Reklama
Edmund Clark: W 2011, kiedy pracowałem nad szkicem o Guantanamo, utrzymywałem kontakt z Clivem Staffordem Smithem pracującym w Reprieve i dowiedziałem się, że zajmują się tematem nadzwyczajnego wydania. Poznałem Croftona i odkryłem, że on też to bada. Zainteresowałem się tą sprawą w miarę postępu mojej pracy nad Zatoką Guantanamo.
Crofton Black: Kiedy się ze mną skontaktował, byłem właśnie na Litwie, oglądając to dziwne miejsce – magazyn zbudowany w lesie pośrodku niczego, na terenie byłej szkoły jeździeckiej. Chciałem zbudować wokół tego proces sądowy, więc kiedy Clark się odezwał, powiedziałem mu: „O, powinieneś wybrać się na Litwę i zrobić zdjęcia temu dziwnemu, osobliwemu miejscu". Tak zrobił. Później zaczęliśmy formułować bardziej złożony i ambitny schemat próby udowodnienia, że to tajemne więzienie istniało, przy użyciu dokumentów, zdjęć i prozy. Spędziliśmy dużo czasu, próbując nad tym wszystkim zapanować.
Clark: Na początku, chciałem się tylko skupić na tej wiosce na Litwie i pomyśle, by to miejsce o niesamowitej geopolitycznej wadze powstało w byłej szkole jeździeckiej pośrodku lasu. Ten pomysł wkrótce ewoluował. Rozmawiałem z Croftonem na temat tego, jakie dokumenty posiadał. Wysłał mi mnóstwo rzeczy do przejrzenia. Oczywiście chciałem znaleźć coś, co robiłoby wizualne wrażenie – pokazać, jak przestają być tylko kawałkami papieru i stają się obiektami, które same opowiadają swoją historię.
Reklama
W pewnym momencie nawet nie myślałem o korzystaniu ze zdjęć, chciałem przekazać tę historię przez dokumenty, zdjęcia satelitarne, znalezione obrazy… bo jaki jest sens w organizowaniu projektu fotograficznego o czymś, jeśli nie ma nic do zobaczenia? Ale myślę, że moje zdjęcia pojawiły się w odpowiedzi na bezpośrednią potrzebę wizualizacji, która oferowała przeciwwagę do naprawdę bardzo intensywnej dokumentacji przedstawionej w książce. Akt robienia zdjęć w końcu stał się dla mnie niemalże celem – nawet jeśli mogłem jedynie uwiecznić pewną fasadę, robiłem to. Stało się to dla mnie pewnego rodzaju testamentem i rekonstruowaniem części tej sieci, jej obrazowania.Crofton, czy było to dla ciebie dziwne – myśleć o swojej w pracy w taki wizualny, artystyczny sposób?
Black: Chciałem stworzyć tę książkę, by móc zrobić właśnie to. Zdawałem sobie sprawę z tego, że miałem zgromadzony cały ten materiał, w którym znalazły się niesamowite historie, obrazy i dokumenty, które były bardzo dziwaczne i przekazywały więcej niż to, co można było w nich zauważyć na pierwszy rzut oka. Chciałem zrobić coś mniej suchego niż sprawy sądowe, które najczęściej są po prostu nudne. Pojawiła się okazja na stworzenie czegoś, co mogło przemówić do innej i większej publiczności.
To miejsce wywarło na mnie największy wpływ. Pracowałem nad nim najwięcej, przetworzyłem od początku, mniej więcej. Wiele innych placówek było już w połowie odkrytych, więc tylko to rozwinąłem. Ale kiedy zacząłem zajmować się Litwą, nie było wiadomo o tym prawie nic, oprócz wzmianki w materiale ABC News, który oznajmił, że na Litwie znajdowała się placówka nadzwyczajnego wydawania. Nie można było niczego udowodnić, żadnych dokumentów, żadnych samolotów, nic. Wcześniej ludzie demaskowali tę praktykę poprzez badanie planów lotów. Ale kiedy przyjechaliśmy na Litwę, nie było żadnych samolotów. Nic z zebranych już informacji nie dotyczyło ani jednego samolotu – Litwa okazała się prawdziwą czarną dziurą. Postanowiłem ją wypełnić. Oczywiście, to także dziwna historia…
Reklama
Wyobraź sobie, jak dziwnie byłoby tam mieszkać! Z tych wszystkich dziwacznych rzeczy, które stworzyła ta strona wojny, ta – przynajmniej dla mnie – jest najdziwniejsza.
Clark: Mnie to urzekło. Crofton ma rację – faktycznie, w pewien sposób, stało się to osią dla całej opisywanej sytuacji – bezimienna wioska, 45 minut od Wilna. W tej książce pragnęliśmy pokazać, że ten proces nie był czymś egzotycznym, czym zajmował się rząd albo CIA. Zlecano to małym firmom działających w tych zwyczajnych miejscach. Miejscach tak niesamowicie przyziemnych. Używane były nasze lotniska, nasza przestrzeń powietrzna – wszyscy w pewien sposób stanowimy wspólników, ponieważ działo się to w naszym świecie.
