FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

​Kranówa Kontratakuje

Zebraliśmy grono wyjątkowych śmiałków-degustatorów, gotowych zmierzyć się z własnymi kubkami smakowymi i miejską legendą o złej wodzie z kranu

Mieszkając w Warszawie, zawsze brzydziłem się kranówy. No dobra, nie mam nic do mycia się w niej, ale żeby pić? Może jakby ją ostro przegotować, żeby wszystkie ebole i inne wągliki wyparowały, to jest zdatna do herbaty. Ale w innych wypadkach próbowałem jej unikać. Dziwili mnie znajomi deklarujący picie prosto z kranu, bo w mojej głowie, kran był bezpośrednim przedłużeniem zaszlamionej rury. Natomiast muł zalegający w systemie wodociągów nigdy nie był moim ulubionym dodatkiem do napitku. Myślę, że moje przekonanie mogło się zrodzić z mieszkania niedaleko elektrociepłowni na Siekierkach, którą w szczenięcych latach nazywaliśmy czule "Czarnobylem". Wtedy wejście do pobliskiego jeziorka miało w naszych opowieściach skutkować wyjściem z nową kończyną na plecach. Dziś wiem, że wodny czarny PR to mit, który zrodził się w naszych głowach.

Reklama

Źródło: Flickr/Luis

Jak się okazuje, nigdy nie byłem też jedynym malkontentem, bo z badań Polskiego Towarzystwa Programów Zdrowotnych wynika, że aż 60 procent Polaków nie wierzy w jakość wody z kranu i najzwyczajniej boi się jej pić. Tylko co ósma osoba, chcąc ugasić pragnienie, odkręca kurek zamiast korka butelki. Chociaż nie wszyscy żyją w pobliżu "Czarnobyla" na Siekierkach, to nie bierze się to znikąd. Picie wody kranowej kiedyś rzeczywiście było ryzykowne. Sam pamiętam wodę koloru brunatno-miedzianego, lecącą z kranów w moim dzieciństwie. Nie była oczywiście taka non-stop. Czasem "tylko" waliło od niej chlorem. Moje doświadczenia z brudną wodą były dodatkowo wyolbrzymiane hasłami starszych członków rodziny. "Nie pij z kranu.", "przegotuj najpierw - to zabija zarazki.", "widziałeś kolor wody, jak rozkręcaliśmy rury?". Dziś to tylko echa przeszłości, no chyba, że na osiedlu remontują ci wodociągi. Ze wszystkich przywar, cechujących kiedyś wodę, została jedna - kamień. Zaglądając do czajników, widząc ten białawy osad i słysząc jego nazwę, ludzie błędnie wiążą go z ryzykiem powstawania kamieni nerkowych.

Moje lata 90. były jednak całe wieki temu jeśli chodzi o procesy filtracji wody miejskiej. Od dość dawna kranówka nie jest już zagrożeniem dla zdrowia, bo zmieniła się jej jakość. Zaczęto robić badania wody na szeroką skalę, zainteresowały się tym władze, media i środowiska medyczne. No i po wielu kontrolach, wysunięto kilka przydatnych wniosków.

Reklama

Lekarze zapewniają, że wodę z kranu mogą pić nawet dzieci powyżej czwartego roku życia. W dodatku nie musi to być woda z czajnika. Jest to nawet niewskazane, ponieważ wyzbywamy się wtedy minerałów: wapnia, magnezu, manganu czy cynku. A one wtedy zamiast trafić do naszego ciała i napędzać nasze organy, osadzają się w saganach i dają pretekst ciemnocie do puszczania plot o kamieniach nerkowych. Co do tych minerałów, to skład chemiczny i parametry wody miejskiej są pod ścisłą kontrolą. Butelkowana zaś poddana jest o wiele luźniejszemu sprawdzaniu, a większość z nich nie różni się pod względem zawartości minerałów od kranówek, które w Polsce są na ogół średnio zmineralizowane.

Dziurą w systemie działającą na korzyść tej butelkowanej jest fakt, że naszym rodzimym rynku panuje lekki burdel w nazewnictwie, gdyż w teorii wody mineralne powinny zawierać od 1000mg rozpuszczonych substancji mineralnych (dokładnie tych, które potem tworzą biały, czajnikowy osad), ale jako że państwo nie zmusza do przestrzegania tej normy, mineralnymi nazywa się prawie wszystko, co stoi na naszych półkach sklepowych. I tak kupując butelkę wody, sami nabijamy się w butelkę.

Prezes Naczelnej Izby Lekarskiej uważa nawet, że kranówka może być alternatywą nie tylko dla wody kupowanej w plastiku (bądź szkle, jeśli ekskluzywniej ma być), ale i dla gazowanych bomb cukrowych i soczków, robiących z nas grubasów. Idea szczytna, ale nie wierzę, że dzieciaki spragnione płynnej energii w puszce, przerzucą się na wodę bez smaku.

Reklama

W bitwie wód jest są jeszcze dwie rundy, za które sędziowie przyznają punkty kranówie. Mowa o modnej ekologii i praktycznej ekonomii. Pierwsza mówi, że Polacy zużywają ok. 110 tys. ton butelek plastikowych rocznie, co z moich obliczeń (przyjmując, że tona to 25 tyś. butelek) daje ponad 70 opakowań na jednego obywatela. A jedna taka butelka rozkłada się ponad 100 lat. Na wsiach szybciej, bo wrzucona do pieca, od razu zatruwa atmosferę.

Źródło: Flicrk/Tony Webster

Ekonomia mówi natomiast, że 70 półlitrowych butelek za 1,5-2,5 zł, to suma bijąca na głowę koszt nabicia sobie tego na licznik i cieszenia się z wody bez wychodzenia do sklepu. Prosta matematyka jest po stronie kranówy.

O tym wszystkim, o czym pisałem powyżej, mówią całkiem głośno chłopaki z pijewodezkranu.org. Od dwóch lat Szymon Boniecki i Michał Kożurno prowadzą akcję Piję wodę z kranu / Tu dostaniesz wodę z kranu. Sami będąc dość obeznanymi z tematem, postanowili zrobić coś, by Polacy pozbyli się lęku przed piciem wody prosto z kranu. Starają się by w instytucjach publicznych i restauracjach istniał dostęp do wody z kranu. Darmowej. Pomysł na akcję narodził się około dwa lata temu, gdy zaczynali od prowadzenia facebookowego fanpage'a. Aby zauważono kampanię w przestrzeni miejskiej, w zeszłym roku wystartowali z akcją "Tu dostaniesz wodę z kranu " (gdzie.pijewodezkranu.org). Znajdziecie tam listę lokali z całej Polski, które oferują darmowy napitek, prosto z systemu wodociągów miejskich. Chłopaki prowadzą również rozmowy z autorytetami naukowymi, którzy podpierają ich pro-ekologiczne tezy, przy pomocy twardych faktów i akademickich frazesów. Wszyscy zaangażowani w promowanie kranówki chcą, by wiedza o jej stanie i zdatności do spożycia była powszechna, bo tak się złożyło, że nie poinformowano o tym obywateli (No może poza coraz ostrzejszymi kampaniami porównawczymi wodociągów miejskich z różnych metropolii w kraju, za które producenci butelkowanej wody grożą procesem o zniesławienie).

Reklama

Źródło: Flickr/Allie Holzman

Zagłębiając się w temat, nie mogłem przestać myśleć o raportach na temat jakości wody, przeznaczonej do spożycia i (jak na wybrednego sceptyka przystało) postanowiłem sprawdzić jak to się ma w praktyce. Powstał z tego pomysł blind-testu. Wiecie, czegoś co robią sommelierzy i inni kiperzy, żeby zdecydować, który produkt jest lepszy.W tym celu potrzeba dobrze wentylowanego pomieszczenia, wolnego od przeciągów i dominujących zapachów, oraz światła w neutralnym kolorze, równomiernie oświetlającego pole naszego eksperymentu.

Zrobiliśmy więc wszystko, co się dało, by warunki były jak najbardziej zbliżone do laboratoryjnych - otworzyliśmy w redakcji okno, zamknęliśmy drzwi kuchni i zapaliliśmy naszą piękną jarzeniówkę na suficie.

Zebraliśmy grono wyjątkowych śmiałków-degustatorów, gotowych zmierzyć się z własnymi kubkami smakowymi i miejską legendą o złej wodzie z kranu:

Karla - pijąca tylko kranówę

Kasia - pijąca tylko butelkowane wody

Jędrzej - mający gdzieś jaka, byleby woda

No i ja - pijący na co dzień tylko gazowaną, bo z zasady niegazowana i kranówka to dla mnie to samo

Po zebraniu kadry, potrzeba było opracować kryteria testów. Podglądając jakimi kierują się profesjonalni testerzy tego płynnego życia, natrafiłem na 4 podstawowe wyznaczniki jakości:

ZAPACH - Dobra woda nie powinna mieć zapachu. Jeżeli wyczujemy w niej zapach: ziemisty, trawiasty, ogórkowy, kwiatowy, aromatyczny, rybny, stęchły, pleśniowy, fekalny, fenolu, smoły, nafty, benzyny nie powinniśmy pić takiej wody.

