FYI.

This story is over 5 years old.

wywiad

Jak podróżować stopem przez świat

W podróżach sypiam właściwie wszędzie – od zamkowych ruin, opuszczonych meczetów, dżungle, parki, lasy, posterunki policji, plaże, stacje benzynowe. Przygoda zaczyna się tam, gdzie kończą się pieniądze

Bartłomiej Kiraga – student, obieżyświat i pasjonat teatru ze Śląska. Człowiek, który mimo młodego wieku widział więcej świata, niż większość z nas zobaczy w ciągu całego życia. Swoją pasją dzieli się z innymi. W chwilach wolnych od zdawania egzaminów jeździ, gdzie tylko się da. Im dalej i taniej, tym lepiej.

VICE: Kiedy odbyłeś swoją pierwszą zagraniczną podróż stopem i gdzie jechałeś?
Bartłomiej Kiraga: W wakacje, tuż po tym, jak dostałem pierwszy dowód osobisty. Najpierw był Wiedeń i Bratysława, kilka tygodni później Barcelona. Nowy Rok spędziłem w Paryżu i ferie w Budapeszcie. Zakochałem się w autostopie od pierwszej podróży i nie mogę wytrzymać w jednym miejscu dłużej niż kilka miesięcy.

Reklama

Ile podróży stopem już odbyłeś?
Zależy, jak rozumiesz słowo podróż. Jeśli liczyć każdy, nawet jednodniowy wypad, to kilkaset. Głównie dlatego, że przemieszczam się stopem między domem a uczelnią. Większych wyjazdów zagranicznych było jak na razie, ponad dwadzieścia.

Jak wyglądała twoja majówka na pierwszym roku studiów?
Postanowiłem wtedy zobaczyć Wieczne Miasto. Jak to na studiach, z pieniędzmi było tak krucho, że zamiast zabrać ze sobą gotówkę obrabowałem domową lodówkę i ruszyłem na południe. W kieszeni miałem 5 euro, a wydałem 3 - wszystko co do centa na autobusy, które zabrały mnie na wylotówkę z Rzymu i Wenecji. W ciągu 7 dni odwiedziłem 7 krajów i zrobiłem 3500 kilometrów. Zobaczyłem niewiele, miałem zbyt mało czasu, a same rzymskie ruiny z okresu republiki mógłbym oglądać tygodniami. A gdzie renesans! Barok! Muzea!

Czy zawsze przed podróżą masz ściśle ułożony plan, czy raczej idziesz na spontan?
Kieruje się raczej w mniej lub bardziej określonym kierunku, specyfika jazdy autostopem, Bogu dzięki, wyklucza jakiekolwiek planowanie. Nigdy nie jestem zły, że coś mi nie wyszło - z góry zakładam, że nie wyjdzie i zawsze jestem mile zaskoczony.

Wiem, że twoim marzeniem była podróż przez Afrykę. Jak się do niej przygotowywałeś?
Żeby zebrać pieniądze na ten cel pojechałem pracować do Anglii. Pierwsza podróż na Wyspy skończyła się skręceniem nogi. Utrzymanie w Londynie jest potwornie drogie, za pokój płaciłem astronomiczną wtedy dla mnie sumę tysiąca złotych miesięcznie i pod koniec lutego stwierdziłem, że wyprowadzę się do namiotu blisko miejsca pracy. Zamieszkałem przy wylotówce z Londynu. W sumie ponad dwa miesiące spędziłem pod dachem zanim zamieszkałem w namiocie. Łagodna zima pod koniec lutego postanowiła zmienić swe oblicze i pierwszą noc spędziłem na śniegu, w Święta Wielkanocne mogłem spać otoczony bałwanami, a pierwszy dzień z temperaturami powyżej 15 stopni był dniem powrotu do Polski. No ale zaoszczędzone przez niemal trzy miesiące pieniądze wydałem dobrze.

Reklama

Wjechałeś do Afryki Zachodniej, gdy polskie MSZ ostrzegało przed wkraczaniem na jej terytorium w związku z zamachami terrorystycznymi. Nie bałeś się?
Jasne, że obawiałem się tego, co zastanę na miejscu, ale tylko do momentu wyjazdu. W trasie człowiek zupełnie przestaje przejmować się czymkolwiek. Wydałem 500 euro zaliczając po drodze 14 tysięcy kilometrów. To głównie zasługa wspaniałych ludzi, których spotykam w trakcie wypraw.

