FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

​Na Zlocie Świrów Rzeczpospolitej Obojga Narodów

To czego tutaj doświadczycie, przypomina after po bitwie grunwaldzkiej. Z karaoke. I kasynem

Wszedłem tam przypadkiem. Po długiej podróży Polskim Busem, podczas której prawie wytrzeźwiałem ze zmęczenia. Potrzebowałem długiego piwa podsumowującego moje wspaniałe odwiedziny w mieście Kraków. Nie wiem czy ten warszawski bar do którego wtedy wszedłem ma nazwę, może nie ma jej dlatego, że kiedy rozpoczynał swoją działalność nie wynaleziono jeszcze pisma. Wiem tylko, że drewniane drzwi z napisem „PIWO" schowane skromnie między kioskiem z fajkami, a sklepem monopolowym na dworcu Wilanowska, są przykrywką dla dziury w czasoprzestrzeni, przenoszącego cię w Oficjalny Zlot Świrów Rzeczpospolitej Obojga Narodów.

Reklama

Pierwszym, co rzuci się wam od razu na żołądek (coś jak hamowanie windy w Dubaju), to zwiększona siła przyciągania ziemskiego objawiającego się dużą ilością upadających w każdym momencie ludzi, części ich odzieży i uzębienia. Przedefiniowanie praw fizyki nie kończy się na tym. Kiedy będziecie chcieli dojść do barku, żeby kupić kufel chmielu (4 monety za pintę), zauważycie, że bardzo trudno jest nie zostać trafionym przez latające wszędzie wokół pijane kobiety. Mnie się to niestety przytrafiło. Zostałem potrącony (w knajpie!) przez Panią, która na szyli miała naszyjnik, który wyglądał jak ozdoba do akwarium. Przepraszając uśmiechnęła się, a ja zacząłem się zastanawiać, czy ubytki w jej uzębieniu są wynikiem tego, że tak często zdarza się jej upadać, czy dlatego, że stamtąd skąd pochodzi nie wynaleziono jeszcze szczoteczki do zębów.

Wydaje mi się, że ona była przypadkiem wolnego elektronu krążącego wokół jądra atomu w postaci samcy alfa z tatuażem przedstawiającym węża przebitego sztyletem, który zdobi jego rękę wielkości obwodnicy Kijowa. Porównanie do stolicy Ukrainy nie jest tu przypadkowe. Bywalcy tej knajpy to w większości Ukraińcy oraz dzieci innych poradzieckich republik. Warszawa w ich ucieczce na Zachód, była miejscem do którego potrafili dojechać najdalej. Zanim się nie upili.

Całkowity chaos językowy wiszący w powietrzu i mieszający się z oparami alkoholu wydobywającymi się z kufli oraz ust klienteli, sprawi, że poczujecie się pijani zanim jeszcze zdążycie cokolwiek upić z waszego kufla, którego piana na wierzchu zaczyna przypominać już w tym momencie porost pleśni. Szybko zrobi wam się niedobrze i będziecie zmuszeni ogarnąć (na wypadek jakiejś dolegliwości gastrycznej) toalety. Tu zaskoczenia nie będzie. Zostaniecie przywitani obitym w całości glazurą pomieszczeniem, gdzie podłoga jest pochylona w stronę pewnej dziury w podłodze. Taki duży pisuar, w którym brodzicie po kostki w moczu i włosach łonowych. Mycie rąk to rzecz damska. Dlatego umywalka znajdywała się w damskiej części toalety. Była zarzygana, co sprawiało całkiem cool wrażenie. Jakby sam Sid Vicious władował sobie działkę hery w kiblu i zwrócił swoją duszę prosto na tutejszą armaturę.

Reklama

Teraz o samej imprezie. Jak już przyzwyczaicie się do tego, że się nie przyzwyczaicie, usiądziecie na miejscu z tyłu i zacznie się najwspanialsza część imprezy. Zaczynacie się bawić w młodych antropologów kultur pierwotnych, którzy przypadkiem znaleźli się na ukraińskim balu gimnazjalnym. Gdzie uczniowie nie zdawali 2 klasy po 13 razy. Ale umiejących się nadal bawić jak pierwotne dusze na boskim rauszu. Są ubrani w swetry mieszanki kolorów zielonego, brązowego oraz szarego. Albo w dresy z napisami MOCKBA 1980. Kiedy zapytałem się, gdzie podziały się ich zbroje, oni tłumaczyli się, że zbroje rycerskie nie są mile widziane podczas kontroli celnej na przejściu w Korczowej. Fryzury na czeskiego piłkarza zastąpiły bywalcom hełmy. Panny na wydanie chełpią wiecznie modnymi, prostymi włosami najczęściej koloru czerwonego (barwnik wyciskany z czereśni?), przylizanymi prawdopodobnie olejem rzepakowym.

