FYI.

This story is over 5 years old.

wywiad

​Maks siły

W wieku 20 lat Maks dowiedział się, że ma raka. Rok później amputowano mu prawą rękę. Nie zrezygnował jednak ze swojej pasji – rajdów samochodowych. W zeszłym roku zdobył tytuł wicemistrza

Z Maksem poznałem się na pierwszym roku podyplomówki, gdzie uczyliśmy się grafiki komputerowej i podstaw reklamy. Był smukłym i wysportowanym blondynem, trochę skrytym, zawsze życzliwym i uśmiechniętym. Często pomagał mi w zajęciach, pokazując czary-mary programów graficznych, jeszcze częściej jednak opowiadał o swojej największej pasji, rajdach samochodowych. Raz nawet przewiózł mnie swoim wybebeszonym, dostosowanym do wyścigów BMW. Czułem się, jakbym brał udział w pościgu z Bullitta. Było super.

Reklama

Pewnego razu zaczął narzekać na ból prawego łokcia, ale wtedy jeszcze nie wróżyło to nic groźnego, „ pewnie gdzieś się uderzył" – pomyślałem sobie. Mijały kolejne zjazdy, ale problem z jego ręką nie znikał. W pewnym momencie zaczął przychodzić na zajęcia z temblakiem. Potem nie pojawiał się już wcale. Pamiętam dobrze naszą telefoniczną rozmowę, kiedy spytałem o jego zdrowie. Powiedział, że ma raka…

O chorobie dowiedział się mając 20 lat. Rok później amputowali mu prawą rękę, ale on nie przestał brać udziału w rajdach, wręcz przeciwnie – nawet chemię ustawiał tak, by dalej jeździć w zawodach. Pod koniec zeszłego sezonu zdobył tytuł wicemistrza ClassicAuto Cup 2014, chociaż dla mnie już teraz jest numerem jeden. Minęły lata odkąd znów się spotkaliśmy – ale nareszcie udało się, pojechałem do jego domu w odwiedziny. Oprócz typowej wymiany informacji, co tam słychać, pierwszy raz porozmawialiśmy też o jego chorobie i tym, jak wpłynęła na jego życie, które dla mnie jest obrazem największej siły.

VICE: Jak zaczęła się twoja pasja do rajdów samochodowych?
Maks Mielżyński: Pasję do tego zaszczepił we mnie wujek, który od wielu lat jeździł w rajdach samochodowych. Chociaż do momentu, gdy nie zrobiłem prawa jazda, jeszcze mnie to tak nie interesowało. Dopiero gdy mogłem legalnie zasiąść za kierownicą, poczułem swoje możliwości i mojej maszyny, stało się: połknąłem haczyk. To dzięki wujkowi kupiłem także swoje pierwsze auto.

Reklama

Ile miałeś wtedy lat, co to było?
Kupiłem BMW E30, cały wybebeszony, bez siedzeń i tapicerki w środku. Miałem wtedy 19 lat.

Po jakim czasie wystartowałeś w rajdach pierwszy raz?
Jakieś pół roku później, ale startowałem wtedy Peugeotem 106, przygotowanym specjalnie pod KJS (Konkursowa Jazda Samochodem). To był puchar jesieni, albo wiosny. Na swoim pierwszym OS-ie (odcinku specjalnym) zająłem 6. miejsce z 16 startujących. W tamtym czasie był to dla mnie hardcore. Cieszyłem się jednak, że dojechałem do końca i że mój samochód nie nawalił. To zawsze jest najważniejsze.


Maks na trasie


Pamiętasz emocje jakie ci wtedy towarzyszyły?
Adrenalina! Podobał mi się ryk silnika i prędkość, jaką potrafiłem wtedy osiągnąć, choć teraz jeżdżę znacznie szybciej. Wystartowałem jeszcze w kilku następnych KJS-ach jako pilot i kierowca i chociaż nie miałem wtedy najlepszych wyników, łapałem cenne doświadczenie. Gdy skończyłem 20 lat, zaczęła mnie boleć prawa ręka, a konkretnie łokieć. Już się wtedy znaliśmy, pamiętasz?

