FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Ćpanie po czterdziestce

Rozmawiamy z funkcjonalnymi miłośnikami narkotyków po czterdziestce o ich słabościach i o wpływie, jaki dragi wywarły na ich życie. Czasem trudno jest zauważyć, że impreza dobiegła już końca

Wkraczanie w piątą dekadę życia dla wielu osób stanowi niemały szok – z bólem uświadamiamy sobie, że nawet jeśli nasz umysł ciągle jest młody, to ciało już niekoniecznie. Niektórzy podtrzymują iluzję młodości, oszukując organizm nielegalnymi substancjami, które na dłuższą metę okazują się mocno szkodliwe. Tak zaczyna się błędne koło.

Czasem trudno jest zauważyć, że impreza dobiegła już końca, bywa że jeszcze trudniej trafić do domu. Rozmawiamy z funkcjonalnymi miłośnikami narkotyków po czterdziestce o ich słabościach i o wpływie, jaki dragi wywarły na ich życie.

Reklama

Misha, 42 lata

Zacząłem brać kokainę jako trzydziestoparolatek. Nie ze względu na presję ze strony znajomych czy możliwość podreperowania sobie samooceny; byłem wystarczająco pewny siebie, by na trzeźwo udźwignąć ciągłe imprezy i spotkania biznesowe związane z pracą, ale brakowało mi wytrzymałości. Potrzebowałem jej, aby przetrwać całonocne melanże ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy, kiedy tak naprawdę marzyłem tylko o powrocie do ciepłego łóżka. Uważałem koks za naturalny wspomagacz, nie narkotyk.

Alkohol mnie usypiał, a energetyki powodowały wzdęcia, więc kokaina wydawała mi się jedyną opcją. Przez pewien czas działała: kreska rano, po powrocie z imprezy, dawała mi siłę na cały dzień – odwiezienie dzieci do szkoły, załatwianie różnych spraw, pracę. Kiedy czułem, że mój poziom energii spada, wciągałem następną. A potem jeszcze jedną, żeby zniwelować skutki zjazdu. Mogłem sobie na to pozwolić, a z racji tego, że koka zwiększała moją wydajność w pracy, doszedłem do wniosku, że pomoże mi też więcej zarabiać. To dlatego – i dlatego, że z nikim nie dzieliłem się towarem – nikt nie zauważył, że ćpam. Moja rodzina trochę na tym ucierpiała – głównie żona, bo rzadko znajdowałem dla niej czas, częściej poświęcałem go dzieciom. Uprzednio wciągając kreskę, jeśli zaszła taka konieczność.

Na zewnątrz byłem profesjonalistą odnoszącym sukcesu, wewnątrz – tykającą bombą

Na zewnątrz byłem profesjonalistą odnoszącym sukcesu, wewnątrz – tykającą bombą. Pewnego dnia, gdy leżałem rano w łóżku, poczułem, że nie mogę oddychać. Waliło mi serce, a jedno ramię kompletnie zesztywniało. Przypomniałem sobie, że tak wyglądają objawy udaru. Spanikowałem i przyszło mi do głowy tylko tyle, żeby zażyć Xanax. Gdy w końcu udałem się na wizytę do specjalisty, lekarz przepisał mi tabletki i stanowczo zalecił zmianę trybu życia – krótko mówiąc, musiałem rzucić kokainę.

Reklama

Z tym było naprawdę trudno. Do tego czasu zdążyłem się już odseparować od rodziny, a większość dni spędzałem pogrążony w apatii. Chodziłem do pracy, ale nie szło mi już tak dobrze, nie miałem energii. Czasami brałem niewielką ilość koki, aby zapanować nad depresją.

Moi synowie są już prawie dorośli, a mimo to nigdy nie zebrałem się na odwagę, aby otwarcie porozmawiać z nimi o narkotykach – może dlatego, że sam nie do końca zerwałem z nałogiem. Czasem odczuwam jeszcze potrzebę zażycia bez względu na konsekwencje, ale przez większość czasu udaje mi się trzymać od tego z daleka. Gdybym był uczciwszy, powiedziałbym synom, że kokaina to uzależniający narkotyk, bo pod jej wpływem większość rzeczy przychodzi bez wysiłku. I że wziąłbym ponownie, mimo ceny, jaką już zapłaciłem. Nie chodzi mi o pieniądze – ich nie żałuję – ale raczej o konsekwencje zdrowotne.