Reklama

SMAK - Woda nie powinna mieć smaku. Jeżeli poczujemy w niej smak: słodki, słony, gorzki, kwaśny, metaliczny, chemiczny, nie powinniśmy pić takiej wody.

ŹRÓDŁO POCHODZENIA - Im niżej znajduje się ujęcie wody, tym lepiej. Wody głębinowe i podziemne są najlepsze.

TWARDOŚĆ - Im woda twardsza tym lepsza. Bardziej wzbogacona o minerały i substancje odżywcze. Jak poznać, że mamy twardą wodę? Wystarczy zajrzeć do czajnika. Jeżeli zalega tam biała warstwa kamienia, znaczy to, że nasza woda jest twarda.

Pozwoliliśmy sobie dwa ostanie odpuścić, bo źródła pochodzenia raczej nie dalibyśmy ustalić. Żeby zaś sprawdzić kamień chałupniczymi metodami, musielibyśmy zagotowywać testowane wody w osobnych czajnikach przez dłuższy okres czasu. A ramy czasowe i skromny budżet przedsięwzięcia nam na to zwyczajnie nie pozwalały. Do testu wzięliśmy cztery próbki wody - trzy różne, niegazowane, butelkowane, pochodzące od wiodących producentów oraz redakcyjną kranówę z centrum Warszawy. Sporządziłem misternie skrojone karty opinii uczestników i rozpoczęliśmy nasz mały eksperyment.

Pierwsze, co wywnioskowaliśmy, to że nasze stępione miejskim powietrzem, dymem papierosowym i początkowym stadium wiosennego pylenia, zmysły węchu nie potrafią wykryć jakiekolwiek różnicy w próbkach. Dziewczyny nie podjęły się w ogóle próby rozpoznania po zapachu, Jędrzej przy każdej próbce zaznaczył, że pachną "WODĄ". Ja jako jedyny w tej próbie typowałem i jeszcze do tego zgadłem! Muszę niestety się przyznać, że pomimo wzrostu ego o jakieś 150%, nie mogę przypisać sobie tej zasługo, bo nie nos zadecydował, a los. Z braku różnic w zapachu, typowałem na ślepo.

Po próbie zapachu, przeszliśmy w końcu do kosztowania. Spodziewałem jakichś stanowczych różnic. Może lekkiej nuty żelaza, niczym moczone gwoździe? Jakiejś nutki glonów? Ziemistego posmaku? Każdy wziął się za to z o wiele większym zapałem niż za "wąchanie wody". Powolne sączenie, czasem przeplatane siorbnięciem. Finezyjne płukanie zębów niczym Stanley Tucci w swoim programie o winie. Oczy wędrujące w górę i w boki, próbując przegrzebać pamięć w poszukiwaniu jakiegoś punktu odniesienia z przeszłości. Czuliśmy się prawdziwymi koneserami i dobrze się przy tym bawiliśmy. Wyniki jednak pokazały nam, że o wodzie wiemy prawie nic, a o jej smaku jeszcze mniej. I przy okazji potwierdziliśmy teorię chłopaków z pijewodezkranu.org, o tym że statystyczny Polak nie ma szans na odróżnienie smaku kranówy i butelkowanej. Każde z nas przekonane było, że inna próbka jest tą z kranu. I prosta matematyka sprawiła, że 75% procent (albo jak kto woli, 3/4) okazało się być w grubym błędzie.

Chlubnym wyjątkiem okazałem się znów ja, dobrze typując naszą warszawską wodociągówkę. Na poważnie zaczynam się zastanawiać czy nie rzucić VICE dla roli kipera w przyfiltrowych laboratoriach. Ale sprowadzając mnie trochę na ziemię, stwierdzam że pełniłem tu ważną rolę wyjątku potwierdzającego regułę. I choć w tym teście mi się udało, to mógłbym postawić połowę majątku (całości nie, bo hazardu się boję) na to, że następnym razem nie powtórzyłbym wyczynu, bo różnice nie są do rozróżnienia. AMEN. (No dobra… przyznaję się. tu też trochę strzelałem).

Źródło: Flickr/Jon Rawlinson

Po dogłębnej lekturze i wyczerpujących testach doszedłem do pewnych wniosków. Zwerbalizuję je niegdyś bardzo popularnym hasłem reklamowym: "Jeśli nie widać (ani tym bardziej czuć) różnicy, to po co przepłacać?". Dlatego, gdy będzie was następnym razem suszyć, to najzwyczajniej odkręcicie kurek z zimną wodą w kuchni, sztachnijcie się i… NA ZDROWIE!