Amputacja piersi zmienia życie młodych kobiet
Wszystkie ilustracje: Preeya Vadgama

FYI.

This story is over 5 years old.

zdrowie

Amputacja piersi zmienia życie młodych kobiet

„Ludzie myślą, że po operacji wszystko od razu wraca do normy. To nieprawda” ‒ kobiety poniżej 35. roku życia opowiadają o swojej mastektomii i walce z rakiem

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE UK

Mam 31 lat i sama myśl o utracie mojego ukochanego biustu napawa mnie przerażeniem. Jednak dla wielu kobiet taka perspektywa nie jest wcale gdybaniem, tylko nieuniknioną konieczność – przy najbardziej złośliwych odmianach raka piersi amputacja często stanowi jedyne rozwiązanie.

Pomimo postępów w nauce, dzięki którym rak piersi przestał być równoznaczny z wyrokiem śmierci (nowotwór ten dotyka co ósmą kobietę, a wskaźnik dziesięcioletniej przeżywalności wynosi obecnie około 83 proc.), życie bez biustu może stanowić nie lada wyzwanie. Ciało bez piersi to dla wielu kobiet problem o niezwykle subtelnym i intymnym charakterze. Niestety, choć coraz więcej osób poddaje się mastektomii, w mediach nadal nie pokazuje się sylwetek osób, które przeszły amputację biustu lub też poddały się rekonstrukcji piersi. Właśnie dlatego skontaktowaliśmy się z pięcioma kobietami, które przed 35. rokiem życia przeszły mastektomię – chcieliśmy, żeby same opowiedziały o swoich doświadczeniach.

Reklama

GALENA

Te kilka pierwszych dni… Nigdy wcześniej nie czułam takiego strachu, paniki i rozpaczy. Trudno to nawet wyrazić słowami. Leżałam w łóżku absolutnie przerażona i ryczałam. Kurczowo przytulałam się do mojej trzyletniej córeczki Snow i myślałam o tym, że może stracić matkę. Nie sposób zapanować nad własnymi myślami, kiedy człowiek czeka na wyniki prześwietlenia i informację, czy nowotwór przerzucił się na inne narządy. Niestety z moich skanów jednoznacznie wynikało, że w ciągu jednego miesiąca guz zwiększył się z dwóch centymetrów do sześciu. Miałam agresywną formę raka.

Decyzja, że w wieku 33 lat raz na zawsze rezygnuje się z karmienia piersią, nie jest łatwa. Mastektomia była dla mnie przede wszystkim olbrzymim psychologicznym wyzwaniem; znacznie mniej przejmowałam się tym, jak będzie wyglądało moje ciało. Teraz wszczepiono mi ekspandery, dzięki którym mogę mieć pewność, że będę dobrze wyglądała z implantami. Jednak jako kobieta czasem odnoszę wrażenie, że jakaś część „prawdziwej mnie" zniknęła razem z moim biustem. Jestem matką, która nie może karmić własnego dziecka.

Oczywiście nie zmienia to faktu, że przez cały czas odczuwam olbrzymią wdzięczność. Dzięki mojej córeczce pokonałam wszelkie przeszkody i wyzdrowiałam. To właśnie dla niej pragnęłam dalej żyć. To dzięki niej byłam gotowa zrobić wszystko, byleby tylko przeżyć. Jeżeli zawdzięczam swoje życie mastektomii, cóż, najwyraźniej tak właśnie miało być. Wierzę, że spotkało mnie to dlatego, żebym zaprowadziła w życiu gruntowne wewnętrzne zmiany. Był to kopniak, którego najwyraźniej potrzebowałam. Dzięki niemu mogę teraz pomagać innym.

Reklama

Największą zmianą w moim życiu jest to, że nie pozwalam już sobie na żaden stres. Oczywiście na co dzień stają przed nami pewne wyzwania, to zupełnie normalne, jednak nowotwór mnie zmienił: jestem spokojniejsza i żyję jak człowiek, który dostał drugą szansę. Stres niesamowicie nadwyręża system odpornościowy, więc staram się przede wszystkim skupiać na miłości.

Od zawsze wiedziałam, że nie możemy zmieniać ludzi – jedyne, co od nas zależy, to nasza własna reakcja na pewne sytuacje. Jednak kiedy zachorowałam, naprawdę zaczęłam zmieniać własne życie. Pomaga mi to, że wierzę w istnienie pewnego celu. Rak był najlepszą rzeczą, która mi się kiedykolwiek przydarzyła; uświadomiło mi to, że trzeba korzystać z życia. Dzięki temu w końcu mam szczęśliwsze serce. Kiedy otrzesz się o śmierć, twoje spojrzenie na świat gruntownie się zmienia. Chcesz uczynić swoje obecne życie jak najlepszym.


Polub fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco


JULIA

Jestem nosicielką mutacji genu BRCA 2 [co znacząco zwiększa prawdopodobieństwo zachorowania na raka piersi – przyp. red]. Moja mama przeszła mastektomię pięć lat temu, kiedy zdiagnozowano u niej raka piersi. Jednak kiedy usłyszałam, że mam raka, nie mogłam w to uwierzyć. To było moje pierwsze badanie przesiewowe.

