FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Macierzyństwo – hit czy kit?

W marcu tego roku skończyłam tyle samo lat, ile miała moja matka, gdy mnie urodziła. Skłoniło mnie to do głębszych przemyśleń na temat macierzyństwa

Zdjęcie: Flickr/Nana B Agyei

W marcu tego roku skończyłam tyle samo lat, ile miała moja matka, gdy mnie urodziła. Skłoniło mnie to do głębszych przemyśleń na temat macierzyństwa. Mama nigdy nie robiła tajemnicy z tego, że chciałaby już zostać babcią. Ilekroć o tym wspomina, kiwam głową i zmieniam temat. Nie wiem, jak jej powiedzieć, że być może nigdy nie będę miała dzieci. Waham się, bo okazanie choćby w najmniejszym stopniu pogardy dla macierzyństwa jest czymś niestosownym.

Reklama

Kobiety, które nie chcą mieć dzieci, często oskarżane są o egoizm. Uważa się je za samolubne, bo nie chcą wziąć na siebie ciężaru macierzyństwa czy inwestować własnego czasu i pieniędzy w nowe życie. Jedną z tych „egoistek" jest Holly Brockwell, która niedawno opisała w Guardianie" swoje nieudane próby wysterylizowania się w wieku dwudziestu paru lat. Lekarze jak jeden mąż odmawiali wykonania zabiegu, argumentując, że na bank później zmieni zdanie. Zarzucali jej samolubność.

– Tłumaczyłam, że jestem dawczynią krwi, organów i szpiku. Mało tego, zamierzałam oddać moje niechciane komórki jajowe bezdzietnym parom, ale odrzucono moją ofertę, bo okazało się, że jestem nosicielką genu mukowiscydozy – pisze Brockwell. – Nawet to ich nie przekonało.

Żyjemy na planecie, której dni są policzone, bo pustoszą ją miliardy ludzi. Mimo to wciąż istnieje presja społeczna, żeby się rozmnażać. Bezdzietnych kobiet nie powinno się potępiać. Przeciwnie – należy im kibicować. Dzięki, że nie wydajecie na świat kolejnych przedstawicieli homo sapiens! Mamy już więcej niż komplet! Tak się składa, że milionom z nich przydałby się jakiś dom. Ale zaraz, przecież nie mieliby waszych oczu, brody czy rodzinnych skłonności do chorób serca. Nieważne. Nic nie mówiłam.

Nurtuje mnie jedno: czy do posiadania potomstwa skłaniałoby mnie bardziej poczucie obowiązku, czy autentyczne pragnienie? Zewsząd płynie przekaz, że kobieta powinna mieć dzieci. Jeśli nie słyszę tego od rodziny, to mówią o tym w jakimś programie telewizyjnym albo filmie. Kino niemiłosiernie eksploatuje wątek, w którym ktoś, kto nie chciał, ale musiał zostać rodzicem, staje się dzięki temu lepszym człowiekiem. Seth Rogen nie jest już wiecznie ujaranym nieudacznikiem! Kate Hudson nie ma już pierdolca na punkcie swojej zawrotnej kariery! Ważne jest tylko jedno: rodzicielstwo zmienia życie na lepsze bez względu na to, ile samej siebie musisz poświęcić. Dlatego gdy przyznaję się do wątpliwości, inni dają mi do zrozumienia, że kiedyś pożałuję swojego niezdecydowania.

Reklama

Nie łapię, dlaczego macierzyństwo wciąż uchodzi za życiowy priorytet każdej kobiety.

Ludzie pokroju mojej matki składają te wątpliwości na karb młodego wieku albo złego nastawienia. Standardem jest gadka o zegarze biologicznym. Zanim się zorientuję, zacznie tykać jak szalony, a ja zamienię się w dziecioroba. Nie łapię, dlaczego w kółko mi to powtarzają. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego macierzyństwo nadal uchodzi za życiowy priorytet każdej kobiety.

Podczas tegorocznego śniadania wielkanocnego najlepsza kumpela mojej matki miała za nią odwalić czarną robotę. Usłyszałam opowieść o ich wspólnej znajomej, która jest po czterdziestce i nie ma dzieci. Przyjaciółka mojej matki mówiła o niej z wyraźną litością, co na maksa mnie wkurzyło. Zasugerowałam, że może tej kobiecie jest z tym dobrze. Tego kumpela matki nie była już w stanie ogarnąć. Odparła:

– Za długo zwlekała z decyzją, a teraz jest już za późno. Jeśli będziesz to cały czas odkładać, potem możesz żałować, że nie masz dziecka.

