FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Rihanna i Ace of Base w apokaliptycznych wersjach, czyli monumentalne utwory Death in Rome

Hity twojego dzieciństwa jeszcze nigdy nie miały w sobie tyle patosu

Kiedy pierwszy raz usłyszałem Death in Rome, wiedziałem, że będę ich słuchał na ripicie przez następnych kilka tygodni. Popowe hity, które zazwyczaj słyszysz w Radiu Zet albo centrum handlowym, przefiltrowane przez ponurą, apokaliptyczną estetykę takich zespołów, jak Death in June czy ROME (tak, chyba widzisz, co tu się stało). Niemieccy muzycy wyciągnęli najlepsze – a przynajmniej najatrakcyjniejsze – z dwóch światów. Napisałem do nich, żeby opowiedzieli mi więcej o swoim projekcie.

Reklama

VICE: Czy Death in Rome powstało jako jednorazowy żart? A może od początku myśleliście o stworzeniu czegoś większego?
DiXVIII: Nie chodziło nam o wywołanie wojny [to gierka słowna, która odnosi się doutworu Wrecking Ball Miley Cyrus, który koweruje zespół – red.], ale zależało nam stworzeniu trwalszego dzieła sztuki i przyjemności.

Robimy to lepiej niż inni. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco



Czy w ogóle powinniśmy to traktować jako żart? Nie da się ukryć, że stąpacie po gatunku, który bierze samego siebie mocno na serio (i nie mam tu na myśli popowych hitów).
Ci, którzy chcą się pośmiać, jak najbardziej mogą to zrobić. Żart to względne pojęcie. Niedawno na rumuńskim festiwalu spotkaliśmy Kinga Dude'a – najwyraźniej uważał nas za śmiesznych kawalarzy i chciał się z nami napić przed naszym koncertem. Kiedy odmówiliśmy, stwierdził: „Łał, jesteście bardzo poważni". Cóż, chyba miał rację.

Jak wybieracie materiał, którzy przerabiacie? Rozumiem, że Destroy She Said to nawiązanie do numeru Death in June, a Barbie Girl nabiera mrocznego charakteru zestawione z portretem Klausa Barbie [niemiecki zbrodniarz wojenny, nazywany „Rzeźnikiem Lyonu"]. Ale część z nich to po prostu świetnie napisane hity.
Można powiedzieć, że najważniejsza jest tu popkulturowa doniosłość: mieszanka dobrego songwritingu, to jak został wykonany oryginał, jego oddźwięk wśród publiczności, dawna i dzisiejsza historia utworu oraz oczywiście to, czy da się z niego stworzyć coś monumentalnego. Wygląda na to, że wielu ludziom dajemy rodzaj pozwolenia, by „mogli" odnieść się do tych (często „obciachowych") utworów z ich dzieciństwa, poczuć stare i zapomniane uczucia. Ale mówiąc szczerze, o większość z piosnek po prostu zostaliśmy poproszeni. Czasem nasi słuchacze mają bardzo mocne pomysły i bardzo przekonujące argumenty (tak jak jeden Polak, który poprosił niedawno o Lambadę).

Reklama

Jest w tym jednak zupełnie inny aspekt: kiedy tworzysz monumentalne utwory, jest wiele drobnych kroków, które musisz podjąć. Na którymś etapie prac nad piosenką zapominamy, że to kower i traktujemy ją, jakbyśmy napisali ją sami. Mamy wiele demówek, które nie przetrwały tego procesu. Utwór, który decydujemy się dokończyć, musi mieć potencjał, byśmy mogli zagubić się po drodze. To działa w drugą stronę, z naszym autorskim materiałem. Już niedługo ukaże się się nasz pierwszy własny utwór. Ci, którzy już go słyszeli, twierdzili, że brzmi jakbyśmy kowerowali nieistniejący popowy numer.


Co myślicie o pojęciu „guilty pleasure"?
Jak pewnie podejrzewasz, byśmy robili to, co robimy, nie uznajemy takiego pojęcia.