Nowotwór wykryto 21 maja, a już 22 czerwca byłam po zabiegu podwójnej mastektomii. Wszystko wydarzyło się bardzo szybko i potrzebowałam wiele czasu, żeby to w pełni zrozumieć. W sumie to do dzisiaj jeszcze się nie do końca z tym oswoiłam. Kiedy zaczynasz leczenie, twoim priorytetem jest pozbycie się raka za wszelką cenę; dopiero później zaczynasz uczyć się żyć z ciałem, które jest tak obce – brakuje mu przecież części. Mimo że nie amputowano mi nogi czy ręki, a biustu i tak w sumie nie potrzebowałam, nadal miałam wrażenie, że straciłam pewien ważny element tożsamości. Biust to symbol bycia kobietą i matką.

Reklama

Ludzie uważają, że skoro wraz z mastektomią pozbywasz się nowotworu, twoje życia od razu wraca do normy. To nieprawda. Mastektomia to początek zupełnie nowego wyzwania. Kiedy wypisano mnie ze szpitala, wszystkie lustra w domu zakryłam ręcznikami. Minęły miesiące, zanim znowu zaczęłam przypominać samą siebie. Podczas mojej pierwszej wizyty kontrolnej lekarze chcieli zbadać mi klatkę piersiową i pamiętam, że się z tego powodu popłakałam. Nie chciałam patrzeć na moje zrekonstruowane piersi, odmawiałam nawet przelotnego zerknięcia. Kiedy wychodziłam spod prysznica, nigdy nie spuszczałam wzroku. Człowiek po prostu uczy się nie patrzeć na siebie. Powtarza sobie, że liczy się przede wszystkim zdrowie. Potrzebowałam wiele czasu, żeby pogodzić się z tym, że moje własne ciało zwróciło się przeciwko mnie.

Obecnie w ramach leczenia przyjmuję Tamoxifen, więc nie mogę mieć dziecka. Muszę czekać pięć lat, zanim zacznę się o nie starać. To bardzo przykre, bo mam przez to wrażenie, że podczas gdy wszystko wokół toczy się normalnym trybem, moje życie w pewien sposób stoi w miejscu. Staram się jednak podchodzić do tego pozytywnie i być realistką. Życie jest krótkie, co nie? Nie można robić rzeczy, na które nie ma się ochoty i nie wolno przejmować się tym, co ma żadnego znaczenia.

AMANDA

Zanim w 2008 roku wykryto u mojej mamy raka piersi, byłam świadkiem, jak z tą samą chorobą zmagają się trzy moje ciotki. Na szczęście u mamy zauważono to podczas rutynowej mammografii, więc nie musiała przechodzić chemioterapii ani radioterapii. Tyle dobrego.

Reklama

Patrzenie na zmagania moich dzielnych ciotek, które podczas leczenia straciły włosy i godność (a dwie z nich niestety przegrały z nowotworami wtórnymi), było jednym z najtrudniejszych doświadczeń w moim życiu. Właśnie dlatego, kiedy podczas mammografii usłyszałam, że mam „gęste piersi" [czyli takie, których budowa znacznie utrudnia wykrycie wszelkich guzków – przyp. red.], zdecydowałam się uhonorować ich przeżycia i pójść pod nóż. Miałam 32 lata.

Pociesznie znalazłam w tym, że mastektomia to stosunkowo prosta procedura, zwłaszcza w porównaniu z tym, przez co musiały przejść moje krewne. W tym samym okresie na profilaktyczną mastektomię zdecydowały się również moja siostra i dwie kuzynki. Miałyśmy w sobie oparcie i mogłyśmy szczerze z kimś porozmawiać. Byłyśmy bardzo otwarte: pokazywałyśmy sobie nasze blizny i porównywałyśmy ekspandery.

Dzień przed operacją w końcu dotarła do mnie powaga sytuacji i poszłam do prawnika, aby złożyć testament. Chciałam mieć pewność, że gdyby cokolwiek mi się stało, moja rodzina będzie zabezpieczona. Mam cudownego męża i trójkę dzieci (Jamie, Callana i Erryna), którzy niesamowicie mnie wspierali. Po operacji znalazłam oparcie w moim partnerze; to właśnie on pomógł mi z powrotem uwierzyć w moje piękno. Na pewno wiele pewności siebie przywróciło mi również zamieszczanie własnych zdjęć w sieci: dzięki nim mogłam się przekonać, że nawet bez piersi i sutków nadal jestem ponętną, seksowną kobietą.

Reklama

Zaangażowałam się również w zwiększanie świadomości społecznej na temat raka piersi. Na nowo pokochałam własne ciało, ale jednocześnie zrozumiałam, że własną samoocenę powinnam opierać na swoich opiniach i doświadczeniach. Jestem teraz silniejszą, pewniejszą osobą i podchodzę do życia stuprocentowo pozytywnie.