Wszystko co robię to stanie z kciukiem przy drodze dopóty, dopóki nie zatrzyma się ktoś kto chce mnie podwieźć kawałek dalej. I tak kawałek po kawałku 14 tysięcy kilometrów czarnego lądu. Kiedy kończą się pieniądze każdy kawałek chleba smakuje jak królewska uczta, każda możliwość kąpieli, choćby w deszczu, cieszy jak jacuzzi po maratonie, świat staje się o wiele ciekawszy. Zresztą, kiedy nie ma się pieniędzy zawsze można zacząć sprzedawać coś miejscowym.

Gdzie spałeś? Co z lwami, skorpionami, wężami?
W podróżach sypiam właściwie wszędzie: od zamkowych ruin, opuszczonych meczetów, dżungle, parki, lasy, posterunki policji, plaże, stacje benzynowe. Rozkładam namiot gdzie się da. Raz moje lokum zostało zniszczone przez burzę piaskową. Podobno lew nigdy nie zaatakował człowieka w namiocie. Podobno, bo pewnie jeśli kogoś zaatakował biedak z nikim się tą informacją nie podzielił. Skorpiony i węże zdarzało mi się widywać, ale nigdy nie miałem z nimi spotkania trzeciego stopnia. Póki co najgorszy atak fauny, z którym miałem do czynienia, to kleszcz złapany w słonecznej Italii i malaria. Nic przyjemnego, ale grypa też jest nieprzyjemna, a atakuje wszędzie.

Reklama

Najważniejsze to dobrze ustawić namiot. Tak żeby nikomu nie przeszkadzał, był dobrze widoczny jeśli nie można go całkowicie ukryć i nie miał pod spodem mrowiska. Albo psiej kupy. Albo zraszaczów. Zdarzają się po ciemku takie zabawne pomyłki.

Wraki na granicy Maroka wyleciały w powietrze na minach, ty poszedłeś tam robić sobie zdjęcia. Byłeś świadom niebezpieczeństwa?
Byłem świadom, że niebezpieczeństwo jest raczej iluzoryczne. Tak naprawdę każdy ma swoją wersję. Marokańczycy, którym zależy aby nikt nie oddalał się z pasa ziemi niczyjej, mówią że są tam miny. Mauretańczycy, którzy nie przepadają za Marokiem, że to auta z północy zezłomowane za darmo, bo na terenie bezpaństwowym. Zaufałem Mauretańczykom, ale lekka nutka niepokoju jednak była. W końcu cała granica Maroka i Mauretanii jest faktycznie zaminowana. Co kilkanaście kilometrów znajdują się forty, które są połączone drugim najdłuższym murem na świecie.

Słyniesz (między innymi) ze swoich wykwintnych dań jak, np. jajecznica z cebuli, ziemniaki z obierkami ziemniaków. Czy właśnie tak odżywiasz się podczas podróży?
Chciałbym. Rzadko kiedy uda mi się zabrać kuchenkę turystyczną i gotować coś na trasie. No ale jak się udaje, to jestem wśród autostopowiczów królem stacji benzynowej - ciepła kawa, herbata, ryż z kostką rosołową… Kiedyś w styczniu, gdzieś w Belgii, całą noc czekałem na transport z przemiłymi autostopowiczami z Niemiec i Francji. Popijaliśmy moją ciepłą kawę, zaprawianą ich zimną wódką. Kuchnia łączy ludzi.

Reklama

Wiedziałeś, że w Mali jest wojna domowa, gdy w niej przebywałeś?
Oczywiście. Po drodze każdy mnie ostrzegał! Łącznie z pogranicznikami. Ale na terenach, przez które przejeżdżałem terrorystów miało nie być.

Jaka była Twoja najbardziej niekomfortowa podróż?
Parę razy miałem ostre rozstrojenie żołądka. Kiedyś zachorowałem na malarię, a jednym z jej objawów jest biegunka. Przeszła po trzech dniach, ale najgorsze było przede mną - w drodze powrotnej. Jechałem z Marokańczykiem mieszkającym we Francji. Byłem szczęśliwy, że złapałem kierowcę gotowego wieźć mnie ponad tysiąc kilometrów, przez dwa kontynenty i wtedy poczułem, że coś chce ze mnie wyjść. Razem z gorączką. Poprosiłem kierowcę, żeby wysadził mnie na następnej stacji i zaczęło się 3600 kilometrów piekła. Przeszło dopiero po trzech tygodniach, po pierwszej mocno zakrapianej imprezie. Już w Polsce.

