Trent Reznor opowiada, jak się dorasta na odludziu
Zdjęcia: Corbis Images

FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Trent Reznor opowiada, jak się dorasta na odludziu

Niewielu ludzi wie, że lider Nine Inch Nails, potęgi industrialnego rocka, spędził młode lata w farmerskiej zachodniej Pensylwanii i stał się artystą na odludnym pustkowiu

Północno-wschodnie Ohio było kiedyś domem dla Reznora. Fakt, że potrafił wykorzystać przytłaczającą aurę tego miejsca i przenieść to do swojej sztuki, był dla mnie inspiracją. Cleveland posłużył mu jako inkubator do doskonalenia dźwięków, które łączą wrażliwość popu z agresywnym elektronicznym hałasem i emocjonalnymi tekstami. Obecnie Reznor wciąż inspiruje swoimi oscarowymi kompozycjami do filmów Davida Finchera czy kierownictwem kreatywnym w Apple.

Reklama

Zawsze chciałem powspominać stare dobre czasy z Reznorem, dowiedzieć się, jak czas spędzony w zapadłej dziurze zrobił z niego najbardziej wpływowego artystę swojego pokolenia. Oto co mi powiedział.

ODKRYWANIE MUZYKI W PENSYLWANII

Często myślałem, że nie jestem produktem żadnej sceny. Nigdy nie czułem, że mieszczę się gdziekolwiek. Ale są miejsca, które ukształtowały to, kim jestem. Dorastałem w wiejskiej Pensylwanii, gdzie spędziłem 18 lat życia, w małym gównianym miasteczku na północ od Pittsburgha, na długo przed internetem i poza zasięgiem fal uczelni radiowych. Wychowałem się na dość powszechnej diecie radiowej AM i FM. Spędziłem dużo wolnego czasu, myśląc o ucieczce lub słuchaniu płyt.

Miałem sporo szczęścia, bo wychowywali mnie dziadkowie. Bardzo wspierali wszelkie moje działania i pchnęli do nauki gry na fortepianie w młodym wieku. Zdałem sobie sprawę, że byłem w tym zwyczajnie dobry, i podobało mi się to. Od razu zacząłem się z tym identyfikować. Dało mi to poczucie dumy i własnej wartości. Mogłem przelać siebie w instrument i czułem, że to, co grałem, było całkiem niezłe. Jak trochę podrosłem, idea własnego zespołu wydała mi się ekscytująca i pojawiła się muzyka rockowa. Ale nie doszedłem daleko z perkusją. Zafascynował mnie keyboard. Wiedziałem, że chcę być na scenie i wyrażać siebie poprzez muzykę.

ROCKANDROLLOWA SZKOŁA ŚREDNIA

W szkole dzieciaki zakładały zespoły, ale ich celem nie było tworzenie oryginalnej muzyki czy sztuki. Chcieliśmy grać na szkolnych potańcówkach, w barze albo dać koncert na jarmarku czy w jakimkolwiek innym gównianym miejscu. Wtedy po prostu grasz muzykę innych ludzi i nie piszesz własnych tekstów. Teraz wydaje się to szalone. Covery prawdopodobnie nie są tak popularne wśród dzisiejszych zespołów. Ale wtedy tak się robiło. Faceci, których zespoły odnosiły sukcesy, to kolesie robiący covery i grający przeciętnie. Nie chciałem tak skończyć. To była połowa drogi do czegoś.

Reklama

Skończyłem szkołę średnią w 1983 roku, mniej więcej wtedy nastąpiła technologiczna eksplozja, pojawiły się perkusje elektroniczne i syntezatory. Zakochiwałem się po kolei w każdej nowince. Podobało mi się to, że nowa muzyka nie mogła istnieć wcześniej, bo nie było technologii. Nie jestem nostalgiczny. Nie uważałem, że rock musi być muzyką, gdzie pierwowzór, do którego masz się stosować, stanowi Led Zeppelin. Pojawił się nowy świat rozwijających się narzędzi, które wydobywały muzykę, a to, że grałem na keyboardzie, oznaczało, że mój czas właśnie nadchodzi.

