Avant Art, największy mały festiwal we Wrocławiu

FYI.

This story is over 5 years old.

Festivals

Avant Art, największy mały festiwal we Wrocławiu

Spotkani znajomi byli zawiedzeni, że nie było „nic o techno", tak jakby w Berlinie każdy kamień był didżejem, a każda buda z piwem klubem

Teskt: Mateusz Kazula

Z roku na rok wrocławski Avant Art staje się wydarzeniem coraz mniej niszowym. W mieście żartowano że na niektórych koncertach pojawiało się zaledwie osiem osób, z czego połowę stanowiła obsługa techniczna. Było w historii festiwalu parę złotych strzałów jak niespodziewany powrót Deutsch Amerikanische Freundschaft, lecz zwykle line-up zestawiał ze sobą nazwiska mało znane, acz niekoniecznie kultowe jak wymieniony wyżej niemiecki duet. Klucz narodowy w dobieraniu artystów to inteligentna formuła i trudno odmówić wartości zapraszanym gościom – Wrocław potrzebuje jednak dużego przedsięwzięcia muzycznego o bardziej zróżnicowanej formule, otwartej na sezonowe sensacje i klubową rozrywkę. AA 2015 zmierzał w tym właśnie kierunku.

Reklama

Czwartkowe koncerty w świeżo otwartym Narodowym Forum Muzyki były mocnym punktem programu. NFM to kontrowersyjny obiekt, miał być wizytówką miejskiej polityki kulturalnej, symbolem inwestycyjnej witalności miasta być może nawet opus magnum tragicznie zmarłego Stefana Kuryłowicza, który nie doczekał finalizacji projektu. Znaczne opóźnienia w budowie i afery z głównym wykonawcą, ciężka, zwalista bryła oraz mało przekonujące wykończenie elewacji sprawiają, że nad budynkiem zawisło odium krytyki. Trudno powiedzieć czy będzie on wrocławskim „białym słoniem", lecz wizyta w środku trochę ostudziła moją niechęć. „Sala Czerwona" okazała się akustycznym majstersztykiem.

Jako pierwsi wystąpili Rimbaud, czyli Trzaska, Budzyński i Jacaszek. Gdy ze sceny usłyszałem coś w stylu „Jasne gniazdo pełne białych stworzeń", to poczułem się zwolniony z obowiązku dalszego uczestnictwa. Następnie na scenę wszedł Felix Kubin, pijany i radosny wnuk Kraftwerk. Felix pochodzi z Hamburga i jest znany polskiej publiczności, trochę operuje też naszym językiem w swoich szalonych elektronicznych kolażach. Wizualnie nurza się w perwersyjnym retrofuturyzmie, którzy przywołuje electroclashową estetyką z początku lat dwutysięcznych. Kubin to taki dobry, sympatyczny Niemiec. Straszny wstyd, że obsługa obiektu zmusiła go do wyjścia na dwór by sprzedać fanom swoje płyty, bo taki „proceder bez podatku i paragonu" nie może się odbywać w szacownych wnętrzach kurhanu zbudowanego za unijne dotacje. Nawet świadkom zrobiło się z tego powodu głupio.

Reklama

Ostatnie w kolejce były Syny. Widziałem ich w tym roku po raz trzeci na festiwalu, jest to gorący towar i bardzo dobrze, że przyjechali na Avant. W zadymionym, świetnie nagłośnionym wnętrzu ich granie nabrało surrealistycznych cech, byli jednocześnie jakby obok a jakby odcięci zasłoną mgły i swojej synowskiej konwencji. Są i współcześni i najtisowi, brudni i wrażliwi, wkurwieni i melancholijni, są w chuj zajebiści, zobacz Syny!

Avant Art stara się też ściągnąć do Wrocławia ciekawe filmy. Były obrazy o Devo i The Residents, ja zaś specjalnie czaiłem się na B-Movie: Lust & Sound in West-Berlin 1979-1989. To historia Marka Reedera, chłopaka z Manchesteru, który zafascynowany niemiecką elektroniką pojechał do Berlina jako przedstawiciel Factory Records i został już na stałe. Zorganizował koncert swoich kolegów z Joy Division, byłe menadżerem i przyjacielem wielu punkowych i nowofalowych kapel, prezenterem dla brytyjskiej telewizji a po upadku muru otworzył pierwszy transowy label MFS Records. Spotkani znajomi byli zawiedzeni, że nie było „nic o techno", tak jakby w Berlinie każdy kamień był didżejem, a każda buda z piwem klubem. Film jest zmontowany z materiałów z epoki z gościnnym udziałem takich narratorów jak Nick Cave, Blixa Bargeld czy Westbam i porusza istotne wątki dla berlińskiej rzeczywistości lat 80. Buzująca scena skłoterska i punkowa, brak obowiązkowej służby wojskowej przed którą do Berlina uciekało wiele niebieskich ptaków, tanie utrzymanie, starcia z policją i aparatem państwowym czy artystyczny marazm i narkotykowa apatia w drugiej połowie dekady. Berlin nie był wtedy łatwym i przyjemnym miejscem do życia, ani nawet centrum kiełkującej elektroniki, ale miał swoją klasę, powalaną i zmęczoną, ale wciąż atrakacyjną. Polecam nie tylko koneserom.

Reklama

W piątek i sobotę impreza przenosiła się na nieczynny Dworzec Świebodzki, który coraz częściej wykorzystuje się na jakościowe wydarzenia. Nie mogę napisać o wszystkich koncertach, bo część opuściłem, a Deana Blunta widziałem w tym samym miejscu rok temu. Zastanawiam się dlaczego zrobili powtórkę, jakaś promocja? W każdym razie Alameda 5 to kolejna inkarnacja muzycznych ambicji Kuby Ziołka, człowieka który odpowiada za rozliczne mniej lub bardziej awangardowe instrumentalne wcielenia na polskiej scenie. Ważna postać, bez której polski krajobraz byłby o wiele bardziej ubogi. Ważnymi typami byli też Hans-Joachim Irmler z Faust i Jaki Liebezeit z Can, czyli weterani sceny krautrockowej, której echa słychać też w działaniach Ziołka.

Dla klubowiczów gratką był Perc i Jacek Sienkiewicz. Sienkiewicz podobnie jak Syny wrósł w program letnich festiwali w Polsce. Oczywiście zupełnie zasłużenie, wydanie znakomitej płyty przypieczętował wieloma udanymi live actami. Sienkiewicz, być może przez namaszczenie wyjątkowym nazwiskiem, jest tak dobry jak rodzimy dizajn z lat 60 albo polska wódka zawsze. Poważny lecz romantyczny, powinien zostać wyróżniony przez ministerstwo kultury albo chociaż jakiś „paszport polityki" i nie chodzi o blichtr odznaczeń, ale dostrzeżenie istotnego potencjału kulturotwórczego w tym co robi. Perc ma podobnie oszczędny wizerunek co nasz rodak, bez zbędnych stylizacji i wymyślnej oprawy, a jego mocne i proste, staroszkolne techno w ogóle się nie starzeje. Szkoda, że mógł grać tylko do kwadrans po trzeciej, bo to trochę jak rejw w próbówce, gdy na takim przewozie ma się z góry określoną wczesną godzinę mety.

Tegoroczna edycja Avant Artu narobiła apetytu na przyszłość, życzyłbym sobie by inicjatywa nabrała tempa i za rok zajęła większą ilość ciekawych miejscówek, gigi i aftery trwały do rana i postarała się o większy udział lokalnej, wrocławskiej sceny klubowej.