Vesna, 45 lat

Byłam jedynaczką, więc rodzice traktowali mnie jak swoją małą księżniczkę. Jeździliśmy na narty i wakacje w egzotycznych krajach, dostawałam wymarzone ubrania i zabawki – miałam wszystko. Mimo że rodzice mnie rozpieszczali, byłam świetną uczennicą i nigdy nie sprawiałam im problemów wychowawczych. Ufali mi i dawali nieograniczoną swobodę, której nigdy nie nadużywałam.

Ludzie, z którymi się spotykałam, byli piękni, modnie ubrani i zawsze pijani. Strasznie mnie to nudziło, ale nie szukałam innego towarzystwa. Nie byłam jedną z nich i nieszczególnie nadawałam się do żadnej innej grupy. Wszystko zmieniło się jednej nocy, gdy na jednej z tych nudnych imprez poznałam miłość mojego życia. Był arogancki i nie ukrywał swojej niechęci do wszystkich wokół, ale z jakichś powodów mnie nie spławił. Był inteligentny i odważny, a w pewnym momencie podzielił się ze mną grudką biało-żółtego proszku, zawiniętą w folię aluminiową. Pokazał mi, jak wciągnąć. Zrobiłam to i od razu zachciało mi się rzygać. Powstrzymałam się jednak, w końcu damy nie wymiotują.

Reklama

Spytał, czy mi się podobało, przyznałam, że i owszem. „To heroina", powiedział. Więc spróbowałam znów i znów

Spytał, czy mi się podobało, przyznałam, że i owszem. „To heroina", powiedział. Więc spróbowałam znów i znów. Ale prawdziwa miłość do heroiny zaczyna się, gdy podajesz ją dożylnie, co też zaczęłam robić kilka miesięcy później. Przez kilka kolejnych lat podróżowaliśmy po świecie, nocowaliśmy w luksusowych hotelach, ładowaliśmy strzał za strzałem. Kochaliśmy się i nigdy nie kłóciliśmy, ale jedno nas różniło – ja wiedziałam, kiedy przestać, jemu zawsze było mało.

Potem urodziła się nasza córeczka. Zastanawialiśmy się, czy na pewno powinnam ją urodzić, ale rodzice przekonali mnie, abym ją zatrzymała. Nie chciałam, żeby zabawa się skończyła, ale tak się stało – mój mąż zmarł z przedawkowania. Wtedy zdałam sobie sprawę, że jestem odpowiedzialna za córkę i założyłam własny biznes. Przez pewien czas heroina pomagała mi go prowadzić, ale konieczność opieki nad dzieckiem i świadomość tego, jak zły był mój stan zdrowia, przywróciły mi rozum. Rozpoczęłam program leczenia oparty na metadonie, więc ciągle chodzę naćpana – tyle że legalnie.

Nie opowiadam córce o swojej przeszłości i o leczeniu. Wydaje się pochodzić ze świata innego niż ten, w którym spędziłam tak wielką część życia: nie pije, nie pali papierosów i unika osób, które palą trawę. Podejrzewam, że byłaby przerażona, gdyby dowiedziała się o moim nałogu – albo po prostu by nie uwierzyła.

Reklama

Ostatnio ćwiczę, a zdrowie stało się moim priorytetem ze względu na córkę. Nie żałuję niczego, ale nie zniosłabym, gdyby poszła w moje ślady.

Maja, 46 lat

Zawsze wolałam pić, zdarzało mi się zapalić jointa, ale nienawidziłam narkotyków. To zmieniło się dziesięć lat temu, kiedy miałam 35 lat, na imprezie u znajomych. Wszyscy wokół byli starsi ode mnie – większość po czterdziestce. Byliśmy rodzicami, rozwodnikami lub walczyliśmy o nasze małżeństwa.

Ktoś poczęstował mnie kreską kokainy z plastikowego pudełka po płycie z piosenkami dla dzieci. W telewizji widziałam wystarczająco dużo, by w głowie błyskawicznie zmontować obraz swojej tragicznej śmierci – atak paniki, utrata wszystkiego, co dla mnie najważniejsze, śmierć z przedawkowania na brudnym materacu w jakiejś melinie. Ale spróbowałam. Chwilę później poprosiłam o więcej.

Kilka lat później wzięłam znów i to był początek problemów. Sporo piłam, a kokaina pozwalała mi się skoncentrować. Picie stało się bezsensowne bez kokainy. Koszmarnego kaca zastąpiły zjazdy będące połączeniem palpitacji serca, niedotlenienia, paranoi, depresji i mrocznych myśli. Próbowałam poprawić sobie nastrój jeszcze większą ilością kokainy, przez co wciąganie stało się częścią mojej codzienności.