Zawsze utożsamiałem nowotwór z ludźmi starszymi albo małymi dziećmi, które chorują na białaczkę, ale nie z żyjącymi na pełnych obrotach młodymi ludźmi, a za takiego się właśnie uważałem.

Tak, zwłaszcza twój telefon, kiedy mi powiedziałeś…
Początkowo myślałem, że to jakaś kontuzja po windsurfingu, któremu także poświęcałem wiele czasu. Gdy ból był już znaczny udałem się do lekarza, który przepisał mi ketonal. Mogłem w miarę funkcjonować, ale ręka nie przestawała boleć. Lekarze podejrzewali łokieć golfisty, potem tenisisty, jednak nikt nie przypuszczał, że bolący łokieć może być konsekwencją bardzo poważnej choroby, a mi także nie przyszło do głowy, że w wieku 21 lat może się pojawić schorzenie nowotworowe.

Reklama

Do tamtej pory zawsze utożsamiałem nowotwór z ludźmi starszymi albo małymi dziećmi, najczęściej chorującymi na białaczkę, ale nie z aktywnymi i żyjącymi na pełnych obrotach młodymi ludźmi, a za takiego się właśnie uważałem. Jednak ból nie ustępował nawet po bardzo mocnych środkach znieczulających, z bólu nie mogłem spać po nocach. W tamtym czasie wędrowałem od gabinetu lekarskiego do gabinetu, aby ktoś mi pomógł, jednak na prawdziwą diagnozę musiałem czekać ponad pół roku. W końcu, po tomografii trafiłem do Centrum Onkologii w Warszawie, na biopsję. Zaczęło się czekanie na wyniki.

Czym się zajmowałeś w tamtym okresie?
Studiowałem na dwóch kierunkach, pracowałem w zagranicznej firmie zajmującej się sprzedażą odzieży i oczywiście oddawałem się moim pasjom, czyli rajdom i windsurfingowi. Bardzo miło wspominam pracę, która w tamtym czasie dużo mi dawała, była tam super atmosfera. Niestety tej firmy już nie ma w Polsce…

Potem przyszły wyniki.
Tak, na miejscu powiedzieli mi, że to nowotwór złośliwy, no ale przejdę radioterapię, a następnie guz zostanie usunięty operacyjnie. Uprzedzono mnie jednak, że po operacji stracę ruch i czucie w dwóch ostatnich palcach ręki. Nie przeraziło mnie to zbytnio, bo powiedziałem sobie „to tylko dwa palce, będę mógł zmieniać biegi". Jazda i praca były dla mnie wtedy najważniejsze. Pomyślałem wówczas, że to jeszcze nie koniec świata. Czekałem więc na informację z Centrum Onkologii kiedy rozpocznę naświetlania mojej chorej ręki, jednak po około półtora miesiąca, gdy w Centrum czekała na mnie informacja, której nikt nie chciałby usłyszeć.

Reklama

Jak to się odbyło?
Zaproszono mnie do pokoju lekarskiego, przyszło czterech lekarzy, zaczęli oglądać rękę i jeden powiedział, że niestety choroba tak szybko się rozwinęła, że nie ma mowy o pozostawieniu kończyny i jedyne co można zrobić to amputacja i jeżeli dzisiaj podpiszę dokumenty, to jeszcze w tym tygodniu mi ją amputują…

To było tak, jakbym uderzył w ścianę. Nic tak naprawdę już nie słyszałem, co do mnie mówili. Od tego momentu mnie odcięło. Wstałem i wyszedłem stamtąd. Zrobiłem kilka kroków i się załamałem. Zacząłem płakać. Nogi mi się ugięły i się przewróciłem. Podnieśli mnie, posadzili na łóżku i dali leki uspokajające. Lekarze widząc mój stan powiedzieli, że jeszcze przedyskutują mój przypadek i rozważą podanie chemii przed operacją. W efekcie podano mi trzy cykle. Po pierwszym nowotwór się zmniejszył, więc wszyscy się cieszyli, że być może rękę będzie można uratować.