Miałeś swój własny Dakar, przejechałeś Saharę stopem.
Rzeczywiście, przejechałem z północy na południe i na odwrót. Droga przez Saharę jest prosta, zgubić się nie można. Żadna burza piaskowa nie naniosła tyle piachu, by zablokować drogę, a ludzie pustyni - wojownicze plemiona Shrawih, też nie byli zainteresowani atakami na szlak, nuda panie, nuda…

Każdy, kto czytał książki podróżnicze, wie że czasami trzeba nagiąć prawo, aby przedostać się przez granicę. Zdarzyło Ci się coś takiego?
Dotychczas raz. Miałem w kieszeni dwa dolce, wiza do Mali kosztowała dwadzieścia pięć. Termin ważności starej wizy upłynął kilka dni wcześniej, poza tym pozwalała tylko na jednokrotne przekroczenie granicy, a ja chciałem przekroczyć ją po raz drugi. Na szczęście rubryczki w dokumencie były wypisywane ręcznie czarnym długopisem. Kupiłem za dolara czarny długopis (zdzierstwo swoją drogą) i z une (jeden wjazd) zrobiłem multiple (wiele). Gdyby celnik, przyjrzał się lepiej, zauważyłby że wiza jest wydana tylko na 15 dni, kilku wjazdowe wydaje się na 30 wzwyż, ale się nie przyjrzał. Głównie dlatego, że granicę postanowiłem przekroczyć podczas podawania wyników wyborów prezydenckich i dzielna załoga posterunku wolała słuchać radia niż zajmować się białym turystą.

Reklama

Do Bamako byłeś eskortowany przez wojsko, dlaczego?
Trzy dni przed przekroczeniem przeze mnie granicy Senegal - Mali terroryści porwali i zabili francuską rodzinę. Władze rozkazały zatem, żeby od granicy biali i autokary jechały w wojskowej eskorcie. Eskorta została nam, to znaczy trzem autokarom i półciężarówce w której jechałem, przydzielona. Dwa pickupy z karabinami na pace i koło północy wyjechaliśmy z miasteczka, gdzie zaczynało się Mali w las. Jak tylko zostawiliśmy w tyle światła rogatek wojskowi wdepnęli gaz do dechy, za nimi pędziły jak szalone autobusy, a nasza półciężarówka została sama. Otoczona przez ciemność – a w niej ja i nigeryjski pastor zielonoświątkowców. Nie wiem, kto miałby w razie spotkanie z Al Kaidą gorzej. Przez cały czas pastor głośno śpiewał hymny na cześć pana, przeszkadzając mi w spaniu.

Jak wróciłeś do Polski znad Zatoki Gwinejskiej?
Dysponowałem budżetem dwóch dolarów. Wróciłem za dolara, drugiego przywiozłem do Polski. Kiedy dotarłem nad Zatokę Gwinejską miałem przy sobie pięć zielonych. Dwa, pięć - bez różnicy. I tak nie wystarczy na powrót pomyślałem idąc do fryzjera, kupując piwo zwycięstwa i papierosy dla zabicia głodu. Cena wizy w Mali to 25 dolarów, racjonalnie rzecz biorąc nie miałem szans na powrót. Wizę, jak już wspomniałem, podrobiłem. Gorzej było z jedzeniem - zacząłem wracać, gdy miałem trzy puszki sardynek, bagietkę i dwie zupy. Trochę mało jak na kilka tysięcy kilometrów. Bogu dzięki studia uczą postnego trybu życia, a po drodze parę razy zaproszono mnie na obiad. Przez ostatni tydzień nie jadłem nic, ze względu na biegunkę i voila – udało się!

Reklama

Na koniec opowiedz mi coś o swojej podróży do Iranu.
To było szalone. Wyjechałem tuż po liceum z dwustoma złotymi w kieszeni i wizą w paszporcie, pech prześladował mnie od wyjazdu. W Serbii zgubiłem buty, w Czechach przemókł mi plecak, a w Stambule skradziono mi portfel, po kieszeniach zostało mi dziesięć lir tureckich. Nie miałem zamiaru wracać po zainwestowaniu trzystu złotych na wizę (NIGDY wcześniej nie dysponowałem taką gotówką), szczególnie że w plecaku miałem kilka kilogramów jedzenia. I pojechałem dalej. Wyposażony w namiot zabawkę, bez karimaty, z wielkim, puchowym śpiworem. Nie żałowałem ani przez chwilę - ludzie w Turcji, Gruzji i Iranie są tak gościnni, że namiot rozkładałem podczas miesiąca cztery razy. Prawie każdy chciał mnie zaprosić do siebie, każdy kierowca chciał pokazać mi jakiś przysmak lokalnej kuchni i tak dalej. Żeby było jasne - nikomu o moich problemach finansowych nie wspomniałem ani słowem. Dzięki za rozmowę!