Gdy widzę szczeniaki, od razu mam ochotę mieć własnego pieska. Moja reakcja na widok dzieci jest zgoła odmienna. Zdarzają się szkraby, które w przypływie ciepłych uczuć nazwę „słodkimi", pod warunkiem że noszą okulary przeciwsłoneczne albo mają mikroirokeza. Ale nigdy jeszcze nie pomyślałam, że chcę mieć takie jedno na własność. Widziałam, z czym dokładnie wiąże się rodzicielstwo. Gdy miałam 16 lat, moja matka ponownie wyszła za mąż i urodziła moją siostrę. Po raz pierwszy miałam rodzeństwo. A gdy skończyłam 22 lata, mojemu ojcu urodziła się córka z drugiego małżeństwa. Bardzo je obie kocham, ale pojawiły się na tyle późno w moim życiu, że nie mogłam pozostać ślepa na wątpliwe uroki macierzyństwa.

Reklama

Niespecjalnie lubię towarzystwo dzieci. Oglądanie w kółko odcinków Dora poznaje świat wiele mnie kosztuje. Nie umiem też wykrzesać z siebie entuzjazmu, gdy muszę bawić się w chowanego albo inne równie durne dziecięce zabawy. Cholernie irytuje mnie, że dzieci reagują rykiem na każdą odmowę (tak naprawdę zazdroszczę, że uchodzi im to płazem). Uczucia, jakie żywię wobec maluchów, sugerują, że nie nadaję się do roli matki. Ale gdy mówię o tym ludziom, zamiast usłyszeć: „W porządku, olej dzieci", odbieram hasło typu: „Nie dowiesz się, jak fajne jest macierzyństwo, póki sama nie urodzisz".

Że co?! Gdyby to był jakiś wątek w sieci, aż prosiłby się o wrzucenia mema, w którym kosmita z głową ryby z Gwiezdnych wojen ostrzega: „To pułapka!".

Po co ludzie mówią coś takiego? Czy to rzeczywiście prawda, czy raczej wpływ kultury, w której nieródka jest bezwartościowa jako kobieta? I co to w ogóle za rada, do cholery?! Może od razu zacznijmy namawiać socjopatów do morderstwa, żeby zobaczyli, czy sprawdzają się w roli seryjnych zabójców. Z macierzyństwem jest podobnie. Załóżmy, że zdecyduję się na dziecko w przekonaniu, że jak tylko wezmę noworodka na ręce, moje uczucia względem dzieci w cudowny sposób się odmienią. Co, jeśli się tak nie stanie? Nie ma już odwrotu. Zostałam matką, choć wcale tego nie chciałam. Wolę całkowicie zrezygnować z macierzyństwa, niż ryzykować, że po porodzie będę gorzko żałować swojej decyzji. Unieszczęśliwiłabym w ten sposób nie tylko siebie, ale i dziecko.

Gdy wyobrażam sobie własną przyszłość, dzieci są gdzieś na dalszym planie.

O tym też się nie mówi: ile osób spośród nas faktycznie nadaje się do roli rodziców? Moje pokolenie wydaje się być finansowo mniej samodzielne niż poprzednicy. Nazywa się nas generacją, która nigdy nie dorośnie, bo mimo trzydziechy na karku wciąż siedzimy na garnuszku u rodziców. Według kanadyjskiego sondażu z 2014 roku, 43 proc. respondentów w wieku 30-33 lat przyznało się, że pozostaje na czyimś utrzymaniu. Jak ktoś, kto nie jest w stanie sam na siebie zarobić, miałby utrzymać dziecko?

Gdy wyobrażam sobie własną przyszłość, dzieci są gdzieś dalszym planie. Widzę siebie jako spełnioną zawodowo kobietę z mężem i gromadką psów na podwórku, i dopiero na samym końcu rozważam opcję pod tytułem „dzieci". Nie do końca zresztą wiem, co to miałoby dokładnie znaczyć. Może po prostu powtarzam to, co wszyscy. Wciąż jestem młoda. Nie mam odpowiedniego nastawienia. Zegar biologiczny jeszcze nie zaczął tykać. Ale co, jeśli z mojej wizji wymarzonej przyszłości wynika, że wcale nie pragnę być matką? Że macierzyństwo jest dla mnie jak Coachella – nie grzeje mnie to, ale zaliczyć wypada? Chyba jedyne sensowne wyjście to poczekać i zobaczyć, co będzie.