W karczmie da się zauważyć wewnętrzny podział na kasty. Najwyżej w hierarchii stoi polski stół, w gospodarzem zajazdu na czele. Tu wszystko ocieka kiełbasą, białym chlebem, wódką Maximus oraz musztardą. Poniżej ich znajdują się stoły międzynarodówki, które służą jako podpora dla lubiącego wypadać z ręki piwa oraz punkt orientacyjny na południe od parkietu. Tłoczy się wokół niego bardzo dużo miłych ludzi trudzących się na co dzień kacem oraz pracą na budowie. Ale ja i tak myślę, że w wolnym czasie wychodzą z barów w poszukiwaniu jakiegoś smoka do zabicia. Głównymi tematami rozmów są: podkręcanie silników 1.9TDI (turbo wpierdol) w Volkswagenach Golfach i to, kto kupuje następną kolejkę. Przy wejściu od wewnętrznej strony stoją gburowaci Czeczeni, zajmujący się zastraszaniem ludzi wzrokiem i zapełniający czas na wygnaniu spiskowaniem przeciw Federacji Rosyjskiej. Najniżej w łańcuchu pokarmowym znajdują się ludzie zajmujący obszar na zewnątrz knajpy. Są to ludzie albo na tyle pijani, że nie potrafią podołać ogarnianiem ujemnej grawitacji panującej w knajpie (niestety, po wyjściu ujemna grawitacja zostaje w głowie, która w reakcji na szok atmosferyczny wyrzuca z siebie wszystko co ma w środku) albo wędrowni sprzedawcy podrabianych filmów CD-R i tanich perfum, szukających schronienia w cieple drzwi wejściowych i bratniej atmosfery. Liczą na to, że od czasu do czasu, ktoś wybiegnie z baru zaangażowany w bójkę i zostawi niepilnowanym swoje piwo. Umierający przy wejściu z zatrucia alkoholowego wydają z siebie odgłosy zepsutego sprzęgła samochodowego.

Reklama

Sama muzyka jest wprost tak cudowna jak wszystko inne w tym miejscu. Są to najczęściej utwory ukraińskiej ludowej muzyki elektronicznej (przeróbki motywów z utworów Eminema czy Hall & Oates), w interpretacji zgonujących z nadmiaru alkoholu i tęsknoty za krajem ludzi. Wszystko to ubarwiają psychodeliczne efekty świetlne, których nie powstydziliby się technicy scenowi Jefferson Airplane. Sama muzyka przebywających na parkiecie wprowadza w stan prawdziwej ekstazy. Pewien rycerz (musiał mieć jakieś ujemne punkty w Skali Glasgow), próbował powtarzać układ taneczny Johna Travolty z Gorączki Sobotniej Nocy. Wyglądało to tak, jakby topił się w garnku zupy jarzynowej. Dawno nie byłem tak bliski od odejścia w zaświaty się ze śmiechu.

PODSUMOWUJĄC

Karczmę na Wilanowskiej pod kątem oferty piątkowych podniet oceniam na 8.5/10

Szansa na bijatykę: 9/10 – Nie ma tu maksymalnej liczby punktów, że względu na to, ze są bardziej niebezpieczne miejsca do upicia się, jak np. Grozny w 1995 roku podczas rosyjskiego nalotu. Albo na posiedzeniu ukraińskiego parlamentu. W pewnym momencie, z nieznanych mi przyczyn, w gospodzie odbywały się średnio 3 bijatyki na metr kwadratowy. Tutaj sobotni gołociarze będą czuć się jak ryba z twarzą w galarecie.

Szansa na zaliczenie dziewczyny: 7/10 - Nie jest to trudne zadanie, trzeba jedynie dobrze znać się na badaniu pulsu, żeby nie popełnić przestępstwa profanacji zwłok. Kolejnym czynnikiem, który skutecznie utrudnia podryw jest to, że możecie przez przypadek poderwać jedną z dziesięciu dziewczyn Czeczena stojącego na bramce. Niechybnie skończy się to nagłą śmiercią. Mówi on ciągle o niepodległej islamskiej republice Dagestanu oraz o arsenale potrzebnym wykonania tej misji. Wszystko znajduje się w bagażniku jego czarnego BMW e32 stojącego przed „klubem".

Ekonomia najebki: 10/10 - Bardzo przyzwoita; na początku kupujesz sobie 2 piwa za 8 zł, po czym rośnie ci broda i zbroja. Teraz jesteś upoważniony do wspólnotowej konsumpcji alkoholu wszelkiej maści (którego cena za litr nigdy nie przekracza 20 złotych). Prawdziwym wyzwaniem, godnym Zawiszy Czarnego, będzie za pierwszym razem wyjść stamtąd, nie obudziwszy się na Kolskiej albo w jakiejś wiosce na środkowej Ukrainie.

Sława tym, co to przeżyli.

Zdjęcia Iza Bartman Photography