Jakie jest wasze muzyczne podłoże? Zdajecie się mocno zakorzenieni (albo przynajmniej świadomi) w estetyce neofolkowej.
Wywodzimy się z dawnej sceny gotyckiej (z czasów, kiedy goth określano słowem „indie"), a pomysł założenia neofolkowej grupy jest bardzo stary (późne lata 90.). Interesowaliśmy się neofolkiem, zanim takie pojęcie w ogóle istniało. Oczywiście mocno wpłynął na nas Laibach.

Bardzo zaskoczył mnie autentyzm w brzmieniu waszych kowerów – Diamonds Rihanny nagle zaczyna brzmieć, jakby utwór napisał David Tibet [m.in. Current 93, Psychic TV, Nurse With Wound]. Czuliście czasem coś podobnego?
Dziękuję, to wspaniały komplement! David Tibet to ktoś, kogo podziwiamy (także jego nowy projekt Hypnopazūzu, który zamierzamy wkrótce usłyszeć w Londynie). Nie czuliśmy silnego podobieństwa, ale bardzo podoba mi się ten pomysł. Może to ten wyjątkowy „neofolkowy" sposób śpiewania, zupełnie inny niż ten, w jaki wykonuje się popowy utwór?

Reklama


A jak wygląda odzew ze środowiska neofolkowego? Dostajecie gniewne wiadomości od fanów Boyda Rice'a, pełne odrazy wobec zniszczenia ostatniego bastionu szczerości w muzyce (albo coś w tym stylu)? A może wręcz przeciwnie?
Boyd Rice jeszcze do nas nie napisał, ale z pewnością to wesoły człowiek z poczuciem humoru. Coż, część środowiska nas uwielbia, inna nienawidzi – ale mało nas to obchodzi. Jesteśmy w dobrych stosunkach z Jerome Reuterem, mieliśmy z nim nawet zagrać część materiału ROME. Matt Howden [zespół Sieben] wystąpił z nami w jednym utworze podczas koncertu w NCN w Lipsku, pojawia się także na płycie w utworze Chandelier. W Monachium zagramy z Sol Invictus podczas koncertu zorganizowanego przez blog Looney Rune, która w zasadzie nas odkrył. Wiele osób na neofolkowej scenie uważna nas za zespół satyryczny i tak nas traktuje. Cóż, uwielbiamy neofolk, ale w przeszłości widzieliśmy też tyle złych i nudnych występów, że stwierdziliśmy „hej, możemy zrobić to lepiej". To chyba cała tajemnica DiXVIII



W teledyskach wykorzystujecie dużo archiwalnych materiałów. W jaki sposób dopasowujecie je do utworów?
To zależy od piosenki, ale wideo musi być emocjonalne, musi też istnieć potencjał, aby kombinacja filmu i muzyki tworzyła dodatkowe znaczenie. Uwielbiamy czeską nową falę, najlepiej pasuje do tego, co robimy.

Używacie też propagandowych filmów z III Rzeszy, odwołujecie się nazistowskiej estetyki, aluzje do nazizmu można wychwycić w tekstach. Czy takie zabiegi nie spotykają się z negatywnymi reakcjami, szczególnie w Niemczech, skąd pochodzicie?
Spotykają się.

Reklama


Wielu neofolkowych artystów było oskarżanych o skrajnie prawicowe sympatie. Możecie się do tego odnieść, skoro sami odwołujecie się do tematu?
DiXVIII to przede wszystkim projekt artystyczny, a dużą część tego artystycznego podejścia stanowi zabawa z kontrowersją, o której mówisz, nawet jeżeli nie zgadza się to z naszymi osobistymi poglądami. Podobnie jak dawniej w punku, to w pewnym sensie nastoletnia prowokacja. To wieloaspektowa sprawa, tak jak Laibach staramy się obnażać faszystowskie aspekty w popkulturze, co jest zaskakująco łatwe. Ale jeśli spojrzysz głębiej, możesz stwierdzić, że używamy tej estetyki, ponieważ ona nadal działa. Jedyne, nad czym powinni zastanawiać się dziennikarze i publiczność to to, czy można korzystać z tej estetyki jedynie jako sztuki, bez politycznego podtekstu. My, jako wolnomyśliciele i anarchiści uważamy, że tak.

Śledź Maćka Piaseckiego na Twitterze