FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Wiosenna ramówka

Pamiętam ten moment, kiedy do mojego domu zawitał pierwszy, kolorowy telewizor marki OTAKE, a wraz z nim magnetowid SANYO. Wreszcie mogłem nagrywać swoje ulubione wieczorynki, a tatuś do woli cieszyć się pornolami...
L
tekst Lawenda

Pamiętam ten moment, kiedy do mojego domu zawitał pierwszy, kolorowy telewizor marki OTAKE, a wraz z nim magnetowid SANYO. Wreszcie mogłem nagrywać swoje ulubione wieczorynki, a tatuś do woli cieszyć się pornolami z pobliskiej wypożyczalni. Czasy „Polskiego Zoo” minęły bezpowrotnie, zarost wykiełkował, przyszedł więc czas na emigrację do wielkiego miasta. Nie będąc świadomym „alternatywnego” świata, który mnie wciągnie pociętą słomką, czy też zwiniętym banknotem stu złotowym z wizerunkiem Ludwika Waryńskiego, zabrałem ten telewizor ze sobą. Całe szczęście, bo mój współlokator z pierwszego roku potrafił niestrudzenie mówić o ministrze infrastruktury przez pół nocy, a ja skutecznie zagłuszałem go powtórkami „Rozmów w toku” i wróżkami z 0 700. Wraz  z postępującą edukacją, a raczej ilością znajomych na Facebooku, coraz rzadziej uruchamiałem odbiornik by wreszcie oddać go parze znajomych wchodzących na wspólną drogę życia. W momencie przejęcia sprzętu na połowie ekranu widniała zielona choinka o której z początku myśleliśmy, że jest to motyw bożonarodzeniowy, okazało się jednak być rozlaną matrycą.

Reklama

Życie afterowicza średnio pozwala na wykonywanie regularnie jakichkolwiek czynności poza wciąganiem kreskek i otwieraniem piwa, stąd też nastąpiło moje lekkie opóźnienie z wiedzy telewizyjnej. Dobrze, że istnieje coś takiego jak pudelek i dobrzy znajomi, którzy na swoich tablicach nie pozwalają mi zapomnieć o losach Mostowiaków, czy też Lubiczów. Sterta kartonów i śliska podłoga w szpitalu są kwintesencją tego na co stać polskich scenarzystów. Po tańcu na lodzie brakuje tego na wodzie. Prowadzącym zdecydowanie powinen być ktoś podobny do Jezusa. Michał Milowicz po zapuszczeniu włosów i brody byłby idealny. Niestety jego tegoroczne tournee po centrach handlowych nie pozwala na objęcie takiej roli.

Skuszony bilboardami z Agnieszką Dygant siedząca na biurku z papierowym kubkiem i skanerem w tle, postanowiłem prześledzić, co ma do zaoferowania komercyjna telewizja polskiemu zjadaczowi chleba, a raczej jego żonie w papilotach. Coż ,wiosenna ramówka trąci nieco zapachem odgrzewanych kotletów z maminej wałówki przywiezionej interREGIO, który stał pod Zawierciem jakieś dwa tygodnie temu. Specjałom z mięsa mielonego na szczęście nic się nie stało, co więcej, nabrały one nowego znaczenia po zawrotnej karierze jaką robi mięsny jeż, słynny już od  majdanowego Mielna po prezydencką posiadłość w Wiśle. „Pamiętniki z wakacji”, bo to o nich mowa są już drugą odsłoną szalonych przygód przeciętnego Kowalskiego, który wreszcie ma możliwość oderwania się od pługa. Odkąd w Loret De Mar zaczęto kręcić paradokumentalny syf, częściej spotkamy tam rodaka, niż rdzennego mieszkańca Półwyspu Iberyjskiego. Nic dziwnego, że producenci postanowili zaangażować do jednej z ról najbardziej śniadego celebrytę (Sławek Oborski odrzucił rolę), czyli Krzysztofa Ibisza, który z powodzeniem mógłby reklamować sieć solariów, gdzie po każdej wizycie otrzymujesz gratisową próbkę szamponu przeciwłupieżowego.