Nie uważam, żeby biust „tworzył" kobietę. W kobiecości nie chodzi o to, żeby mieć na klatce piersiowej dwa worki z tłuszczem; jesteśmy czymś znacznie więcej, niż tylko dekoltem. Pewność siebie i poczucie własnej wartości – to nasze najważniejsze cechy.

ANNA

Zgoliłam włosy jeszcze przed chemioterapią i połączyłam to ze zbiórką pieniędzy. Zebraliśmy około 6 tys. funtów (30 tys. złotych), które następnie przekazaliśmy organizacjom The Worcester Breast Unit oraz The Little Princess Trust (to właśnie tam wysłałyśmy nasze włosy – stowarzyszenie to wytwarza peruki dla małych dzieci).

Tak naprawdę wszystko do mnie dotarło już po zakończeniu leczenia, kiedy mój tydzień nagle przestały wypełniać dziesiątki wizyt u lekarzy. Miałam przez to znacznie więcej czasu. Jednak mogłam się skupić tylko na nieustannym gdybaniu: „Czy rak wróci? Czy pozbyłam się go już na zawsze?".

Pamiętam, że już po ukończeniu leczenia poszłam do mojego onkologa, który powiedział: „Musimy zrobić tomografię całego ciała, żeby mieć pewność, że nie nastąpiły przerzuty". Odmówiłam. Nie chciałam wiedzieć. Potem nastąpił okres paniki: wystarczyło, żebym napiła się alkoholu albo nawet poczuła zapach papierosa, bym zaczęła histeryzować. Myślałam, że zaraz umrę i że marnuję swoje życie. Jednak z biegiem czasu człowiek dojrzewa i w którymś momencie przestaje być zakładnikiem raka. Teraz patrzę na świat zupełnie inaczej niż kiedyś. Wiem, że muszę zaakceptować to, co się dzieje. Co ma być, to będzie. Jeżeli cały czas spędzasz na zamartwianiu się, prędzej czy później oszalejesz.

Reklama

Nadal jestem z tym samym facetem, co podczas leczenia. Taka choroba to coś okropnego dla partnera; człowiek de facto staje się niewidzialny. Wszystkich znajomych interesuje tylko to, jak się miewa chora osoba. Miałam szczęście, że trafiłam na tak otwartego, opiekuńczego mężczyznę. Powiedział mi: „Nie przejmuj się tym, to się w ogóle nie liczy". Cóż, w końcu zawsze mi powtarzał, że bardziej go kręcą tyłki.

ZOE

Niedługo wracam do szpitala, tym razem na histerektomię [usunięcie macicy – przyp. red]. Miałam 32 lata, kiedy zrobiłam podwójną mastektomię. Nikt w mojej rodzinie nie chorował wcześniej na raka piersi. Zanim zostałam zdiagnozowana, nie wiedziałam praktycznie nic na temat tego nowotworu.

Pacjent podczas choroby ma w sumie lepiej – tkwi w środku tego wszystkiego, więc nie ma wyboru: musi zacisnąć zęby i przeć przed siebie. To rodzina tak naprawdę potrzebuje wsparcia i żałuję, że moja dostała tak mało. Kiedy usłyszałam diagnozę, najpierw oczywiście pomyślałam: „O Boże, umrę", ale szybko pogodziłam się z tą sytuacją. Zaczęłam walczyć i poszłam na chemioterapię. Leczenie było strasznie wyczerpujące: siedziałam na krześle, totalnie naszprycowana lekami i myślałam, że dla moich dzieci musi być to przerażający widok. Przez cały czas miałam okropną huśtawkę emocjonalną.

Przed operacją nie lubiłam mojego ciała. Teraz bardzo mi się podoba, jak implanty wypełniają miseczki kostiumu kąpielowego. Jednak nawet mimo mojego zadowolenia, czasem zdarzają się chwile, kiedy uświadamiam sobie, jak bardzo zmieniło się moje ciało. Bywa to bardzo nieprzyjemnie.

Reklama

Chemia była dla mnie ciężką przeprawą, czułam się przez nią obrzydliwie. Siedziałam na krześle z pustką w głowie, zupełnie jak zombie. Podczas leczenia dwukrotnie podczas stwierdzono u mnie neutropenię [czyli niedobór pewnego rodzaju białych krwinek, który znacząco utrudnia zwalczanie infekcji – przyp. red.]. Powrót do zdrowia nie jest usłany różami; czasem jest lepiej, czasem gorzej.

Teraz przechodzę uzupełniającą supresję czynności jajników. Moja choroba już mnie tak nie złości. Kiedy jednak pojawia się gniew, staram się pamiętać, że odpowiadają za niego hormony. To pomaga. Mam trzy córeczki, które nawet nie zauważyły, że miałam operację. Nie chcę, żeby się bały. Muszą wiedzieć, że jeżeli też będą musiały kiedyś przejść mastektomię, nic im się nie stanie.

Jeżeli ty lub ktoś z twoich bliskich potrzebuje pomocy lub wsparcia emocjonalnego, zadzwoń pod numer 664 757 050 (Stowarzyszenie „Amazonki") albo odwiedź stronę www.zwrotnikraka.pl

Tłumaczenie: Zuzanna Krasowska


Więcej na VICE: