FYI.

This story is over 5 years old.

18+

Ogniem i laserem, czyli wirus HPV i miesiąc bez bzykania

Fakt, że nie wolno mi było się bzykać ani nawet masturbować sprawił, że poczułam się bezpardonowo zepchnięta na margines

Niektóre kobiety kiedyś w życiu usłyszą te kilka słów, które wywrócą ich świat do góry nogami: „Ma pani wirusa HPV". Po raz pierwszy zdiagnozowano u mnie HPV (czyli wirusa brodawczaka ludzkiego, krewnego opryszczki, który jest jedną z głównych przyczyn raka szyjki macicy u kobiet) jakieś dwa i pół roku temu. Próbowałam robić sobie z tego jaja, opowiadając na prawo i lewo, że zejdę na raka, zanim stuknie mi trzydziestka, ale tak naprawdę srałam w gacie ze strachu (stąd wewnętrzny przymus rozładowywania nerwowej sytuacji głupawymi żartami). Wierzcie mi, w Dziewczynach opowiadają wam jakieś bajki.

Reklama

Po pierwsze, kiedy wynik badania na obecność wirusa HPV okaże się pozytywny, kieruje się pacjentkę na kolposkopię (ginekolog przemywa szyjkę roztworami chemicznymi, żeby ocenić jej stan i wykryć wszelkie nieprawidłowości). Kiedy znajdzie jakąś anomalię, wykrzykuje radośnie: „Hurra! Czas na biopsję!". To oznacza, że za chwilę pobierze z szyjki macicy wycinek do analizy. W tym celu bierze do ręki parę gigantycznych nożyc, a pacjentka leży sobie na fotelu, całkiem przytomna i bez żadnego znieczulenia. Tak, dobrze się domyślacie. Boli jak jasna cholera. Po zabiegu czeka cię kilka dni zżerającej cię od środka niepewności, zanim otrzymasz wynik. Dopiero wtedy będziesz wiedzieć, jak zaawansowane są zmiany na twojej szyjce, czytaj: jak blisko jest rak.

Kiedy po raz pierwszy mnie to spotkało, wyniki okazały się dobre i odesłano mnie do domu. Dowiedziałam się, że zakażenie ustąpi samoistnie, bo faktycznie większość infekcji HPV ma charakter przemijający. Tak też stało się w moim przypadku. Dwa i pół roku później nie miałam już tyle szczęścia.

Tydzień po zajebistej imprezie, jaką jest biopsja (drugiej w przeciągu dwóch lat, powinnam zbierać za to punkty na jakiejś karcie lojalnościowej), zadzwonił do mnie lekarz.

„Mogłoby być lepiej" – zagaił. „Nie ma czasu do stracenia, trzeba czym prędzej wypalić to cholerstwo laserami." Może nie do końca tak się wyraził, ale rozumiecie, o co kaman.

Natychmiast przekręciłam do mojej kumpeli, która kiedyś miała podobny zabieg. Powiedziała mi dokładnie, jak wygląda taka operacja i czego mam się spodziewać, i dopiero na koniec zrzuciła prawdziwą bombę.

Reklama

„Nie będzie ci wolno używać tamponów i bzykać się przez jakieś sześć tygodni od zabiegu. W przeciwnym razie rana się nie zagoi."

„Jaja sobie robisz" – wypierałam prawdę. Przez ułamek sekundy perspektywa wymuszonej abstynencji seksualnej wydawała się o wiele bardziej przerażająca, niż zabieg chirurgiczny, podczas którego lekarz miał zlikwidować przed nowotworową zmianę na mojej szyjce macicy.

„No dobra, ale można sobie zrobić dobrze… no wiesz, tylko na wierzchu?" –drążyłam temat.

Kumpela parsknęła śmiechem. „Zabawne, że o to pytasz" – odparła. „Jedna z moich znajomych też przez to przeszła. Parę tygodni po zabiegu dałaby się pokroić za kawałek fiuta. Tak ją przypiliło, że użyła wibratora, ale tylko na wierzchu. Co z tego, skoro wibracje naruszyły zabliźniającą się w środku ranę i biedaczka wróciła do szpitala, gdzie musieli ją od nowa opatrzyć."

Rozłączyłam się w stanie głębokiej depresji. Wizja rychłego celibatu i szwankującej cipki wprawiała mnie w stan największego przygnębienia. Użalałam się nad sobą, nie dostrzegając nawet, jak irracjonalne było moje myślenie.

Wierzcie mi, daleka jestem od oceny własnej wartości przez pryzmat sprawności seksualnej. Niemniej fakt, że nie wolno mi było się bzykać ani nawet masturbować sprawił, że poczułam się bezpardonowo zepchnięta na margines. Dziwne, ale wtedy chyba po raz pierwszy uświadomiłam sobie własną śmiertelność. Zaczęłam się jeszcze bardziej bać raka szyjki macicy i raka piersi – wszystkich tych chorób, które bezpowrotnie pozbawiają nas kobiecości (i analogicznych przypadłości u facetów, zabierających im męskość).

Reklama

Świetnie zdaję sobie sprawę, że „kobiecość" nie ogranicza się do sprawnie działających narządów rozrodczych. Wiem, że to o wiele więcej, niż komplet cycków i bez zarzutu działająca macica. Jednocześnie, kobiecość w tym czysto seksualnym, prymitywnym wydaniu ma w sobie jakąś pierwotną siłę. Nagle moja pochwa stała się samodzielnym, niezaprzeczalnym bytem.

Chyba po raz pierwszy w życiu dotarła do mnie uproszczona argumentacja, którą posługują się chrześcijańscy dewoci w nieustającej batalii o ciało kobiety. Nie spałam ze stadem facetów, ale było ich wystarczająco dużo, żeby przylepić mi etykietkę „rozwiązłej". W chwilach największego użalania się nad sobą wyrzucałam sobie dawne łóżkowe ekscesy, za które teraz spotkała mnie zasłużona kara. W rzeczywistości WCALE tak nie myślę, ale kolejna bezsenna noc spędzona samotnie w łóżku sprawiła, że ogarnął mnie jednocześnie paniczny strach i dojmujący smutek.

W tamtym okresie spotykałam się z jednym kolesiem. Musiałam mu wyznać prawdę. Jak inaczej wytłumaczyłabym mu miesięczną wstrzemięźliwość seksualną? Nigdy już więcej się ze mną nie spotkał (kiedy w końcu udało mi się z nim porozmawiać, okazało się, że powód był inny, niż myślałam). Moja wyobraźnia rysowała wtedy najczarniejsze scenariusze. Wyjątkowo dotkliwie odczułam ból odrzucenia. Chyba nawet w którymś momencie nazwałam samą siebie „przechodzoną dziwką". Owszem, mam skłonność do dramatyzowania.

Nadszedł dzień zabiegu i, zgodnie z planem, lekarz wypalił mi dziurę na szyjce. Krwawiłam przez tydzień, a ze środka wylatywały mi ohydztwa, które przypominały umazane krwią ziarnka kawy. Przez pierwszy tydzień po zabiegu w dupie miałam seks i wszystko, co z nim związane. Ale w miarę upływu czasu skurcze stawały się coraz mniej bolesne, a krwawienie coraz skąpsze, aż w końcu jedno i drugie ustało na dobre. Wtedy pojawiła się pierwsza myśl o bzykanku.

Jezu, ale mnie nosiło. Marzyłam, żeby ktoś mnie wreszcie porządnie zerżnął. Rękodzieło też wchodziło w grę. Cokolwiek dałoby radę. Niestety, nie mogłam zrobić absolutnie nic, co tylko pogarszało sprawę.

Kiedy minął trzeci tydzień od zabiegu, spłynął na mnie jakiś nieziemski spokój. Pełen zen. Zero chuci. Rozkoszowałam się faktem, że nie muszę dzielić łóżka z żadnym fiutem. Fajnie było mieć wymówkę na koniec wieczoru: „Moja cipa jest nieczynna, więc do domu wracam sama."

Moja pochwa zdążyła już wrócić do formy (ma teraz mniejszą przepustowość, ale działa). Od tej pory nie marnowałam czasu. Nie czekałam ani chwili, żeby nadziać się na jakiegoś chętnego fiuta. Całe to doświadczenie uświadomiło mi, że nie „muszę" uprawiać seksu, żeby czuć, że żyję. Co nie zmienia faktu, że wprost uwielbiam się bzykać. I zamierzam to robić tak często, jak tylko się da.