FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Primavera Sound x VICE x relacja

Tych, którzy jeszcze o tym nie wiedzą z pełnym przekonaniem informuję, że Primavera Sound to najlepszy festiwal na świecie. Zamiast w piwnym gettcie siedzisz sobie pod palmą, czasem zawieje morska bryza, ktoś zaproponuje ci narkotyki.

Tych, którzy jeszcze o tym nie wiedzą z pełnym przekonaniem informuję, że Primavera Sound to najlepszy festiwal na świecie. Zamiast w piwnym gettcie siedzisz sobie pod palmą, czasem zawieje morska bryza, ktoś zaproponuje ci narkotyki. Ale możecie nie mieć o tym pojęcia, dużo łatwiej jest zapakować się w Słoneczny i pojechać do Gdyni. Tylko po co? Chociaż właściwie te porównania stają się już nudne, spróbujcie w przyszłym roku, warto.

Reklama

W ciągu trzech dni ciężko zobaczyć choćby połowę z tego co wypisaliśmy na swoich karteczkach jako bangery. Jeszcze gorzej z wygospodarowaniem czasu na wszelkie potrzeby fizjologiczno-socjalizacyjne. Na ten temat też wiem całkiem sporo, dorobiłam się martwicy lewej kostki od biegania między scenami. Moment, kto jeszcze jeździ na festiwale żeby posłuchać muzyki? Jeździsz? Ekstra, my też, nawet na koniec świata.

PURITY RING @ PITCHFORK

Szybki rzut okiem na rozstawienie scen, kilka dramatów pod postacią „nie wiem co mam ze sobą zrobić, nikt nie chce iść ze mną na koncert Lee Ranaldo“ i w drogę. Nawet stanie 2 (tak, dwóch, kurewsko długich dwóch godzin w pełnym słońcu) po press passy nie zepsuje tego wrażenia. Wszyscy piękni, mili, uśmiechnięci, sangria się leje, słoneczko praży.

Dwójka z Montrealu w składzie dziewczyna farmera i koleś, którego nie widać zza instalacji z podświetlanych bajerów przyciągnęła całkiem sporo osób. Całkiem sporo jak na zespół, który wypuścił dopiero cztery kawałki. Zapowiedź pierwszej płyty brzmi jednak na tyle dobrze, że warto postawić przy nich swój znak jakości. Choćby za samą Megan w której wokalu nie da się wychwycić chociażby jednej nieczystej nutki. Zobaczcie ich w Katowicach, zapowiada się post-witchouse.

GRIMES @ PITCHFORK

Ponoć to zasługa powietrza, choć bardziej racjonalne wydaje się zwykłe spojrzenie na porozrzucane na ziemi kubki po browarach, ale już po 2 godzinach pod sceną można było najzwyczajniej przykleić się do podłoża. Niektórym udało się też przykleić do sceny i tańczyć na głowie w rytm muzyki  Claire Boucher. Ja dalej żałuje, że nie poszłam na Lee Ranaldo. Nuda po trzecim kawałku.

Reklama

MAZZY STAR @ RAY-BAN

Najlepsze koncerty to te, o których nie do końca wiesz co napisać, bo nie do końca je pamiętasz. Dziwnym trafem wyszło tak, że cały koncert Mazzy Star zlał się w jeden, trzydziestominutowy kawałek z przerwą na anielskie chóry do „Fade Into You“. Głowa latała o tak na boki. Było pięknie, choć Hope Sandoval mocno zestarzała się już na twarzy. Czas ucieka, niedługo pogrzebiemy shoegaze na dobre.

DANNY BROWN / A$AP ROCKY @ PITCHFORK

SWAG SWAG SWAG, OH SWAG SWAG SWAG. Właściwie to tyle słowem wstępu. Właściwie to wszystko co możnaby napisać w tym temacie. No dobra, jeszcze rzucanie narkotykami, uciekanie ze sceny w tłum ludzi, i cień przerażenia na twarzy. Spodziewałam się tłumów gibających się do bitu a frekwencja była właściwie znikoma. Ej ludzie co z wami, nie mówcie, że poszliście na jakieś indie rocki. Tam działa się historia. Cause everyday we on our pesos. A$AP wam jeszcze pokaże kto tu rządzi.

