FYI.

This story is over 5 years old.

używki

Pojechałem do nowej Cat Café w Montrealu naćpany grzybami

Obserwowałem, jak kawałki zielonych grzybków wirowały w herbacie i zastanawiałem się nad własnym losem spoczywającym w jej odmętach

Moje relacje z kotami nie są najlepsze. Srają do pudeł i czają się w ciemnych kątach, żeby gapić się na mnie z obojętnością lub brakiem zaufania. Jak dotąd pracowaliśmy nad niepisaną umową, żeby nie obrzucać się nawzajem gównem. Więc kiedy VICE poprosił mnie, żebym złożył wizytę w dopiero co otwartej Cat Café w Montrealu, moje patologiczne relacje z kotami doszły do głosu.

Le Café des Chats to pierwsze tego typu przedsięwzięcie w Kanadzie. Jeżeli to pojęcie jest wam obce, objaśniam, że stanowi to coś w rodzaju coffee shopu ze stadem kotów. Pomysł wydał mi się nieco wydumany, a myśl o piciu espresso w miejscu, gdzie roi się od obojętnych i nieufnych kreatur, z początku jawiła się nieco jak senny koszmar. Ale przy odrobinie odpowiednich środków mogła to być cenna okazja do zmierzenia się z moimi lękami i naprawienia relacji z tymi sierściuchami. Może wpuszczenie ich do kawiarni z sąsiedztwa nie jest wcale takim złym pomysłem.

Reklama

Tak czy inaczej, prawdopodobnie nie bawiłbym się dobrze ani nie dowiedział niczego w normalnym stanie, więc zanim przekroczyłem próg Cat Café, postanowiłem wziąć trochę grzybków. Na kilka dni przed wizytą rozmawiałem z właścicielką kawiarni ‒ Nadine ‒ i zgodziła się, żebym przyszedł w piątek o 9.30, na pół godziny przed otwarciem. Spotkałem się wcześniej ze Stephanie (nasza fotograf), żeby wypić grzybkową herbatę i pomyśleć trochę na trzeźwo, dopóki było to możliwe. O 8.45 siedziałem na brzegu jej kanapy i popijałem małymi łykami herbatę, podczas gdy promienie słońca padały na półkę z książkami. Obserwowałem, jak kawałki zielonych grzybków wirowały w herbacie i zastanawiałem się nad własnym losem spoczywającym w jej odmętach.

Dokończyłem pić herbatę i pojechaliśmy do kawiarni w dzielnicy Plateau w Montrealu. Dopadł mnie nerwowy śmiech i zatrzymaliśmy się na chwilę przed wejściem, żeby zrobić mi zdjęcia.

Nadal byłem trzeźwy, ale czułem mrowienie w palcach i wiedziałem, że jestem o krok od bycia naćpanym. Obserwowałem, jak Stephanie majstrowała coś przy aparacie i zdałem sobie sprawę, że to jedyna osoba, która będzie wiedziała, w jakim naprawdę jestem stanie. Zrobiłem mentalną notatkę do zapamiętania, w razie gdyby sprawy wymknęły się spod kontroli.

Współwłaściciel Youssef zobaczył nas stojących na zewnątrz i wyszedł się przywitać:

‒ Witajcie - powiedział. - Chodźcie do środka.

W drodze do drzwi skrzyżowałem spojrzenie z białym kotem gapiącym się złowrogo przez okno. Zastanawiałem się, czy mógł wyczuć moje nieszczere intencje.

Reklama

Weszliśmy do poczekalni, gdzie na ścianie w równym rządku wisiały oprawione czarno-białe zdjęcia kotów. Schowaliśmy ręce za plecami, zupełnie jakbyśmy byli w jakiejś galerii sztuki.

Ubrana w firmowe polo z kołnierzykiem Nadine przywitała nas ciepłym uśmiechem i wpuściła do środka. Opustoszałe miejsce wyglądało jak pewnego rodzaju kocia akademia z fontanną, świecącymi miskami, ścianą wspinaczkową i napisem głoszącym „Le chat est roi" (kot jest królem). Jak zebrałem to wszystko do kupy, kątem oka zacząłem widzieć iskierki, zupełnie jakbym oglądał fruwające w powietrzu świetliki.

Nadine oprowadziła mnie i opowiedziała o kotach. Czułem się tym trochę przytłoczony, a całe to miejsce zaczynało mnie śmieszyć. Co to za komiczna kocia oaza? Skąd pochodzą te urocze małe futrzane pierożki? Nadine zdawała się być królową kotów. Podnosiła futrzane stworzenia, jak gdyby były koszami owoców. To było kurewsko niesamowite. Usta mi spierzchły i poprosiłem ją o szklankę wody. Czułem, jak moje ciało przeszywa zimny uścisk.

W tym momencie rzeczy zaczęły się przesuwać, a pokój spowolnił - jak silnik przy zmianie biegu albo światła gasnące na początku filmu. Ściany zrobiły się błyszczące, a głos Nadine nabrał dziwnej falistej tekstury. Próbowałem to jakoś ogarnąć, utrzymywać jednocześnie kontakt wzrokowy i postawę, ale czułem tylko, jak ześlizguję się do króliczej nory. Byłem niezwykle świadom tego, że moja skóra jest jak elastyczny żabi kombinezon. Obserwowałem Nadine, jak mówiła i jak w tym czasie jej brwi stale przeskakiwały z góry na dół niczym dwie podekscytowane gąsienice.

Reklama

‒ Muszę iść do łazienki - powiedziałem moim najbardziej poważnym głosem.

Zamknąłem drzwi od toalety i wziąłem głęboki oddech. Podszedłem do zlewu i opryskałem sobie twarz wodą.

‒ Jak zimna jest woda? Nie, daj spokój, skup się ‒ powiedziałem sobie. - Przyszedłeś tutaj, żeby się ogarnąć.

Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze i to był błąd. Skóra na mojej twarzy oddychała, jakby miała rybie skrzela. