FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Pozdro Techno Stories: Strach i obrzydzenie w Białymstoku

Wśród promotorów krążą legendy o niektórych artystach. Część z tych straszniejszych niestety się czasem potwierdza...

Jakże się zdziwiłem, gdy bookowałem legendarnego Roberta Henke na białostocki Ambient Park w 2011 roku! Po raz pierwszy spotkałem się z życzeniem zapewnienia transportu zagranicznemu artyście nie samolotem, a pociągiem. Pomyślałem, że może Robert boi się latać, a Berlin w sumie niedaleko i da się przeżyć te kilka godzin podróży. Po chwili namysłu doszło do mnie, że przecież on podróżuje po całym świecie odkąd sięgam pamięcią. A pociągiem do Kanady nie zajedziesz… Nie chcąc później obcować ze wkurzonym gościem, zasugerowałem, że polskie koleje to raczej nie najlepsza metoda podróży… Podjąłem tę próbę jeszcze kilka razy. No ale uparł się i nie było dyskusji.

Reklama

14 sierpnia 2011 roku, pełen trwogi udałem się na peron trzeci białostockiego dworca PKP. Jak zawsze zestresowany przed spotkaniem z ważnym dla mnie artystą czekałem na przyjazd pociągu pisząc w głowie różne scenariusze i wyobrażając sobie zniesmaczenie i trud podróży wypisane na twarzy Roberta Henke. Po kilku minutach oglądania przemieszczających się podróżnych udało mi się wyłapać w tłumie znajomą twarz. To był on. Ale cholera coś mi nie pasowało, bo uśmiechał się od ucha do ucha, wyglądając przy tym jak Grinch. Kiedy się przywitałem i zapytałem, jak minęła podróż, Robert uśmiechnął się jeszcze szerzej i odpowiedział:

„Man, it feels like the 90's! Amazing!"

Muszę przyznać, że tego się nie spodziewałem. Nie wiedziałem, czy mam się zaśmiać, czy spalić ze wstydu. Osobiście nie cierpię podróżować polskimi pociągami, dlatego ciężko było mi z początku przetrawić, że dla obcokrajowca może się jawić w tym całym zacofaniu naszej infrastruktury pewna egzotyka. Przy okazji tamtego wydarzenia Robert Henke zgotował mi jeszcze kilka innych pozytywnych niespodzianek.

Najważniejsze było to, że muzyka była na pierwszym planie i nic, absolutnie żaden fakap nie był w stanie zepsuć tej imprezy. Henke zszedł ze sceny, wziął sobie pierwszą lepszą ławeczkę piwną, usiadł przy ludziach i zagrał obłędnego live'a 6.1 surround w Parku Planty. Będę miał ciepłe wspomnienia do końca życia. Co z tego, że zagrał niemal noisowo.

Reklama

Niestety nie wszyscy artyści są tacy mili i wyrozumiali. Sam już nie wiem, gdzie przebiega granica pomiędzy chamstwem, olewką czy lekkim gwiazdorzeniem, a rzeczywistą reakcją na potencjalne zaniedbania organizatorskie. Wśród promotorów krążą legendy o niektórych artystach. Część z tych straszniejszych niestety się czasem potwierdza…

Zdecydowanie niesprawiedliwe było to, jak potraktowała nas, jako organizatorów, pewna legenda electro. Nie przywołam ani pseudonimu, ani imprezy. Historia sama w sobie wydaje mi się wystarczająco wymowna. Uprzedzony opowieściami o specyficznym podejściu do życia tego artysty, starałem zadbać się jak najlepiej o wszystkie etapy jego pobytu w Białymstoku.

Wysłaliśmy po niego dobre, kilkumiesięczne auto z wyśmienitym kierowcą, najlepszego opiekuna i wyposażyliśmy w przekąski i napoje. W Białymstoku czekał na niego catering, zwarta i gotowa opieka sceniczna oraz specjalnie na tę okazję kupiony (!) syntezator, bo nie sposób było tak rzadki sprzęt wynająć! Wszystko było tip-top, zanim nie pojawił się korek na drodze. Nieszczęśliwie cały wylot z Warszawy stał w miejscu, choć nie była to typowa godzina, kiedy zwykle występują korki.

Przyjazd był na tyle opóźniony, że nie odbył się soundcheck artysty. Można by było pomyśleć, że jest to nasza wina, ale agent był uprzedzony, że godzina lotu, którą sugeruje, może oznaczać taką ewentualność. Zadziałało Prawo Murphy'ego i klops.

Reklama

Gdy zostałem uprzedzony, że sprawy na trasie nie mają się zbyt dobrze, a nasz gość wygląda, jakby chciał wszystkich zabić, poziom mojego stresu poszybował w górę. Nie sądziłem, że będzie peakował aż tak bardzo dwie godziny później. To był prawdopodobnie największy stres w moim życiu.

//

Na miejsce imprezy przyjechał postawny, ubrany na czarno, blisko dwumetrowy mężczyzna z żoną. Twarz jego niezmącona była uśmiechem. Przywitawszy się z organizatorami, mężczyzna zasiadł do stołu. Zaproponowane zostały mu posiłek i napoje. Wybór był szeroki, jednakże mężczyzna zdecydowanie odmówił w sposób sugerujący, że nie ma raczej na celu prowadzić żadnych rozmów towarzyskich. To skłoniło organizatorów do przejścia bezpośrednio do formalności, w tym wypłacenia honorarium. Organizator przekazał kopertę mężczyźnie. Z jego ust padło pytanie:

- Czy mam przeliczyć?

- Jeśli potrzebujesz sprawdzić, to nie mam nic przeciwko – odpowiedział organizator.

Mężczyzna wyciągnął banknoty, rozwinął z nich wachlarz i zauważywszy, że wszystkie są jednakowego nominału, pochylił się w stronę organizatora, głęboko zaglądając mu w oczy i zaczął liczyć:

- Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć….

Doliczył do 15. Przez ten czas ani razu nie oderwał oczu od organizatora i nie mrugnął. Następnie przekazał kopertę żonie i powiedział:

- Kochanie, przelicz.

Po czym dodał:

- Soundcheck to dla nas bardzo ważna rzecz, wiesz?

//

Organizator nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa. Mężczyzna wstał od stołu, chwycił swoją torbę, kilka puszek piwa i ruszył przygotowywać się do występu. Na scenie miał pomóc mu ten sam, pozostawiony chwilę temu przy stoliku organizator. Obezwładniający stres nie pozwalał mu jednak sensownie działać. Podczas rozstawiania sprzętu musiał stanąć w najodleglejszym kącie i poprosić kolegę, by pomógł mężczyźnie rozstawić się na scenie. Mężczyzna dał występ, zszedł ze sceny, zgarnął jeszcze kilka puszek piwa i bez słowa opuścił miejsce imprezy. Żadnego do widzenia ani dziękuję, ani spierdalaj, nic. Kierowca odwiózł go do hotelu. No cóż, nie zaprzyjaźniliśmy się. Może trzeba było ich wsadzić w pociąg. Ciekawe czy by docenili ten egzotyczny powrót do przeszłości.