FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

​Mania wielkości miast

Lubelski koncert „światowej gwiazdy" na 25-tysięcznym stadionie był od początku skazany na wtopę. Co polskie miasta robią źle?

Lublin. Fot. Wikipedia

W niedzielny wieczór na lubelskim stadionie Arena Lublin wystąpiły dwa zespoły, które od stycznia zapowiadano jako „światową gwiazdę". Wszyscy spodziewali się pewnie Lady Gagi, Taylor Swift, albo chociaż jakiejś Florence – a dostali zespół Biohazard, pionierów nu-metalu, którzy lata świetności mieli ze dwie dekady temu oraz Boba Geldofa, którego pamiętamy już głównie przez wałkowanie anachronicznych charytatywnych koncertów oraz imprezowych wzlotów i upadków jego potomstwa. Ponoć bilety można było dostać do piwa w lokalnych pubach, a i tak – nawet według zwykle przeszacowanych oficjalnych danych – pod scenę przybyło maksymalnie 3,8 tys. widzów. Lubelski stadion mieści ich 25 tys.

Reklama

Pomyślałem, że może jest w tym metoda? Władze miasta zaprosiły gwiazdy z ubiegłej epoki, bo same myślą o mieście schematami z ubiegłej epoki. PRL lubił takie symbole: drapacze chmur wśród ruin, wielkie zakłady przemysłowe, nieprzemyślane zakupy z Zachodu – a wokół tego ludzie, którzy ledwo wiążą koniec z końcem (jeśli nie pamiętasz, zapytaj starych). W internetowych komentarzach przeczytałem żale, że to winne są złe drogi dojazdowe do Lublina. Drodzy lublinianie, bardzo lubię wasze miasto, cebularz jest super, jedne z najfajnieszych osób jakie znam pochodzą z Lubelskiego. Ale jeśli myślicie, że ja i 20 tys. innych ludzi z Warszawy przyjedzie do Lublina na gówniany koncert odgrzewanych anglojęzycznych gwiazdek, bo przecież drogi takie równe i stadion taki nowy, to jesteście w dużym błędzie. Nie tędy droga.

Przeczytaj, jak mieszkańcy Kielc nie doceniają swojego miasta.

Przypomina mi się pewien obiad u mojej babci – ekspertki w dziedzinie pierogów i klusek śląskich (oraz strzelania z pistoletu do namolnych absztyfikantów, ale to już inna historia) – która tamtego popołudnia uparła się, żeby przyrządzić krewetki. Ze skorupiakiem tym nie miała większego doświadczenia, poza może paroma wycieczkami do „ciepłych krajów", zresztą ze smutną, zmrożoną bryłą (w dodatku dość drogą) z osiedlowego samu niewiele zdziałałby pewnie i Wojciech Amaro. Żeby nie przedłużać – to nie był dobry obiad, szczególnie że wszyscy liczyli na pierogi. Do czego piję? Dobra: babcia to Lublin, zmrożone krewetki to Geldof i Biohazard, a pierogi to szalenie utalentowani ludzie z Lublina, którzy muszą emigrować do Warszawy, by ktoś ich docenił. Zrozumiałe?

Obrazki z biletów komunikacji miejskiej, zaprojektowane przez Krzysztofa Ostrowskiego. Bilety zostały wycofane po proteście kibiców.

Lubelski stadion kosztował 155 mln złotych, dodatkowo – zgodnie z planem – miasto dopłaca do jego funkcjonowania przynajmniej 5 mln rocznie. Mogłoby dopłacać i 50, sprowadzić dziesięć Biohazardów, ale nie sprawi to, że Lublin zostanie hegemonem kultury – tak jak same inwestycje w autostrady niestety nie tworzą miejsc pracy, a budowanie kosztownych ośrodków wcale nie popycha samo z siebie rodzimej nauki do przodu. Sory.

Żeby Lublin (ale tak samo Łódź, Wrocław, Poznań…) wzbudzał zainteresowanie, musi postawić na siebie – wiem, że nawet najlepiej przemyślany program wsparcia dla lokalnych artystów wygląda mniej spektakularnie niż sprowadzenie choćby i odgrzewanego hedlajnera. Wiem, że w obecnej retoryce wspomaganie najsłabszych to „lewactwo" i „przejadanie pieniędzy", a miliardy na stadiony i pędolina (a w zasadzie budujące je firmy) to „innowacja" i „doganianie Europy". Ale za pięć lat chciałbym napisać artykuł o pięciu świetnych muzykach z Lubelszczyzny i twórczej atmosferze, która tam panuje – a nie marszczyć czoło nad kolejnym nędznym koncertem. Liczę na was.

Bob Geldof w lepszych czasach. Fot. Wikimedia Commons.