FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Banksy kupił mój dom

„Kurwa, kim naprawdę jest Banksy?" – to pytanie, które prawdopodobnie zadajesz sobie za każdym razem, gdy Facebook przypomina ci o istnieniu tajemniczej postaci

Banksy Maid in London, zdjęcie wykonał Miquel. C.

„Kurwa, kim naprawdę jest Banksy?" – to pytanie, które prawdopodobnie zadajesz sobie za każdym razem, gdy Facebook przypomina ci o istnieniu tajemniczej postaci, która powinna znaleźć się już na 20-funtówce albo w nazwie lotniska Bristol, albo kto wie gdzie jeszcze. Jestem szczęściarą, bo znam odpowiedź na to pytanie: Banksy to koleś, który kupił mój dom i moje owce. I choć nie kryje się za tym jakaś fascynująca historia, jest to chyba najciekawszy fakt z mojego życia. W sumie mam wrażenie, że każdy, kto sprzedałby Banksy'emu dom i owce, jarałby się tym.

Reklama

Podejrzewam, że pomyśleliście teraz coś w stylu: pewnie jesteś superbogata, bo Banksy też jest superbogaty, więc dlaczego miałby mieszkać w jakimś biedackim domu? Rozumiem wasz tok myślenia, ale – parafrazując Stevena Seagala z Liberatora 2: „Przypuszczenie to matka wszystkiego, co zostało spierdolone" – prawdopodobnie właśnie z tego powodu nikt poza mną nie wie, kim jest Banksy. Banksy nie jest idiotą. Nie żyje w jakimś wypasionym penthousie na wzgórzach Beverly Hills. Nie siedzi sobie na jachcie w Cannes, popijając frytki szampanem. Nie. Wciąż przeprowadza się z miejsca na miejsce, z wiochy do wiochy, gdzie w końcu może zdjąć z twarzy ujebaną farbą bandanę i uprać ją w zmywarce firmy Bosch, którą zostawiliśmy mu w domu. Niech facet liczy sobie w spokoju stosy pieniędzy, nie będziemy mu przeszkadzać.

Banksy pojawił się w naszym domu jakąś dekadę temu. Nasz domek stał w małej wsi gdzieś w Anglii. Był kompletnie oderwany od cywilizacji, drogi, a nawet sąsiadów. Długie, ciemne, zimowe noce w tym przybytku nie należały do najspokojniejszych, ale to chyba najlepsze miejsce dla anonimowego artysty światowej klasy.

Był czerwiec. Wystawiliśmy wtedy nasz dom na sprzedaż, a w weekend gościliśmy potencjalnych klientów. Nie wynajmowaliśmy agenta nieruchomości, bo i po co. Wszystko było zaplanowane tak, żeby przyciągnąć właściwe osoby. Ustawiliśmy wszędzie kwiatki, wypolerowaliśmy podłogi. Kurczęta biegały swobodnie po ogródku, a szczury w tym czasie łaziły po wybiegach i podprowadzały jajka kurom swoimi małymi szczurzymi łapkami. Owca opierała się znudzona o bramę. Powinniśmy jej chyba wtedy dać jakiś obiad czy coś.

Reklama

Ku naszemu zdziwieniu mnóstwo ludzi przyszło wtedy zobaczyć nasz dom. Pojawiła się nawet kobieta na wózku inwalidzkim, ale niestety nie mogła dostać się do drugiego pokoju, więc zrezygnowała. Po obiedzie przyjechała jeszcze bardzo dziwna para w bardzo dziwnym samochodzie i zaczęła oglądać dom. Mężczyzna (jak się później okazało – Banksy) poza tym, że był bardzo wysoki i cały ubrany na czarno, nie wyróżniał się niczym szczególnym. Warto jeszcze wspomnieć, że ciągle zakrywał twarz bejsbolówką. W takiej sytuacji powinniśmy się co najmniej zaniepokoić, bo wszystko wskazywało na to, że jest ścigany listem gończym albo coś w ten deseń. Cóż, jakoś nam to wtedy nie przeszkadzało.

Staliśmy razem w kuchni i prowadziliśmy rozmowę o niczym. Dla Brytyjczyka nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, ale za każdym razem, gdy moja mama zadawała mu pytanie, wzruszał ramionami i patrzył na swoją żonę. Pani Banksy odpowiadała w jego imieniu na wszystkie nasze pytania. Okazała się bardzo miła, rozmowna i czarująca. Banksy był wyraźnie zmieszany całą sytuacją. Odpowiadał tylko „eee", a gdy mama zaproponowała mu herbatę, oschle odmówił. Prawdę powiedziawszy, nic nie wskazywało na to, że jest kimś szczególnym, aż do momentu, gdy jego żona wyjaśniła, że reprezentuje branżę kreatywną. Miał to być artysta, który – uwaga: tworzy złote maski do nagród BAFTA. To wyjaśniało, po co była mu potrzebna mała szopa na tyłach domu – idealne miejsce na taki projekt. A przynajmniej wtedy miało to dla mnie sens…

Reklama

Nikt nie przypuszczał jednak, że kłamie. Moja mama wysłuchała całego opisu procesu złocenia, który okazał się kompletną bzdurą. Przez cały ten czas zadawali nam pytania o bojler, płytki i czy mogą odkupić od nas zasłony. To była chyba najdziwniejsza rzecz tamtego dnia – chcieli kupić od nas dom ze wszystkim i jeszcze dobrze za to zapłacić. Zasłony, pościel, meble, a nawet cztery kurczaki i 16 owiec, które pasły się na łące. Jednym słowem: wszystko. Jest bowiem jedna rzecz, którą powinniście wiedzieć o Banksym. Ten człowiek ma określony styl życia, a moja mama – poza nieznaczną odmianą w latach 90. – od zawsze żyła tak samo jak on.

Dzieło Banksy'ego Sirens of the Lambs idealnie obrazuje rozmowę o owcach.

Gdy wyszli, mama dokładnie wszystko obliczyła i stwierdziła, że to dobry układ. Nie zgodziła się na oddanie kanapy, ale na oddanie zwierząt już tak, co wskazywałoby, że albo Banksy lubił zwierzęta, albo kompas moralny mojej mamy nie należał wtedy do najsprawniejszych.

Sprzedaliśmy, co mieliśmy sprzedać, wyprowadziliśmy się do innego hrabstwa, ale od czasu do czasu kontaktowaliśmy się z państwem Banksy. Informowali, co dzieje się u zwierząt, napisali, kiedy zdechły owce (część z nich kopnęła w kalendarz dziwnie szybko), wysyłali nam pocztówki itp. Co roku, gdy oglądaliśmy galę BAFTA, mówiliśmy wszystkim naszym znajomym, że koleś, który robi maski do tych nagród, kupił od nas dom. Nie mieliśmy żadnych problemów, aż do momentu, w którym komornik zapukał do ich drzwi, bo mama zapomniała zapłacić mandat za jazdę buspasem. Przekierowali list do nas, ale nie dotarł, i tak oto przed ich drzwiami pojawił się komornik.

Reklama

To wystarczyło, żeby wkurwić Banksy'ego. Zadzwonił do mamy, która mieszkała wtedy w przyczepie kempingowej w ogrodzie naszego nowego domu. Ten telefon nie był najlepszym zdarzeniem w jej smutnym okresie życia. Obróciliśmy jednak sytuację w żart i stwierdziliśmy, że Banksy mógł przecież dać komornikowi trochę złota z masek i odesłać go z powrotem. Tak bardzo nas to bawiło. Kurwa, jacy byliśmy głupi! Stwierdziliśmy jednak, że załatwimy to bez większego problemu, i wróciliśmy do naszego nudnego życia.

Czasem przejeżdżaliśmy jeszcze koło naszego starego domu z sentymentu i któregoś razu zobaczyliśmy Banksych, jak parkują swoje volvo. Zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby się przywitać. Byliśmy dla nich mili, ale mimo wszystko wpadli wtedy w paranoję. Pani Banksy schowała odruchowo męża w samochodzie. Jednak po chwili, gdy poznała, że to my, uspokoiła się. Staliśmy wtedy przez moment zmieszani, po czym zaczęliśmy rozmowę o owcach. Zaprosili nas nawet do środka na herbatę, ale ponieważ mojej siostrze chciało się siku, odmówiliśmy.

Wtedy widzieliśmy ich ostatni raz.

Po czterech latach do mamy zadzwonił facet z „The Sunday Times". Gazeta wynajęła grupę dziennikarzy po studiach, którzy mają zdemaskować pewnego kolesia, ale posiadają mało tropów (jakby w ogóle jakieś tropy im coś dały, dzisiejsze studia dziennikarskie to gówno). Mężczyzna zadawał mamie pytania przez około 20 minut, przy okazji instruując ją, co ma robić: „Proszę wejść w Google", „Proszę kliknąć zdjęcie [-------]". Kończąc rozmowę, powiedział, że chyba wie, kim naprawdę jest Banksy, co podparł kilkoma niepodważalnymi dowodami.

Moja mama, która podczas oddawania zwierząt nie wykazała się zdrowym rozsądkiem, teraz już myślała, co robi, i nie zdradziła facetowi zbyt wiele. Zaraz po tym, jak się rozłączyła, napisała wiadomość do pani Banksy. Chwilę później zadzwoniła jeszcze do farmera, który kiedyś pomagał nam przy owcach. Powiedział, że od dawna wie, kim są nowi mieszkańcy naszego domu, ale razem z pozostałymi sąsiadami chciał chronić artystę. Od tamtej pory słuch po Banksych zaginął. O całej historii dowiedziałam się jednak dopiero po kilku miesiącach, ponieważ w tamtym czasie pracowałam jako dziennikarka i moja mama – pomimo łączących nas więzi rodzinnych – nie ufała mi za bardzo w takich sprawach.