FYI.

This story is over 5 years old.

gry

Dorastałem w świecie z „Fallouta"

Mam już trzydziestkę na karku, ale nawet mimo tego sędziwego wieku nie dane mi jeszcze było doświadczyć nuklearnej apokalipsy. Zresztą tak samo, jak tobie. Brawo my

Artykuł z serii „VICE Vs Video Games"

Grafika z „Fallout 3"

Mam już trzydziestkę na karku, ale nawet mimo tego sędziwego wieku nie dane mi jeszcze byłodoświadczyć nuklearnej apokalipsy. Zresztą tak samo, jak tobie. Brawo my. Jednak podczas gdy niektórzy przeszli przez okres dorastania prowadzeni za rękę przez serię gier o Mario, ja rozwijałem się równolegle z napromieniowanym, pełnym mutantów światem Fallouta.

Szczerze mówiąc, to aż nieprawdopodobna jest ilość przypadków, w których moje przeżycia z tej postnuklearnej, roleplayingowej przygody znajdowały odbicie w tym, co akurat działo się w moim prawdziwym życiu podczas obcowania z poszczególnymi grami z serii. Nie wierzycie mi? To pozwólcie, że wyjaśnię.

Reklama

Screen z „Fallout"

„Fallout" pokazał mi, jak niewiele wiem o życiu i wyjaśnił, jak sobie z tym poradzić.

W 1997 roku nie byłem fanem gier RPG. Albo dlatego, że ich nie rozumiałem, albo po prostu mnie nie zainteresowały. Fallout wpadł mi w ręce, za sprawą mojego kolegi, który wiedział, że żywię ciepłe uczucia wobec Mad Maxa. Nie zmieniło to jednak faktu, że gdy zacząłem grać w tę dziwną grę z izometrycznym widokiem, turowym systemem walki (chociaż wszystko inne odbywało się w czasie rzeczywistym), zatrzęsieniem cyferek i dialogów oraz wysokim stopniem trudności, to kompletnie nie miałem pojęcia jak się za nią zabrać.

W wieku czternastu lat nie miałem również pojęcia, co powinienem zrobić ze swoim życiem. Kwestia tego, żeby po prostu dać sobie radę, zaczęła być motywem przewodnim nie tylko mojej codzienności, ale również chwil spędzonych z Falloutem. W obu tych przypadkach zdecydowałem się na metodę prób i błędów, a z każdej porażki wyciągałem wnioski, między innymi żeby uciekać po oddaniu strzałów w radskopriona, oraz żeby nie być łajzą i ogarnąć tę szopę, którą nosiłem na głowie.

Tak samo, jak powoli orientowałem się, że życie to coś więcej niż kreskówki w sobotę rano i śmiesznie łatwe prace domowe, orientowałem się, że gry to coś więcej niż naparzanie w przycisk „B" lejąc brata po wirtualnej twarzy. Nagle okazało się, że pod tą fasadą pozorów jest coś więcej. Kto by pomyślał

Screen z „Fallout 2"

„Fallout 2" był odbiciem tego, jak kształtował się mój charakter.

Do czasu premiery Fallout 2 w 1998 roku, (tak tak, między obiema grami jest tylko rok różnicy – dzisiaj po czymś takim internet doznałby przeciążenia z podjarki) udało mi się do pewnego stopnia uporać ze światem gry. Bez Wikipedii i wszelkich fanowskich forów nie miałem pojęcia, jak pokonać całą armię supermutantów bez ponoszenia dużych strat — ale tak samo nie znałem sposobu na rozmawianie z dziewczynami bez ozdabiania swoich slipków kleksem. Ze wszystkimi tymi problemami musialem radzić sobie samemu.

Dzięki temu, że Fallout 2 był bardzo podobny do swojego poprzednika, udało mi się szybko zorientować w jego mechanice. Prawie wrosłem w rytm jedynki, powoli przyzwyczajałem się do życia, a rozpoczynając moją podróż w poszukiwaniu Krypty 13, otoczyło mnie poczucie swojskości, której długo nie zapomnę. I mimo tego, że Fallout 2 oferował możliwość spychania swoich towarzyszy z drogi, to wtedy sam nie nauczyłem się jeszcze wymuszać swoją fizycznością niczego na czymkolwiek, co byłoby większe od muchy.

Reklama

„Fallout 3" nadszedł, gdy odkryłem zupełnie nowy wymiar życia i otaczającego mnie świata.

Minęło dziesięć kolejnych lat nim nadszedł Fallout 3. Do 2008 roku zarówno ja, jak i świat gier komputerowych, zaliczyliśmy duży postęp. Zadziwiające trochę jest to, że oboje zrobiliśmy to w ten sam sposób – nie staliśmy się bardziej skomplikowani, ale po prostu urośliśmy, wyładnieliśmy i staliśmy się bardziej przewidywalni. Ale gdy Fallout 3 uderzył w świat gier, to uderzył mocno. Tak samo, jak życie we mnie.

Gra stała się historią przeżywaną z perspektywy pierwszej osoby, osadzaną w świecie pozbawionym granic. Stało się to dzięki przenosinom ze studia Black Isles do Bethesdy – potęgi stojącej za serią The Elder Scrolls. Tymczasem ja skończyłem uniwersytet i musiałem zaliczyć szybką przemianę w prawdziwą osobę. Fallout 3 podszedł do postapokaliptycznego świata w trzeźwiejszy, mniej niefrasobliwy sposób — tak samo, jak ja podszedłem do życia w trzeźwiejszy, mniej niefrasobliwy sposób, i znalazłem pracę w komisie z używanymi grami.

Słynny moment w Fallout 3 nastąpuje, kiedy wychodzisz z Krypty 101 i zostajesz kompletnie oślepiony przez blask zewnętrznego świata, który zdaje się nie mieć końca i oferować nieskończone możliwości. Jako że ja byłem tylko młodym Brytyjczykiem żyjącym na północy kraju, a nie bohaterem amerykańskiej komedii, to nie widziałem przed sobą podobnych możliwości przed sobą. Urzekł mnie jednak symbolizm tej chwili. Wiedziałem, że te możliwości gdzieś tam są i że faktycznie mogę po nie sięgnąć. O ile naprawdę będzie mi się chciało.

Reklama

Screen z „Fallout: New Vegas"

„Fallout: New Vegas" oddzielił przeszłość grubą kreską.

Wystarczy kilka lat, by stracić wiarę w swoje marzenia, a ja, aż do premiery Fallout: New Vegas, wydanego przez Obisdian w 2010 roku, pogrążałem się w wierze, że „kiedyś to wszystko było lepsze". Życie straciło swój rozmach, zaczęło mnie nudzić. Okazało się, że posiadanie dziewczyny nie rozwiązuje wszystkich problemów w życiu. Praca, za którą kiedyś dałbym się pokroić, zaczęła mnie uwierać.

New Vegas obiecało przywrócić coś, co ostatni raz było widziane w 1998 roku — więcej wpływów klasycznego, papierowego RPG, więcej fantazji, więcej wolnego wyboru (i to bez uprzedniego ostrzegania, że za chwilę coś się zawali). I dotrzymało swojej obietnicy, za co do dzisiaj je kocham. Mimo to New Vegas wyróżniało się jako produkt dwóch różnych epok, stanowiąc miks ówczesnej technologii ze sprawdzonymi patentami z przeszłości. Niestety, mimo swoich możliwości, New Vegas nie zostało przyjęte tak ciepło, na ile zasłużyło.

I właśnie kiedy zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, że rozpamiętując przeszłość, pozwalam uciec teraźniejszości, zrozumiałem, że saga Fallout już nigdy nie będzie taka, jak kiedyś.

Screen z „Fallout 4"

„Fallout 4" ostatecznie dał mi do zrozumienia, że jestem już zdany wyłącznie na siebie.

I tak oto docieramy do roku 2015 oraz premiery Fallout 4, który znów znalazł się na łonie Bethesdy, powracającej do tradycji dawania grom numerków zamiast tytułów. Nigdy bym nawet nie pomyślał, że gra, o której posiadaniu marzyłem jeszcze 10 lat temu, zawiedzie mnie. Ale niestety właśnie to zrobił mi Fallout 4.

Nie chodzi tylko o to, że towarzysze znów wchodzą Ci w drogę, że dialogi są nijakie, że gracz pozbawiony jest możliwości wyboru, a niekończące się potyczki nie są nawet w najmniejszym stopniu kreatywne (chociaż to tylko moja opinia - recenzenci z VICE mają odmienną). Chodzi o to, że po tylu zmianach, próbowaniu nowych ścieżek i rozwiązań, twórcy Fallout zdecydowali się w końcu na jedną z nich. A ja zrobiłem to samo.

„Nigdy nie będę nudziarzem" – powiedziała kiedyś młodsza, idiotyczniejsza wersja mnie, prawdopodobnie podczas pakowania sobie w usta niedorzecznej ilości smażonego kurczaka. ODŁÓŻ TĘ SZAMĘ, GRUBASIE. Będziesz nudny. Wszyscy będziemy, o ile nie okaże się, że któryś z nas stanie się przejebanie dziwnym, albo przejebanie bogatym. Co by nie mówić, rutyna jest wygodna, zmiana jest ciężka, a znalezienie sobie miejsca w świecie – nawet jeżeli jesteś grą redefiniującą gatunek postapokaliptycznych erpegów – jest właściwym posunięciem. Wojna i rutyna, nigdy się nie zmieniają.

Aha, i jeszcze - „Fallout (Tactics): Brotherhood of Steel" posłużył za analogię do mojego nastoletniego życia seksualnego.

Nikt w to nie grał, nikt tego nie lubił, wszyscy o tym zapomnieli.

@ianinthefuture