JAPANDROIDS @ VICE

Pierwsze poważne starcie „chcę iść na trzy koncert w tym samym czasie, gdzie mój pierdolnik Hermiony“. Chociaż raz udało mi się trafić doskonale, mimo braku jakiegokolwiek przekonania. Nowa płyta dwójki z Japandroids nie brzmi dobrze, w sumie to ona w ogóle nie brzmi. Zapowiadało się na kolejny-zajebisty-noisowy-zespół-z-syndromem-drugiej-płyty co totalnie nie przekłada się na ich występy na żywo. No i „The boys are leaving town“ odśpiewane tak, że zamarzyła mi się paczka strepsilsu. Najbardziej w Japandroids urzekała mnie zawsze ich samoświadomość o własnej zajebistości, która nie pozwala ci spuścić wzroku z tego scenicznego rozpierdolu. Choć bardziej prawdopodobne jest to, że Brian King został Misterem festiwalu. Chłopcy grający noise zawsze będą mieć osobne miejsce w moim małym serduszku.

Reklama

JOHN TALABOT / RUSTIE @ RAY-BAN / PITCHFORK

Zawsze żałuje, że najlepsza wiksa kręci się wtedy, kiedy mnie nie działają już stopy. Fani techno nie mają łatwego życia, no chyba, że idą na Bena Klocka o 7 rano w Berghain. Talabot ze swoimi balearami ukołysał nas do spania i już mieliśmy ruszyć w kierunku domu, kiedy na drodze stanął nam Rustie i jego przejścia jak z Radomia. Spanie wygrało.

DIRTY BEACHES @ PITCHFORK

Odpalcie sobie „Lord knows best“, wyobraźcie scenę położoną nad Morzem Śródziemnym, pokrytą dymem i kolesia o głosie potężniejszym niż Alan Vega. Tak było. Najpiękniej. Fajnie też wpaść na Alexa w tłumie czekająć na Atlas Sound. Jest totalnie nieświadomy swoich zdolności.

RUFUS WAINWRIGHT @ SAN MIGUEL

Nie pytajcie, poszłam koczować na The Cure, było najgorzej. 2 godziny ze starymi dziadami.

THE CURE @ SAN MIGUEL

Tak, wiem, kto miał ich widzieć zobaczył już sto razy, stare dziady, co oni grają, weź dziewczyno dorośnij. Nic nie wiecie, byłam na koncercie swojego życia. Spędziłam dwie godziny na ziemi, w towarzystwie ludzi w koszulkach z 89‘. Do dziś nie czuje dolnej partii swojego kręgosłupa, istnieje też prawdopodobieństwo stłuczonego żebra. Przez ponad 3 godziny zagrali 36 kawałków, każdy, który chciałam usłyszeć, jak na imprezie z winampem. Mało jest na świecie zespołów, które wywołują u ciebie łzy („Trust“!) a godzinę (takich też jest mało) później tańczysz bez butów w parach do  „The Lovecats“.  Właściwie to nie widziałam co działo się za mną, ale mogę tylko podejrzewać, że ludzi było tyle, co na audiencji u papieża. Tak, tak, „Boys don’t cry“ i „Friday I’m Love“ też bylo, ale kogo to obchodzi kiedy słyszysz live pół Disintegration. Chyba urodziłam się dużo za późno.