Black: Jasne, po Hannah Arendt, fraza „banalność łza" staje się mocno standardowa. Dla mnie bardzo łatwo ją dostrzec na przykład wśród biurokracji: w tych dokumentach, sposobie ich napisania, w tym, jak opisują niektóre formy przesłuchań lub trasy samolotów. Chciałem to podkreślić. Nic z tego, co się dokonało, nie byłoby możliwe bez wsparcia złożonego systemu biurokratycznego. W teorii, idea biurokracji polega na tym, że wszystko ma swoje miejsce i jest wykonywane przez właściwą osobę. Ale w praktyce oznacza to po prostu, że nikt nie ponosi za nic odpowiedzialności. To właśnie zauważyliśmy w Wschodniej Europie – nikt nie był odpowiedzialny. Nie ma nikogo w Polsce bądź na Litwie, kto byłby za to odpowiedzialny!
Clark: To coś, co chcieliśmy podkreślić – zwyczajność, banalność tego wszystkiego. Kiedy Hannah Arendt pisała o banalności zła, miała na myśli biurokrację narodowego socjalizmu. Tutaj mówimy o całej mozaice małych firm – małych i średnich przedsiębiorstw – chcących uskubać trochę grosza.
Reklama
Tak, była jeszcze wiadomość, w której ktoś pisał o zmianie trasy lotu, by mógł zdać „test chichotu". Ci ludzie wiedzieli, co robili. Ale czy na pewno? Czy zdawali sobie sprawę z tego, co przewożą? Kogo? Sprawa sądowa w książce to sprawa dotycząca tak naprawdę tylko sporu co do płatności. Kłótni na temat tego, ile zapłacono za pewną ilość godzin przez które samolot znajdował się w powietrzu. Nie ma nic wspólnego z osobami, które stanowiły transportowany towar, nie mówi, że podlegały pozasądowemu aresztowi i zostały dostarczone na przesłuchanie. To po prostu się tam nie pojawia. Więc tak – to strasznie banalne. Zdjęcia czasami są banalne. Niektóre z miejsc banalnie było dokumentować. I papierowy ślad biurokracji także, czasami, banalny. Ale to wszystko razem budzi etyczne wątpliwości, które są dość poważne.
Black: Większość papierów w książce zostało pozyskane od innych podmiotów lub krajów. Jeśli chcieli stworzyć kompletnie tajny system więzienny, nie powinni tworzyć takiego, który polegał na ciągłym przewożeniu więźniów po całym świecie. Nie można po prostu przelecieć samolotem od A do B i nie zostawić za sobą gigantycznych śladów. Po prostu się nie da, inaczej samoloty wpadałyby na siebie. Mogli po prostu przechowywać swoich 119 więźniów w Afganistanie i o wiele trudniej by nam było się o tym dowiedzieć. Ale ta osobliwość, że chcieli – lub czasami musieli – korzystać z różnych lokalizacji… to umożliwiło wykrycie.W waszej książce znajduje się fragment, gdzie ty, Edmundzie, mówisz o trudności podjęcia decyzji dotyczącej publikacji zdjęcia, które zrobiłeś w prywatnym domu osoby zaangażowanej w ten proceder. Jak się wam wydaje, na kim kończy się odpowiedzialność w tym szalonym świecie kafkowskiej biurokracji?
Black: Jest to coś, nad czym często się zastanawialiśmy. Podczas pracy nad tą książkę, podjęliśmy decyzję, by nie publikować nazw, które nie zostały wcześniej podane do publicznej informacji. Z łatwością mogliśmy podać ich znacznie więcej. W związku z tym, oczywiście, musieliśmy ocenzurować naszą pracę.
Clark: Na kim kończy się odpowiedzialność? Sądzę, że na naszych rządach, tych jednostkach zaangażowanych w ten proces, które zdawały sobie sprawę z tego, co robią. I w pewien sposób my także musimy za to odpowiadać: wszystko to dzieje się w naszym imieniu i pewnie traktuje się to jako mniejsze zło. Ale nie można tego traktować jako usprawiedliwienia. Mógłbym to porównać z nakazami kontroli w Wielkiej Brytanii, gdzie rząd może aresztować ludzi bez żadnego procesu prawnego. To wymazało osiemset lat działania habeas corpus. Teraz możesz przetrzymywać ludzi bez procesu, na podstawie tajnego dowodu; czy to serio ma przynieść coś dobrego? W tym kontekście wszyscy musimy podzielić się winą.Negative Publicity została właśnie wydana nakładem wydawnictwa Aperture