Jednak było to chwilowe i nowotwór zaczął się rozrastać w tempie błyskawicznym. Po kolejnej tomografii stwierdzili „amputacja", ale ja już byłem na to przygotowany. Pomyślałem wówczas, że w końcu istnieją jeszcze auta z automatyczną skrzynią biegów i takim też można się ścigać. Jeszcze przed operacją zacząłem myśleć jaki „automat" kupić, abym zbytnio nie odstawał od manualnych. Generalnie skupiłem się bardziej na rozmyślaniu o samochodzie niż o operacji. Z perspektywy czasu myślę, że to nawet dobrze. Musisz sobie coś znaleźć optymistycznego w takiej chwili, jeżeli nie chcesz popaść w depresję.

Reklama

Już wtedy wiedziałeś, że nie zrezygnujesz z jazdy samochodem?
Nie miałem takiego zamiaru. Ponadto mój wujek, chcąc abym nie zatracił chęci do dalszego ścigania, tuż przed operacją podarował mi automat – BMW i kazał szybko wracać do treningów. Wtedy wiedziałem, że kiedy już dostałem auto, którym będę mógł jeździć nawet bez ręki i ono na mnie czeka, to muszę zrobić wszystko, abym mógł jak najszybciej zacząć nim jeździć.



Jak wspominasz ostatni dzień przed operacją?
Ostatniego dnia starałem się w ogóle o tym nie myśleć, co stanie się za kilka godzin. Pomagali mi w tym niewątpliwie moi rodzice, z którymi staraliśmy się nawet żartować, choć myślę, że nikomu z nas nie było do śmiechu… Pamiętam, że było ciepło, to był 28 maja, a termin operacji miałem wyznaczony na dzień moich imienin tj. 29 maja – taki prezent imieninowy od losu. Pamiętam, że kiedy tak spacerowałem z rodzicami przed szpitalem w przeddzień operacji, zobaczyłem na niebie krążące nad Centrum Onkologii mewy, powiedziałem „o głodne przyleciały po moją rękę".

Jednak wieczorem, kiedy zostałem już sam, chciałem z kimś jeszcze pogadać, z kimś, kto by nie wiedział o mojej chorobie. Niestety, nikogo takiego nie było i wtedy dopiero zdałem sobie sprawę, że od jutra moje życie się zmieni totalnie. Tak naprawdę, to nie wiedziałem co mnie czeka, ale wiedziałem, że nie mogę się poddać, bo życie jest jak rajd, musisz się z nim ścigać. Potem poszedłem spać. Tyle. Wstałem rano, wykąpałem się i dostałem „Głupiego Jasia"…

Reklama

Jakie były pierwsze chwile po?
Obudziłem się ok. 10 rano, bo operowali mnie jako pierwszego. Złapałem za telefon i zadzwoniłem najpierw do wujka, siostry i rodziców. Powiedziałem, że wszystko ok, że nic nie boli. Czułem w środku ogromną adrenalinę, tak jak w trakcie wyścigu. Interesowało mnie tylko, kiedy będę mógł wyjść ze szpitala. We wtorek miałem operację, w czwartek mnie wypisali.

Tak szybko?
Generalnie jest zasada, że jeżeli pacjent czuje się dobrze, to lepiej aby w domu dochodził do zdrowia. Ja nie miałem żadnych powikłań, więc szybko mogłem wyjść do domu. Myślę, że to lepiej. Dobrze, że nie miałem bólów fantomowych, czyli, że boli ręka, którą ci amputowano. To bierze się z tego, że Twój mózg nie ogarnia, że nie ma już kończyny. Ja jedyne co czułem to jej mrowienie, nadal czasem je mam, ale już tylko w dłoni, palcach. Cały czas się zastanawiam, jak dziwny jest nasz mózg nie masz już kończyny, a odczuwasz, że ją masz i na dodatek, boli cię coś, czego już nie posiadacz.

Chociaż twoje życie zaczęło się trochę na nowo, nie zamierzałeś rzucić rajdów samochodowych. Jedni nazwaliby to odwagą, ktoś inny szaleństwem.
Najpierw zacząłem jeździć na symulatorach, ale zwykła jazda autem nie sprawiała mi kłopotów. Później, w rajdach, jedyne co się zmieniło to automatyczna skrzynia biegów, przez co zawsze odejmują mi 3% zdobytego czasu, żeby zredukować różnicę.

