FYI.

This story is over 5 years old.

imprezy

​Pięć filmów, które zmienią to, jak postrzegasz imprezy

W prawdziwym życiu dobra impreza nie jest wyreżyserowana – spotykacie się z ziomami, słuchacie nuty, rozmawiacie, koło dwunastej przyjeżdża policja, więc ściszacie muzykę i zamawiacie pizzę
Kadr z filmu „Human Traffic"

24 Hour Party People

Jesteśmy w Manchesterze, rok 1978. Punkowa rewolucja kończy się równie szybko, jak się zaczęła, dając podwaliny pod nową falę muzyki pop oraz eksplozję rave'u, która na dobrą sprawę trwa do dzisiaj. Film opowiada historię dziennikarza muzycznego Tony'ego Wilsona (przyznam się tutaj, że gdy miałem 15 lat, to bardzo chciałem być jak on), odkrywcy zespołów takich jak Joy Division oraz należącego do niego klubu The Hacienda – jego wzlotu, czasów kultowości i nieuniknionego upadku. Historia jest podkolorowana, fakty mieszają się z mitami, które przez lata narosły wokół sceny (czyli tak, jak pamięta się dobre imprezy) – ale sprawi, że podrygując w takt jednostajnego bitu będziesz rozumieć trochę lepiej, skąd to wszystko się wzięło.

Reklama

Human Traffic

Jeżeli 24 Hour Party People opowiada o narodzinach kultury rave, to Human Traffic mówi o jej przekwicie, zadomowieniu się pod strzechami. Główni bohaterowie pracują w fast foodach i tym podobnych zawodach, w których nie ląduje się z zamiłowania, tylko z potrzeby przetrwania – a zachować zmysły pozwala im jedynie pójście w melanż z ulubionymi ziomami. Nie ma tu moralizatorstwa, które często towarzyszy tematom narkotyków czy zachowaniom dwudziestoparolatków. Pod pozorem filmu o uderzaniu w balet, kryje się tutaj społeczno-polityczna obserwacja, pokazująca uczucie wyobcowania i strachu przed zmarnowanym życiem. Dodaj do tego doskonały soundtrack i kopalnię wybitnych imprezowo-filozoficznych cytatów. Nice one bruva.

Czekając na sobotę

Obiecuję, to już ostatni film o rave'ach na tej liście. Zresztą, nie wiem czy określenie rave ma tutaj jeszcze zastosowanie, bo film opowiada o jego wiejskiej mutacji, która co tydzień nawiedza dyskoteki i remizy jak Polska długa i szeroka, chyba że akurat trwa post. Ten dokument często podróżuje w po internecie w kontekście beki – w końcu łatwo naśmiewać się z prowincjonalnych osiłków i miłośniczek stylizacji paznokcia, których życie kręci się między świniobiciem a imprezą z laserami, na której „tancerka" rozbiera się w rytm manieczek. No, wiadomo my miastowi bawimy się elegancko i wykwintnie, czyż nie? Smutny film, który pokazuje, jak bardzo swojej przaśności i chłopskości boi się naród, który z chłopów się przecież wywodzi oraz to, jak wygląda życie bez perspektyw sięgających dalej, niż następna sobota.

Reklama

Sam pośród miasta

Jeżeli myślisz, że pokolenie dzisiejszych emerytów nie imprezowało, to jesteś w dużym błędzie. Chociaż lata 60. w Polsce były dość siermiężne, raczej drelichowo-szarobure niż cekinowo-błyszczące, nie zabiły ducha zabawy w młodej części narodu. Sam pośród miasta z 1965 r. daje nam rzadką możliwość, by zajrzeć na klubową imprezę sprzed dokładnie pół wieku. Na scenie występuje świetna surfowa kapela Tajfuny, Zbigniew Cybulski popija przy barze i nie radzi sobie w kontaktach z dziewczynami (nawet on!), obowiązuje zakaz palenia… ale tylko „przy bufecie". To spojrzenie w czasy, kiedy dzięki posiadaniu płyty The Beatles – jak wspomina dziadek mojego kumpla – mogłeś zostać gwiazdą towarzystwa i w których, pomimo całego politycznego syfu, też dało się żyć.

Świat Wayne'a

Dobra, jeżeli dotarłeś do tego miejsca, to mogę ci coś powiedzieć: nie lubię filmów o imprezach. American Pie, Project X, Szalona impreza – one wszystkie ściemniają. Każdy, kto kiedykolwiek organizował domówkę wie, że dobre melanże tak nie wyglądają. W sensie, niby elementy się zgadzają: jest muzyka, używki, chłopaki, dziewczyny i tak dalej. Problem w tym, że to wszystko jest jakieś wyolbrzymione i, no cóż, wyreżyserowane: dziki tłum wypełnia cały parkiet, nadużywanie alkoholu wyzwala w ludziach najlepsze strony ich osobowości (w prawdziwym życiu: prowadzi do bliskiego spotkania z muszlą klozetową), a seks jest najlepszy na świecie. W prawdziwym życiu dobra impreza nie jest wyreżyserowana – spotykacie się z ziomami, słuchacie nuty, rozmawiacie, koło dwunastej przyjeżdża policja, więc ściszacie muzykę i zamawiacie pizzę. Dlatego Świat Wayne'a to najlepszy imprezowy film na świecie – bo przypomina, że do porządnej imprezy wystarczy ci jedno: ktoś, kogo lubisz.