajni żołnierze Benghazi" w kinie AMC Aventura, 7 stycznia 2016, Miami, Floryda. Fot. John Parra / Getty Images dla Paramount Pictures

Czy zacząłeś rozwijać ten styl montażu jeszcze jako reżyser teledysków?
W ten sposób zaczynałem doskonalić swój warsztat. Teledyski zawsze były dla mnie odskocznią od czegoś większego – zawsze chciałem robić pełnometrażowe filmy i to był po prostu etap na drodze do celu. Błędem byłoby powiedzieć: „No tak, on reżyseruje tylko reklamy albo teledyski". Nie. Byłem studentem filmówki, który został reżyserem teledysków, który z kolei zabrał się za kręcenie reklam – cały czas ze świadomością, że w końcu przejdę do filmów pełnometrażowych. Tak to sobie po prostu zaplanowałem.

Reklama

Gdy pracowałem nad Bad Boys, mimo że miałem niski budżet, zdjęcia trwały ponad 500 dni. Byłem bardzo młody, miałem może 27 lat i to był mój pierwszy film, do tego miałem mało pieniędzy i dwóch aktorów, którzy nie byli gwiazdami. Za to byli czarni – Will Smith i Martin Lawrence. Pamiętajmy, że wtedy filmy z afroamerykańskimi aktorami nie odnosiły nigdy sukcesów poza Ameryką. To był pierwszy tego typu film, który naprawdę się przebił poza USA.

Twój styl przez lata ewoluował. W czym 13 godzin różni się od twoich poprzednich filmów?
Moje filmy zawsze są o ludziach, którzy chcą postępować słusznie, ludziach bezinteresownych, którzy próbują ocalić innych. Moi bohaterowie rozumieją, jak wysoka jest stawka; podejmują takie, a nie inne decyzje, bo wierzą w wyższe dobro. [W 13 godzinach i innych moich filmach] często pojawia się archetyp bohatera, ale pamiętaj: Benghazi nikt sobie nie wymyślił. To się zdarzyło naprawdę. To historia spisana przez pięciu gości, którzy tam byli, i którzy po prostu starali się postąpić słusznie.

Lubię ludzi, którzy nie są jakimiś ubertwardzielami. Zwyczajne osoby, które dokonują nadzwyczajnych rzeczy

Jaka byłaby twoja definicja bohatera?
Obejrzyj 13 godzin, ten film definiuje pojęcie bohatera. Tamci ludzie mogli wrócić do domu. Nie byli już żołnierzami, to ich dowódca powiedział: „Nie musimy tam iść, ale tylko my możemy im pomóc. Jesteśmy ich ostatnią szansą". A oni wzięli do ręki broń i poszli na ochotnika. Każdy z nich miał rodzinę, a mimo to zdecydowali, że ich praca, a właściwie to, w co wierzą, jest ważniejsze. Dla mnie to właśnie jest bohaterstwo. Mieć w sobie tę szlachetność, siłę i wiarę w słuszność podejmowanych decyzji.

Reklama

Czy masz jakichś ulubionych bohaterów?
Sean Connery w Nietykalnych z [Kevinem] Costnerem, Indiana Jones, nawet Bruce Willis w Szklanej Pułapce. Bruce to przeciętny Kowalski, który znalazł się w niezwykłej sytuacji. Harrison był nauczycielem archeologii, którego wplątali w jakąś kabałę. Lubię ludzi, którzy nie są jakimiś ubertwardzielami. Zwyczajne osoby, które dokonują nadzwyczajnych rzeczy.

Sam wszystkiego doglądam i nie boję się zakasać rękawów i trochę ubrudzić, taki ze mnie reżyser

Dlaczego West Side Story jest jednym z twoich ulubionych filmów?
To fajna historia, która w dodatku świetnie wykorzystuje techniki [filmowe]. Osadza swoje własne treści w ustalonym stylu. Z musicali można się wiele nauczyć. Na Uniwersytecie Wesleyan chodziłem na wykłady z musicali. Oglądaliśmy filmy z lat 40. i 50. Do tej pory naprawdę żywo pamiętam niektóre fragmenty. To chyba był jeden z musicali Twentieth Century Fox – zapomniałem tytułu – jest w nim takie niesamowicie długie ujęcie. Przez trzy minuty kamera przemieszcza się przez kamienicę, wychodzi przez jedno okno, schodzi w dół do innego, wchodzi i wychodzi, i jeszcze raz. To przepięknie skomponowane ujęcie. Dziś musielibyśmy się strasznie narobić, żeby stworzyć coś tak dobrego. Światło w musicalach to też często sztuka sama w sobie – dzięki niemu płynnie przechodzimy od historii do fantazji. Naprawdę lubię oglądać musicale.

Czy oświetlenie odgrywa ważną rolę w twoich filmach akcji?
Tak mi się wydaje. Myślę, że światło ma wielki wpływ na to, jak postrzegasz świat. Zacząłem się zajmować fotografią, gdy byłem jeszcze bardzo młody. Pierwszy aparat dostałem w wieku 13 lat. Zawsze zależało mi na kompozycji obrazu. W moich filmach w zasadzie ustawiam każde ujęcie, to znaczy: patrzę przez obiektyw kamery. Nie należę do tego typu reżyserów, którzy tylko sobie siedzą i rozkazują innym. Ja naprawdę sam robię swoje filmy, stoję tuż obok operatora. Sam wszystkiego doglądam i nie boję się zakasać rękawów i trochę ubrudzić, taki ze mnie reżyser.

Reklama

Bay na planie 13 godzin. Zdjęcie: Christian Black dzięki Paramount Pictures

Kompozycją, która w 13 godzinach bardzo rzuca się w oczy, jest płonąca amerykańska flaga w basenie ambasadora. Czy uważasz, że krytycy czasem nie są w stanie poznać się na takich obrazach?
Myślę, że zawsze mają mnóstwo do powiedzenia na temat moich filmów. Jeśli uważnie się wczytasz, to zobaczysz, że czasem nawet nie mówią o samym filmie. Już dawno temu nauczyłem się od naprawdę mądrych ludzi: nie czytaj dobrych recenzji, nie czytaj też złych.

Uważam, że to był przejmujący obraz. Tylko dlatego, że to amerykańska flaga, [krytycy] zaraz powiedzą: „W Armageddonie też były flagi, musi mieć jakiś fetysz z tym związany". Nie, ja po prostu robię takie filmy. W bazach amerykańskiej armii widzisz amerykańskie flagi, a właśnie w takich miejscach rozgrywa się wiele moich produkcji.

Czy znasz jakąś obiegową opinię o tobie, jako o artyście, którą uważasz za szczególnie błędną?
Transformers i inne moje filmy – te, które zarabiają taką kasę – obejrzało ponad 100 milionów ludzi. Pewnie, ktoś może mnie nie rozumieć, ale mam swoich fanów i właśnie dla nich robię filmy. Świat jest pełen hejterów, ale na pewnym etapie życia tak naprawdę gówno cię obchodzi, co mówią hejterzy i po prostu robisz swoje. Ja robię swoje i zapieprzam od świtu do nocy.

Wywiad został zredagowany i streszczony.