Reklama

M83 @ MINI

Miałam nie iść, obraziłam się na nową płytę, nie będę nikogo przekonywać, że jest zerowa, idźcie sobie śpiewać to swoje „tu tu ru tu tu tu ru tu“.  Przez występ The Cure skrócili im trochę set, za co serdecznie mogę organizatorom wyciąć z papieru kotylion. Fajnie było usłyszeć znów „Sitting“ i zrobić rozpierdol na „Couleurs“. Ludzie ich wielbią, znałam to wcześniej. Do zobaczenia za dwadzieścia lat, te kawałki to będą kiedyś same „anthemy“.

Po 5 godzinach z Robertem Smithem współpracy odmówiły wszystkie moje kończyny dlatego zamiast na tańce z The Rapture poszliśmy na drony z Main. Udało nam się załapać na „House of Jealous Lovers“ i odtańczyć je z jakimiś randomowymi ludźmi na ławce. Ludzie, nie bierzcie tyle narkotyków.

aarabMUZIK @ PITCHFORK

Podium gwarantowane, najlepsza zabawa całego festiwalu. Warto zastanowić się na ile miliardów dolarów są ubezpieczone dłonie Abrahama. Odpalcie sobie cokolwiek z jego udziałem, ja do tej pory nie wierzę, że to wszystko było na żywo. Aż monitory pospadały ze sceny.

Primavera ma do siebie to, że spełniają się tu marzenia większe i mniejsze. I tak oto idąc sobie ulicą w celu spożycia sangrii przed trzecim dniem festiwalu na ławce w parku dostrzegliśmy jakiegoś typa. Typ wydał nam się znajomy a do tego grał na gitarze. Takim sposobem zupełnie przypadkiem zagraliśmy w nowym klipie Bradforda Coxa (Atlas Sound? Deerhunter? Nie znacie? No weźcie). Ja płaczę do dziś.

Reklama

MICHAEL GIRA @ AUDITORI

Michael Gira bił się po twarzy, śpiewając o swoim przeraźliwie smutnym życiu. Nad głowami mieliśmy zawieszone gwiazdki. Do teraz mi smutno na samą myśl.

JAMES FERRARO @ PITCHFORK

Godzina 19:30, ze sceny najpiękniejsze glitche i nogi same ruszają w tango. Jestem coraz bliżej przeprowadzki do Barcelony, dopada mnie warszawska stagnacja. Przez 25 minut życie miało jakiś minimalny sens, teraz znów jest średnie.

ATLAS SOUND @ PITCHFORK

Po wydarzeniach poprzedzających byłam gotowa porzucić dla Bradforda swoje ulubione drony. Na Primaverze widziałam go już trzeci raz z rzędu, z każdym następnym jest coraz lepszy. Są takie miejsca na ziemi w których artyści po prostu czują się dobrze, mogą się wyluzować i robić to co kochają. Cox korzysta z życia (a prawdopodobnie niewiele mu go zostało) i poświęca się swojej pasji kompletnie. No i szepnął nam na uszko, że będzie w Polsce. Widzimy się pod barierkami śpiewając „Sheilę“.

DEMDIKE STARE @ ATP

Drony to najlepsza muzyka na świecie, zwłaszcza kiedy leżysz pod chmurką na trawce.

CHROMATICS @ PITCHFORK

Do tej pory jeszcze nie otrząsnęłam się po tym wydarzeniu. W sumie to nie wiem co o nim napisać oprócz tego, że było pięknie. Nowa płyta Chromatics to najlepsza rzecz, która ujrzała światło dzienne w tym roku.

THE WEEKND/YO LA TENGO/GODFLESH

Występ Abela miał być highlightem wyjazdu i przez pierwsze takty “High for this” tak było, dopóki nie padła cała sekcja elektroniczna, wyganiając nas na drugi koniec świata. Yo la tengo też nie poradzili sobie z problemami dźwiękowymi, takim sposobem wylądowałam na industrialach z Godflesh. Żal, że tylko przez kilkanaście minut, metal powoli zaczyna dosięgać mnie swoimi mackami.

Tak było, było dużo lepiej, ale wypadałoby się choć na chwilę zdrzemnąć. Stay tuned, jeszcze wam pokażemy!