Nie czułam się dobrze i czasem trudno mi było wygrzebać się z łóżka, więc przestałam chodzić do pracy. Zwiększyłam limit na karcie kredytowej i zaczęłam kupować kokainę na kredyt, który do dziś spłacam. Brałam sama w domu, co jest równie sensowne, jak wyrzucanie towaru do kosza. Być może uratowało mnie to, że byłam już dojrzała, kiedy zaczęłam brać. Otaczali mnie względnie odpowiedzialni dorośli, którzy szybko zauważyli, że dzieje się ze mną coś złego. Przyjaciele i znajomi z pracy dzwonili do mnie i pomogli mi wziąć się w garść. Ćpanie nie jest tak przyjemne, jeśli co chwilę jakiś zmartwiony znajomy zawraca ci głowę. Na dokładkę byłam spłukana, a moja skóra dosłownie zaczęła zielenieć.

Reklama

Nie biorę już kokainy. Patrząc wstecz, jestem przerażona, że tak niewiele czasu było trzeba, żeby kompletnie się od niej uzależnić. To było tak łatwe, że chyba nigdy nie będę w pełni wolna od nałogu.

Nikola, 40 lat

Zaczęłam palić trawę w liceum. Nie robiłam tego codziennie – może czasem w wakacje czy ferie zimowe. Czasami potrafiłam nie palić przez kilka miesięcy – z braku pieniędzy lub konieczności przygotowywania się do egzaminów. Teraz jest podobnie – lubię palić, ale nie wariuję, jeśli nie mam akurat trawy. Nie dzwonię już do dealera ani nie kupuję bletek, czuję, że jestem na to za stara. Byłoby mi głupio. Znajomi robią to za mnie, a ja im podkradam.

Teraz kiedy jestem starsza, nie przeszkadza mi płacenie więcej za narkotyki, jestem też bardziej ostrożna. Zażywam je w mieszkaniu, nigdy na zewnątrz. Lubię eksperymentować, sprawdzać jak reaguję na różne substancje w różnych okolicznościach czy ilościach. Nie jestem ćpunką.

W pracy nie zawsze muszę być w pełni skupiona, więc czasem wypalam jointa, gdy na coś czekam lub robię research. W okresie fascynacji rave'em brałam dużo LSD, ecstasy i speedu, ale kiedy znudziła mi się subkultura, wraz z nią znudziły mi się narkotyki. Chciałabym znów wziąć kwas, ale w jakimś spokojniejszym miejscu – w parku z przyjaciółmi lub oglądając deszcz meteorów na plaży.


Piszemy nie tylko o narkotykach. Polub nasz nowy fanpage VICE Polska


Kokainy po raz pierwszy spróbowałam przed trzydziestką i zaintrygowały mnie możliwości, jakie daje ten narkotyk. Ale koks jest dla mnie o wiele za drogi. Gdy byłam młodsza, brało się go tylko okazjonalnie, a teraz wydaje się on być codziennością dla wielu osób – czymś, co zażywasz, jak tylko wychodzisz się napić. Dziesięć lat temu zaoferowanie komuś kreski było jak wręczenie drogiego prezentu na urodziny- teraz w barach wszyscy chodzą razem do toalety, żeby wciągnąć. Myślę, że mogłabym się do tego łatwo przyzwyczaić, gdybym miała wystarczająco dużo pieniędzy, więc może to dobrze, że jako czterdziestolatka wciąż jestem spłukana.

Reklama

Dejan, 50 lat

Przez lata sporadycznie zażywałem kokainę i amfetaminę – zawsze rekreacyjnie, na imprezach i w klubach. Dałem sobie spokój, kiedy uświadomiłem sobie, że nigdy nic dobrego nie zdarzyło mi się, gdy byłem pod wpływem. To sztuczna, bezcelowa euforia. W pewnym momencie chcesz tylko brać dla samego brania. Problemem dla mnie nie jest zjazd, ale przykra świadomość wydania pieniędzy na coś tak marnego.

Gdybym miał możliwość powrotu w czasie i wymazania swojej narkotykowej przeszłości, prawdopodobnie bym tego nie zrobił. Brałbym mniej i rzadziej. Zacząłbym później i skończył z tym wcześniej.

Nie ukrywałem tematu przed swoimi dziećmi. Moja rada brzmiała: nigdy nie jest za późno, żeby spróbować. Cokolwiek robisz, zachowaj rozsądek i umiar. W przeciwnym razie twoje życie stanie się bezwartościowe.

Tekst przetłumaczyła Aga Drabik