FYI.

This story is over 5 years old.

Technologia

Przyszłość internetu

Oto historia człowieka, który został własnym dostawcą internetu

Kolaż autorstwa Kitrona Neuschatza

Artykuł pochodzi z drukowanego magazynu VICE. Tutaj możesz zamówić prenumeratę

Amerykanie nienawidzą swoich dostawców internetu. Według Amerykańskiego Indeksu Satysfakcji Konsumenta jest to najbardziej znienawidzona gałąź gospodarki w kraju. Wielu Amerykanów skazanych jest na usługi monopolisty, których jakość pozostawia wiele do życzenia. Tabela opłat przypomina żądanie okupu, a kontakt z biurem obsługi klienta jest równie miły co przejażdżka w bagażniku ze związanymi kończynami i kneblem w ustach.

Reklama

Większość konsumentów postrzega siebie jako jednostki wystawione na pastwę anonimowych firm. Nie przychodzi im do głowy, że sami mogliby się znaleźć po drugiej stronie.

Pewnego zimowego wieczora, gdy na zewnątrz akurat szalała śnieżyca, ja siedziałem sobie w kawiarni z Rickiem Cobbem. Ów starszy ode mnie o kilkadziesiąt lat mężczyzna, siedząc za ogromnym laptopem, opowiadał mi o swojej firmie świadczącej usługi internetowe. Swojej. Dawno temu, jak mówił, prawdopodobnie wystarczyłoby mu do szczęścia, gdyby do jego domu położonego między miejscowościami Boulder a Nederland w Colorado dotarł ze swymi usługami Comcast, CenturyLink albo jakikolwiek inny dostawca internetu. Z czasem jednak połączenie telefoniczne przestało mu wystarczać, a alternatywy wciąż nie było. W związku z tym jakieś 15 lat temu wraz z sąsiadami postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Korzystając ze swoich doświadczeń z zakresu programowania, telewizji kablowej i krótkofalarstwa, zaczęli kombinować. Zbudowawszy 12-metrowy maszt, stabilizowany oponą samochodową albo pustakami, przetestowali różne ustawienia anteny, by osiągnąć optymalną siłę sygnału w swoich domach. Następnie zrzucili się na dobre połączenie T1, które objęło zasięgiem całą okolicę. Wkrótce do ich inicjatywy dołączyli pozostali sąsiedzi.

– Okazało się, że istnieje ogromny, niezaspokojony popyt na szybką łączność z Internetem – opowiadał Cobb. Co prawda oferowana przez niego szybkość nie powala na kolana w porównaniu z ofertą dostępną w miastach – wedle nowej definicji Federalnej Komisji Łączności nie spełnia już warunków internetu szerokopasmowego – większości klientów w zupełności jednak wystarcza.

Reklama

O internecie wiemy więcej, niż byśmy chcieli. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


W grudniu 2001 roku Cobb wraz z sąsiadami oficjalnie przekształcili wspólny eksperyment w kooperatywę. Nazwali ją Magnolia Road Internet Cooperative – od nazwy głównej drogi biegnącej ich stroną kanionu Boulder (w skrócie MRIC, wymawiane „emrik"). Opłata od początku była stała i wynosiła 50 dolarów plus koszt sprzętu. W okolicy działają inni mali dostawcy internetu, ale MRIC jest wśród nich jedyną kooperatywą wspólnie zarządzaną przez ponad 300 członków współwłaścicieli.

Jednym z nich jest Aaron Caplan, który przeprowadził się na Magnolia Road w 2004 roku i niedługo potem dołączył do MRIC. Stopniowo coraz bardziej angażował się w tę inicjatywę. W tamtym czasie członkowie ochotnicy sami instalowali nowe anteny i usuwali usterki. Mimo braku wiedzy z zakresu infrastruktury internetu Caplan postanowił do nich dołączyć. Ucząc się od innych członków grupy, szybko stał się jednym z najlepszy techników sieci.

Caplanowi tak bardzo spodobało się nowe zajęcie, że zaczął pracować na pół etatu dla MRIC kosztem swojej podstawowej pracy w firmie świadczącej usługi wizowo-paszportowe. Nie zrezygnował z niego nawet po przeprowadzce do miasta, poza zasięg MRIC. Obecnie wraz z kilkoma innymi technikami zajmuje się konserwacją anten kooperatywy.

Wszystko to stanowi zupełnie inny model korzystania z usług internetowych – model, w którym konsument ma prawdziwe poczucie współuczestnictwa. Pomoc techniczna to ktoś, kogo znasz, kto mieszka obok i korzysta z tych samej usługi co ty. Członkowie MRIC nie muszą pomagać w usuwaniu usterek, ale mają taką możliwość. Ci o stosownych chęciach i predyspozycjach angażują się w taką działalność, dzięki czemu za każdym razem, gdy włączają przeglądarkę, mają poczucie, że to wszystko odziała częściowo dzięki nim. Członkowie kooperatywy mogą również dołączyć do zarządu, jeśli mają taką chęć. W odróżnieniu od wielu innych lokalnych dostawców internetu w MRIC nie ma maksymalnych limitów przesyłu danych, w związku z czym jej członkowie mają do swej dyspozycji całą przepustowość dostępną w danej chwili. Oznacza to też jednak, że muszą zachowywać się odpowiedzialnie i mieć na uwadze potrzeby innych. Inaczej sąsiedzi mogą zacząć się skarżyć.

– Świadomość, że wszyscy korzystamy z tej samej sieci, zachęca do odpowiedzialnych zachowań. Gdzie indziej konsumenci mają to w nosie, bo nie czują z dostawcą żadnej więzi – powiedział mi Caplan.

Hrabstwo Boulder to prawdziwa mekka dla wszystkich chcących żyć świadomie. Ma tu swoją siedzibę organizacja non profit Slow Money, a slow food jest tak wszechobecny, że znalezienie w lokalnym sklepie nieorganicznego produktu graniczy z cudem. Mogłoby się zatem wydawać, że MRIC ze swoją filozofią miał tu łatwiej. Nie oznacza to jednak, że podobnych inicjatyw nie ma gdzie indziej. Kooperatywy oferujące usługi internetowe działają głównie na obszarach wiejskich, często zajmując miejsce dawnych kooperatyw telekomunikacyjnych, które w przeszłości wypełniały luki pozostawione przez rynkowych gigantów. Są też znacznie większe kooperatywy o zasięgu obejmującym całe regiony i działające w więcej niż jednym stanie. Gdyby więcej Amerykanów mogło w podobny sposób zaufać swoim dostawcom internetu, mogłoby to zaowocować zmianą myślenia o ważnych kwestiach politycznych w rodzaju neutralności sieci, w których obecnie wiodący głos mają niemający żadnych zobowiązań wobec konsumentów duzi dostawcy.

Nie ulega wątpliwości, że dzisiejsza gospodarka jest w dużym stopniu zależna od ciągłego dostępu do internetu. Fakt ten nie powinien jednak wiązać się z powszechną nienawiścią do dostawców tego cudownego towaru. Dzięki internetowi nasz świat coraz bardziej staje się światem z powieści science fiction. W związku z tym do naszej wspólnej listy rzeczy do zrobienia z pewnością warto byłoby dopisać wzięcie za niego większej odpowiedzialności. Dla jednych rozwiązaniem będzie kooperatywa sąsiedzka, inni mogą skorzystać z miejskiej sieci bezprzewodowej w ratuszu. Jeśli wszyscy mamy zależeć od internetu, jego dostawcą powinien być ktoś godny zaufania.

Artykuł pochodzi z drukowanego magazynu VICE. Tutaj możesz zamówić prenumeratę