Jak było na pierwszym rajdzie po operacji?
To było w Białej Podlaskiej. Na ostatnim przejeździe wpadłem w poślizg i wjechałem na pachołki, przez co straciłem pięć sekund. Ale i tak dla mnie było super.

Reklama

"W pewnej chwili, na zakręcie, urwała mi się kulka do kierownicy. Musiałem dać szybko po hamulcach, by nie wylądować na drzewie" – mówi Maks.


Miałeś też jakiś poważniejszy wypadek?
Tak, kiedy pojechałem na trening i zaczęło padać. Wtedy tyłem wpadłem w styropianowe ściany do stawiania magazynów. Skasowałem tylną ćwiartkę i skrzywiłem koło. Mnie nic się nie stało.

Wiem, że jednak problemy zdrowotne cię nie opuściły.
Dlatego nie startowałem tak często w sezonie. Brałem chemię, bo miałem przerzuty na płuca. Wiesz, ludzie, z którymi dzielisz chemię z czasem stają się twoimi przyjaciółmi. Spędzasz z nimi dużo czasu, rozmawiasz z nimi, poznajesz ich rodziny, wręcz czekasz na to, by znów ich spotkać w tym samym pokoju, jak na jakichś koloniach. No i niestety, potem zaczyna być ich coraz mniej, bo umierają. Zazwyczaj umierasz nie na raka, ale od powikłań.

To niesamowite, jak pokonałeś wszelkie przeciwności, znalazłeś w sobie siłę, a nawet zdobyłeś swój pierwszy puchar. Kiedy mi powiedziałeś o chorobie, miałem wrażenie, że przeżywam to bardziej od ciebie! Uspokajałeś mnie, powtarzałeś, że będzie ok, uśmiechałeś się…
Jakoś tak mam, że przejmuję się błahostkami, a duże sprawy wiem, że zawsze da się pokonać. Tak naprawdę, lepiej zginąć w tym samochodzie, niż na nowotwór w szpitalu. Tyle, że ja nie zginę ani tu, ani tu! Umrę ze starości.

Widziałem Twoje zdjęcie, jak stoisz na podium, z pucharem w ręku, jako wicemistrz ClassicAuto Cup 2014. To nie był ślepy traf, tylko podsumowanie całego sezonu i zsumowanie zdobytych w nim punktów. Pracowałeś na to cały rok… jak się teraz czujesz?
Jeżeli pytasz o moje zdrowie, do tej pory miałem pięć operacji, cały czas są przerzuty do płuc i mam już całe tylko jedno, a z drugiego pozostał mi tylko kawałek górnego płata. Ale całe szczęście nie trenuję maratonów i brak płuca nie uniemożliwia ścigania. Lekarze nie dają mi najlepszych rokowań, ale ja wierzę, że nastawienie chorego to trzy czwarte sukcesu, a moje jest na dwieście procent. Jeżeli pytasz o resztę, cały czas będę startował, teraz ulepszam swój samochód, aby mieć w nowym sezonie jeszcze lepsze wyniki.

Maks, co według ciebie jest najważniejsze w walce z chorobą?
Samozaparcie i pasja, do której się dąży jak najbardziej. Przecież to nie muszą być rajdy samochodowe, tylko cokolwiek, szachy, rysowanie… Ważne, by iść w tym jak najwyżej, a nie myśleć o chorobie. Im mniej o niej się myśli, tym lepiej. Dla mnie pasja jest lekarstwem, to dzięki niej zapominam o chorobie.

Dziękuję Ci.

Po naszej rozmowie, Maks spytał, czy mam ochotę pograć z nim w Battlefielda 4 na Xboksie. W pierwszej chwili nie wiedziałem, jak zareagować. „Potrafisz grać padem jedną ręką?" – spytałem głupio. „Tak, nauczyłem się, pokażę ci" – odpowiedział i zagraliśmy. Był ode mnie lepszy.