FYI.

This story is over 5 years old.

Fail

Dlaczego czasem kupujemy ubrania, których potem się wstydzimy?

Czasem przynosimy do domu coś tak głupiego, brzydkiego lub nie w naszym stylu, że pozostaje w szafie na zawsze

Artykuł ukazał się w i-D

Istnieje wiele różnych rodzajów książek modowych, od monografii największych projektantów i ekskluzywnych limitowanych edycji zinów fotograficznych, po najbardziej przyziemne poradniki dotyczące ubioru i ogólnego poglądu na modę.

Poza tym jest też coś takiego, jak niezrozumiane arcydzieło Breta Eastona Ellisa, „Glamorama" - nowela, która przedstawiała modeli-terrorystów w świecie przypadkowej przemocy, morderstw i wyzysku.

Reklama

„I Actually Wore This" autorstwa Toma Colemana i fotografa Jerome'a Jakubca należy do zupełnie innego gatunku - jest to publikacja, która nie wpasowuje się z żadną z wymienionych kategorii.

Wbrew temu, co obiecuje we wstępie, nie jest to książka, która nauczy cię, co należy założyć na obiad, w wakacje albo który sweter jest niezbędny w tym sezonie. Jest dużo bardziej uniwersalna. „I Actually Wore This" pokazuje z przymrużeniem oka coś, co wszyscy kiedyś zrobiliśmy przynajmniej raz, jeśli nie więcej.

Jest to pójście do sklepu albo na wyprzedaż ciuchów i kupienie czegoś tak niedorzecznego, głupiego, brzydkiego lub nie w naszym stylu, że pozostało w szafie i prawie nigdy nie zostało założone.

Jednak „I Actually Wore This" nie jest książką wyśmiewającą zły gust. Jest książką, która z przymrużeniem oka traktuje o typowej dla fashionistów zarozumiałości. Jak Ikar lecą zbyt blisko słońca i kupują niesamowicie drogie kurtki ze skóry krokodyla, czy dżelabę uszytą w Mediolanie z wełny merynosów. Książka zawiera jednak też dużo subtelniejsze wątki. Autorzy czerpią radość z umieszczania w niej wzmianek o średnio udanej koszuli, spodni o złym kolorze i wyprzedażach markowych rzeczy, które jednak trzeba było sobie odpuścić.

Tom i Jerome znaleźli całą gromadę chętnych głupców - handlarzy sztuki, modeli, artystów i PR-owców - a potem ubrali ich w ich najbardziej żenujące ciuchy, kazali pozować do zdjęć i przekonali do podzielenia się historią o tych czerwonych, skórzanych kowbojkach.

Reklama

Przedstawiamy wam sześć naszych ulubionych historii z książki:

Adam Green, muzyk, artysta, filmowiec z Brooklynu w Nowym Jorku

„Amerykańscy farmerzy lubią zakładać ogrodniczki i czapki Johna Deere'a. Z drugiej strony, szwajcarscy farmerzy ubierają się w czarujące, dziergane koszule i szpiczaste wełniane czapki. Dowiedziałam się tego, kiedy mój zespół dawał koncerty w Szwajcarii.

Dodatkowo w Szwajcarii odkryłem też likier Appenzeller. Jeśli kiedyś zobaczycie go w barze, zamówcie. Właściwie to zamówcie go bardzo dużo. To szwajcarska wersja Jägermeistera i jest niesamowita. Pewnego popołudnia, po sporej ilości tego trunku, mój przyjaciel Oskar zdecydował, że powinienem wbić się w swój prawdziwy, alpejski strój. Po chwili lawirowaliśmy po bocznych drogach Zurychu w poszukiwaniu otwartego w weekend sklepu z ciuchami.

Znaleźliśmy otwarty „butik", który był dokładnie tym, czego szukaliśmy. Był absurdalnie osobliwy. Jeśli ktoś powiedziałby, że wszyscy ludzie w tym sklepie w nocy śpią w zegarze z kukułką, bez problemu byśmy uwierzyli. Kupiłem moją koszulą „edelweiss" i założyłem ją na koncert ku uciesze lokalnej publiczności.

Przysięgałem, że będę chodził w tej koszuli gdy wrócę do domu. To się jednak nie stało. Wylądowała na dnie mojej szafy, gdzie znajdowała się dość długo. Pewnego dnia, kiedy robiliśmy z żoną wiosenne porządki, zdecydowała że to czas, żeby koszula nas opuściła. Błagałem ją, żeby pozwoliła mi ją zatrzymać. Zgodziła się pod warunkiem, że założę ją przynajmniej raz do roku. Tak więc teraz, raz na jakiś czas nadchodzi ten dziwny dzień, kiedy ubieram się jak szwajcarski farmer. Może w tym roku spróbuję wypożyczyć jakąś krowę".

Reklama

Elizabeth Cutler, współzałożycielka SoulCycle z Nowego Jorku

„Kiedy zostajesz mamą, zaczynasz bardziej uważać na to, co zakładasz. Chcesz dawać dobry przykład i nie chcesz zawstydzać swoich dzieci czymś, o czym mówiłyby dwadzieścia lat później na terapii. Jeśli zakładam coś, czego nie jestem pewna, zadaję sobie pytanie czy moje mama by to włożyła. Odpowiedź to zazwyczaj „nie", więc pytam moją córkę. Jeśli w odpowiedzi dostaję przewracanie oczami, ciuch wraca do szafy.

Koszulka, o której mowa, została kupiona bardziej jako żart. Widać na niej wiele różnych twarzy zjaranego Setha Rogena. Nie byłam pewna czy Seth czerpał ze sprzedaży tych koszulek jakieś profity, czy była to jakaś podróbka, co sprawiałoby, że noszenie jej byłoby czymś niebezpiecznym. Myślałam, że nadawała się do pracy. Wiesz, wydawałabym się kimś spoko. Jednak tylko kiedy wyszłam z domu, poczułam się bardzo niepewnie i ciągle naciągałam na nią sweter. Taką właśnie buntowniczką jestem.

Jeden z moich kolegów zauważył koszulkę i powiedział mi, że widział ostatnio kogoś w legginsach z Jamesem Franco. Sprawiło to, że pomyślałam, że jestem częścią sprytnej kampanii marketingowej Pineapple Express".

Za mało? Resztę przeczytasz na i-D Polska