Reklama
Reklama
Reklama
Nie boimy się żadnej pracy. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco
Gdy w piecu zostają już tylko fragmenty kości, wyłączam piec i schładzam go do 260 stopni. Wtedy znów używam grabi, by zebrać większe kawałki i przesunąć je do specjalnej szuflady, a następnie dokładnie wymiatam popiół przy pomocy miotły z ostrym stalowym włosiem. Wszystko przechodzi jeszcze przez granulator, który przypomina ogromny młynek do kawy. Trafia do niego głównie popiół, a na osobną tacę zrzucam pozostałe szczątki i oddzielam od nich kawałki metalu, takie jak plomby, części endoprotez i inne odłamki, które mogłyby zniszczyć ostrza granulatora. Urządzenie nie rozdrobni dokładnie kości noworodka czy płodu i w takich przypadkach muszę połamać je własnoręcznie za pomocą szczypiec. Następnie mielę je na pył, gdyż w popiołach nie może znajdować się żadna część ciała, którą można by potem od niego oddzielić.Niektóre rodziny decydują się na rozsypanie prochów. Ceremonia kosztuje 700-800 dolarów, w zależności od tego, ile osób chce w niej uczestniczyć. Płody i noworodki zmarłe podczas porodu najczęściej rozsypuje się nad morzem, bez świadków – tu cena wynosi około 150 dolarów. Tym zajmuje się mój szef. Zachowujemy prochy wielu dzieci, aby uzbierać wystarczającą ilość; wówczas szef wypływa łodzią w morze i wysypuje za burtę.Mimo że ta praca to dla mnie codzienność, zdarzają się emocjonujące momenty. Kiedyś przeprowadzałem kremację kobiety, która była moją sąsiadką. Nie znałem jej zbyt dobrze, ale czułem, że to właśnie ja powinienem się tym zająć.Wiem, że nie robię nic istotnego dla zmarłych, nie mają świadomości co się z nimi dzieje. Ich zrozpaczone rodziny też prawdopodobnie nie zastanawiają się nad tym, jak wygląda moja praca. Mimo to cieszę się, że mogę spełnić czyjąś ostatnią wolę.