Reklama

Nasz lekkoatleta z „Czaru Par” gra tam samego siebie, co nie znaczy wcale, że wypada lepiej od pozostałych bohaterów, którzy przy takim słońcu często okazują się samorodkami aktorskimi. Po zasmakowaniu ostatniego odcinka zatytułowanego „Uwolnić orkę z Loret De Mar” liczę na słoneczne kąpiele Krzysia w towarzystwie nowego wcielenia Agaty Wróbel, jakim jest wiecznie radosna Beatka, której teściowa nie może zaakceptować z powodu jej tuszy. Rusałka o posturze walenia nie do końca rozumie postawę teściowej. Przecież zakłada na siebie co chce, a raczej co na siebie wciśnie. Na szczęście istnieje coś takiego jak nylon, czy elastan często dodawany do obcisłych spodni fachowo zwanych rurkami. To właśnie w tym fasonie najczęściej występują wiecznie młodzi prowadzący „Się kręci na żywo”. W przypadku Maćka Dowbora się kręci, ale na boku. Biedna ta Gosia, znowu będzie musiała oderwać się od projektowania ogrodów z rododendronami by móc wyciszyć się w Grabinie. Na szczęście ma szanse wyciągnąć spore alimenty, w końcu syn rudej Kasi nie może zarabiać mniej od Piotrka, tfu, Oliviera Janiaka. Na żywo kręci się obydwa programy, w których po zgrabnym montażu możecie obejrzeć pojedynek pionków z szoł-biznesu z blaskiem fleszy pod ścianką sponsorską, tudzież kto podjada pasztet na pokazie Kupisza, a dwa tygodnie temu na łamach „Gali” deklarował wegetarianizm.

Niejedną sesję w tym magazynie sfotografował kolejny bohater tegorocznej wiosny, Marcin Tyszka, znany również jako Tysio (skojarzenie z Pysio nasuwa mi się automatycznie). Wraz ze swoim kolegą z jurorskiej ławki, Dawidem, są bohaterami tragikomedii o wdzięcznej nazwie „Woli i Tysio na pokładzie” na którą składa się kilka aktów takich jak „Kloaka” czy „Zważone białko”. Porównywanie tego programu do amerykańskiego „The Simple Life” ma się tak jak kapcie z hotelu Hilton do samej Paris. Nie można im jednak odmówić pewnych analogii, choćby takich jak posiadanie marki Louis Vuitton, którą uwielbiają wozić na tyłach Melexa. Oczywiście nie prowadzą go własnoręcznie by mieć więcej siły na wykonywanie katorżniczych zadań takich jak przyozdabianie tortów bitą śmietaną, czy symetryczne układanie bułek na blasze. Chłopcy na bieżąco są rozliczani z ciężkich zadań przez pracowników placówek o polsko brzmiacych imionach jak Edek z warszawskiego ZOO mówiący o tym, że chłopcy jednak nie nadają się do karmienia małp. Brzmi on tak samo wiarygodnie jak Kolenda-Zaleska prowadząca sportowe wydanie „Wiadomości”. Podczas trwania misji słychać głośne oznaki niezadowolenia przeplatające się z niewybrednymi żarcikami na temat ich orientacji z częstotliwością raz na 3 minuty. Chłopcy zabierają nas w „niezwykłą” podróż po zwykłych miejscach, gdzie muszą borykać się ze srającymi hipopotamami i piekarzami z nadwagą. Wszystkie te misje przechodzą niestrudzenie by pod koniec odcinka wsiąść z powrotem do limuzyny i udać się do domu na kąpiel w kozim mleku.

O takich rarytasach może zapomnieć dziesiątka dzieci z rodziny Rzewuskich, do której trafiają Kamila i Ernest, kolejni bohaterowie wiosennej szopki o wdzięcznym tytule „Surowi rodzice”. Formuła programu jest prosta, niezdyscyplinowane dzieci (18 latka ciężko nazwać berbeciem) trafiają do domów, gdzie mają okazję poznać, czym jest musztra i plan dnia, który jest nieodłącznym elementem dobrego wychowania. Nastolatkowie wyjęci spomiędzy butelek najtańszego łiskacza i niedopalonych gibonów, tafiają w miejsca, gdzie słowo laptop zabronione jest od poniedziałku do piątku, a Toruń ma udawać Amsterdam. Tutaj zamiast sterowanych żarcików o spermie pojawiają się krokodyle łzy spowodowane brakiem wystarczającej ilości tapety na twarzy. Brak internetu może wydawać się nie do przyjęcia, jednak ciocia z wujkiem dzięki wieloletniej praktyce uświadomią Ci, że tyle samo radości może sprawić odśnieżanie szkolego boiska, czy wyprawa po wspólny zakup mendla jajek. Osobiście, na śniadanie wolę te na twardo, najchętniej z kawą zbożową, a zamiast telewizji poranną masturbację. On przynajmniej do mnie nie mówi, ani nie uśmiecha się do mnie przypudrowanym ryjem.