KUMPLE I RADIO UNIWERSYTECKIE

Skończyłem szkołę i musiałem wybrać jakiś kierunek studiów. Musiałem się czegoś chwycić. Byłem dobry z matematyki, więc poszedłem do pobliskiego Allegheny College. Było to całkiem fajne miejsce. Na kampusie wszyscy żyli w dobrej komitywie. Odkąd opuściłem liceum, czułem się jak odmieniec, który siedzi w pracowni sztuki z innymi odmieńcami. Naprawdę próbowałem się dopasować do college'u. Chciałem gdzieś przynależeć. Ale gdy się tam dostałem, szybko zdałem sobie sprawę, że ci wszyscy ludzie to pieprzone dupki.

Dotarło do mnie też, że mogę siedzieć cały dzień i liczyć rachunki, ale nie lubiłem tego robić. A przebywałem z ludźmi, którzy kochali to gówno. Uderzyło mnie to, że komfort i bezpieczeństwo szlag trafił. Pragnąłem wejść na drogę sukcesu, robiąc to, co chciałem, czyli pisać i grać muzykę.

Ważny okazał się dostęp do uniwersyteckiego radia. Nie sądziłem, że będzie tam aż tyle tego cholerstwa. Odkryłem Bauhaus, po tym jak się rozstali, Joy Division, Throbbing Gristle i masę zespołów, o których istnieniu nie wiedziałem. Znasz to uczucie, gdy odkrywasz nowy zespół, którego nigdy wcześniej nie słyszałeś, a potem zdajesz sobie sprawę, że wydali już trzy albumy? Dla mnie to wspaniałe uczucie, bo nie możesz się doczekać, żeby to strawić i wchłonąć. Cóż, w college'u przydarzyło mi się to z jakimiś 30 zespołami. Bycie fanem muzyki to bardzo inspirujące uczucie.

Reklama

POCZĄTEK NINE INCH NAILS

Kolejnym miejscem, które mnie wkurzało, było Cleveland, położone kilka godzin drogi od mojego domu. Miejsce, gdzie dorastałem, było oddalone od Cleveland i Pittsburgha tak samo. Wybrałem więc jedno. W Cleveland był świetny sklep muzyczny. Nazywał się Pi Keyboards and Audio. Pamiętajmy, że to były czasy, w których jeśli chciałeś kupić syntezator, to musiałeś wydać 3,5 tys. dolarów lub więcej. Rzeczy jeszcze nie zdążyły stanieć. Jechało się więc do Cleveland i spędzało cały dzień na wkurzaniu sprzedawcy patrzeniem na sprzęt, którego nie mogłeś kupić, bo wiedziałeś, że nie będzie cię stać. Mieli egzotyczne automaty perkusyjne. To nie były rzeczy, które znajdziesz w Guitar Center. To było wysokiej klasy, interesujące i nowatorskie miejsce z muzyką elektroniczną.

Zaproponowali mi tam pracę jako sprzedawca, więc ją przyjąłem, ostatecznie przeniosłem się do Cleveland i zatopiłem się w nim. Znalazłem kilka zespołów, które potrzebowały keyboardzisty. I to wszystko była oryginalna muzyka. Co ciekawe (i pewnie część z tego wygląda jak romantyczne spojrzenie w przeszłość), było tam może z 10 aktywnych zespołów, które naprawdę próbowały. Ale nie mieli dobrego planu gry ani prawdziwej strategii. Misją wszystkich było zdobycie kontraktu na nagranie płyty. Wszystkie te zespoły grały, ile mogły, w barach w nadziei, że ktoś z wytwórni muzycznej je zauważy i zaproponuje kontrakt. Nie wyszło to żadnej ze znanych mi osób, ale taka właśnie była strategia.

Reklama

W marzeniach chciałem grać z The Smiths albo z grupą przyjaciół, których nigdy nie miałem. Ale w Cleveland wszyscy mieli w dupie rodzaj muzyki, który mi się podobał. Nie mogłem znaleźć bratniej duszy, która lubiłaby taką samą muzykę jak ja, byłaby zainspirowana tymi samymi rzeczami i chciałaby zainwestować czas i energię w coś, co mogło nie przynieść efektów.

Podobnie jak w miejscu, w którym dorastałem, w Cleveland nie było zbyt wielu ciekawych rzeczy. Nadal czuło się, że to małe miasteczko. Oczywiście było więcej środków i możliwości, ale to miasto mogło cię także zgnębić. W wielu aspektach to mnie zmotywowało, żeby próbować stać się w czymś lepszym, żeby znaleźć wyjście i się przebić.

