FYI.

This story is over 5 years old.

Kultura

Aplikacja na wszystko

Czy trawa w internecie jest zieleńsza niż w rzeczywistości? Dlaczego stawiamy wyżej ciekłokrystaliczne projekcje niż realny świat i coraz częściej uciekamy w rzeczywistość, zamkniętą w naszych smartfonach?

Zdjęcie: Flickr/Jason Devaun

Jakiś czas temu odwiedziłem znajomego z Krakowa. Po tym, jak przybiliśmy piątkę na dworcu, poszliśmy na obiad. Wybraliśmy knajpę serwującą japońskie i tajskie żarcie w wegetariańskich/wegańskich wersjach. Gdy czekaliśmy na miso i drugie dania rzuciło mi się w oczy, że mój znajomy ciągle chwyta za swojego smartfona. Ciągle przycina jakiś content lub scrolluje.

Z początku poczułem delikatne ukłucie irytacji. Zamiast prowadzić ze mną konwersację, lampi się w ekran telefonu. Koniec, końców nie widzieliśmy się prawie dwa lata. Wkurw ustąpił mi momentalnie. Zacząłem się zastanawiać, czemu ja tego nie robię. Doszedłem do tego, że straciłem te odruchy wraz z telefonem dotykowym. Korzystanie z netu w aparacie z klawiszami nie należy do wygodnych, ani do funkcjonalnych rozwiązań.

Reklama

Dwa lata temu mój smartfon został zniszczony w wyjątkowo podejrzanych okolicznościach. Zdarzyło się to gdy pomieszkiwałem w Londynie. Do tej pory nie do końca rozumiem, w jaki sposób uległ tak dotkliwemu uszkodzeniu. Mój dobry ziomek ulitował się nad moją przejebaną sytuacją w kraju jajek, bekonu i fasolki. Oddał mi swoją starą Nokię N95.

Pamiętam, że swego czasu była szczytem myśli telekomunikacyjnej i zarazem jednym z najwyższych pułapów w ofercie działających w Polsce operatorów. Towarem luksusowym, dostępnym w miarę przystępnej cenie jedynie dla klientów biznesowych. Trwało to do czasu, gdy złote dziecko Apple, czyli Iphone nie ujrzało światła dziennego. Nic nie wyglądało już tak samo, jak kiedyś.

Zdjęcie: Flickr/Victor

Rzesze konsumentów mając do dyspozycji rozwiązania zastosowane w Iphone rzuciły w kąt nawet elitarne toporniaki pokroju Blackberry czy inne telefony z klawiaturą QWERTY. Od tamtego czasu Nokia straciła swoją pozycję lidera w temacie rozwiązań telekomunikacyjnych, a inni jak Samsung czy Sony (jeszcze wtedy Ericsson) zauważyli szansę na rozwój poprzez kopiowanie wzorców telefonu dotykowego.

Mniej więcej od tego momentu można datować masowe rozprzestrzenienie się wirusa natręctw nazywanego umownie fonofilią. W tej skali świat go jeszcze nie widział. Granie w węża, wykonywanie połączeń i pisanie wiadomości tekstowych nie pożerało naszego czasu, tak jak robią to social media i szereg aplikacji w smartfonach.

Reklama

Moja Nokia N95, telekomunikacyjne koło ratunkowe rzucone mi w Albionie przez moją mordeczkę, wydała ostatnie tchnienie kilka miesięcy temu. Początkowo szwankowały niektóre klawisze nadgryzione zawartością wilgoci w powietrzu niegdysiejszej hegemonii kolonialnej. Wysyłanie wiadomości tekstowych stało się nieco problematyczne. Jestem niezły w ograniczaniu potrzeb, więc nic z tym nie zrobiłem. Potem zaczął sypać się soft.

Tak stałem się posiadaczem starego smartfona Samsunga (mniejsza o nazwę modelu). Mam trochę nieprzystosowane do małego ekranu grube paluchy, ale daje radę i nie mam dużych wymagań względem telefonu. Wraz ze zmianą aparatu zaobserwowałem nawrót choroby. Zainstalowałem masę aplikacji. Kiedy jadę tramwajem, zamiast cieszyć się widokami przejeżdżając przez Wisłę skąpaną w wiosennym słońcu, śledzę newsfeed na fejsie. Skrobluję słuchane kawałki na Lastfm. Mam aplikację Water Your Body, która przypomina mi o konieczności spożycia płynów. Czego jeszcze mi potrzeba, a bez czego się obywałem? Ja o tym nie wiem, ale wiedzą o tym twórcy aplikacji.

Zdjęcie: Flickr/roovuu

Mówią, że trawa w internecie jest zieleńsza niż w rzeczywistości. Ciężko powiedzieć co sprawia, że stawiamy wyżej jej ciekłokrystaliczne projekcje niż realny świat. Miałem całkiem zrównoważony rozwój. W dzieciństwie spędzałem dużo czasu na podwórku. Bawiąc się w Bruce'a Lee rozwalałem gołą dłonią znalezione wraz z kolegami świetlówki. Po opatrzeniu dłoni przez mamę nie dawałem ranie się zasklepić, bo klikałem prawy klawisz myszy grając w postnuklearny rts o nazwie KKND. Miałem swoje priorytety.

Nie będę narzekał jak chłopaki z Molesty. Kiedyś podwiesiliśmy zdechłego szczura na sznurach do prania woźnemu z pobliskiego przedszkola. Zrobiliśmy to, bo zawsze wyganiał nas z placu zabaw, kiedy zakradaliśmy się tam w weekendy. Ciężko było przebić szczura, więc podrzuciliśmy mu pod drzwi znalezione na osiedlowym śmietniku numery Twojego Weekendu i Catsa. Lubiłem zabawy na świeżym powietrzu, ale pociągało mnie również nerdzenie w domowym zaciszu.

Dorosłych nie trzeba do tego pierwszego przekonywać. Zamyka się ich na osiem godzin lub więcej w klimatyzowanych pomieszczeniach. Siłą rzeczy wybiorą pierwszą opcję. Przed zmianą telefonu zwróciłem uwagę, że moja dziewczyna robi to samo co mój ziomek z Krakowa. Wychodzimy gdzieś na obiad, a ona ogarnia coś na telefonie. Zapytałem, o co cho. Ona odpowiedziała mi, że pisze na messageboardzie pracowniczym.

Nie chcę tu moralizować, a moja puenta nie jest jakoś specjalnie odkrywcza. Stworzyliśmy telefony, aby oszczędzać ograniczony czas i środki. Nowe media sprawiły, że właściwie nigdy nie jesteśmy offline. Co za tym idzie, praktycznie nie wychodzimy z pracy. Paradoks tkwi w tym, że narzędzia stworzone dla nas obróciły się przeciwko nam. Nie jest to może tragizm i gorzka ironia na miarę Skynet z filmu z Arnoldem, ale i tak trochę daje się we znaki. Pomyślcie o tym, gdy będziecie spędzać wolny czas ze swoimi bliskimi.