Opieprzałem się przez kilka lat, grając z paroma zespołami, i dotarłem do miejsca, w którym zdałem sobie sprawę, że muszę się zmierzyć z tym, co odkładałem. Spojrzałem głęboko w lustro i zadałem sobie pytanie: czy dam radę coś napisać? I to właśnie były narodziny Nine Inch Nails.

POWSTAWANIE PRETTY HATE MACHINE

Poznałem pewnego gościa, gdy sprzedawałem ludziom automaty perkusyjne i inne badziewie. Miał studio nagraniowe niedaleko centrum, we wschodniej części Cleveland. Wyglądało, jakby ktoś zdetonował tam bombę. Cała okolica wyglądała jak pustkowie z zawalonymi dachami, prawdziwa pieprzona Ameryka w okresie dekadencji. Wiedziałem, że Prince, jeden z moich idoli, pracował w studiu, żeby dostać darmowy czas nagraniowy. Pomyślałem więc: „Spróbuj", i zacząłem pracę w studiu. Nauczyłem się inżynierki i byłem gościem od roboty, której nikt inny nie chciał wykonywać, takiej jak ścieranie szczyn z deski klozetowej. Ale miałem dostęp do prawdziwego studia nagraniowego i zostawałem do nocy, tak długo jak mogłem, żeby nauczyć się inżynierii dźwięku i pracować nad moim własnym demo.

Reklama

Moje pierwsze próby w dziedzinie pisania piosenek były nieszczere i gówniane, bo próbowałem pozować – lubię The Clash, więc pozwolę sobie napisać jakąś dupną piosenkę, w którą nie uwierzę, bo jest modna… Naprawdę nie odnalazłem własnego głosu, dopóki nie zdałem sobie sprawy, że trzymam dziennik wstydliwego gówna. Był pełen rzeczy, z których czułem, że muszę oczyścić umysł, bo inaczej stracę rozum. Pełno gniewnych uczuć. Dotarło do mnie, że wiele z tego pisania może posłużyć jako teksty piosenek. Byłem ciekaw, co się stanie, gdy połączę je z muzyką.

W każdym razie opieprzałem się, działałem na własną rękę i zrobiłem kilka kawałków, które w końcu odważyłem się zagrać przyjacielowi. Później stał się menedżerem Nine Inch Nails. Wręczyłem mu kasetę z nagraniem i musiałem uciekać – dosłownie! Zawołał mnie później i powiedział:

– Jeśli chcesz coś z tym dalej robić, to też chcę brać w tym udział.

Myślę, że to była wystarczająca inspiracja, żeby sobie powiedzieć: „OK, chyba naprawdę mogę spróbować". Tak właśnie rozpoczęła się droga Pretty Hate Machine.

ODNALEŹĆ WŁASNĄ DROGĘ

Kiedy zespół już ruszył, graliśmy na małej scenie i w kilku barach. Wax Trax! było marką, która nas wielce inspirowała, więc kluby gothic, które grały to badziewie, stanowiły inspirację. Miałem grono przyjaciół i uważaliśmy, że mamy dobry gust. Dzieliliśmy się z sobą pomysłami. W miejscu zwanym Phantasy Nightclub, na górze, robiliśmy próby. I graliśmy tak, jakby występowali tam The Jesus and Mary Chain, co sprawiło, że stało się to naprawdę fajnym miejscem. Pamiętam, jak zanosiłem na górę sprzęt dla Psychic TV i uratowałem występ The Jesus and Mary Chain – ich perkusista miał z sobą tylko dwa kije i na dodatek jeden zgubił. Ciepło myślę o tamtych czasach. Nie chciałem tak skończyć, ale to mnie ukształtowało, zmotywowało i wpłynęło na brzmienie i ducha wszystkiego, co tworzę. Gdy przeniosłem się do Cleveland, uzyskałem poczucie wolności i szansę restartu. Nie byłem tym, kim wcześniej. To było nowe miejsce i pewnego rodzaju nowe życie. Rozgryzłem siebie i byłem mniej skoncentrowany na przynależeniu czy dopasowywaniu się do innych klubów. Chodziło bardziej o wyrażanie i odkrywanie siebie na nowo. Była w tym oczywiście jakaś poza, ale płynęła ze szczerości. Eksperymentowałem, testowałem nowe rzeczy i starałem dowiedzieć się, kim jestem. Próbowałem podświadomie dowiedzieć się, co jako artysta muszę powiedzieć.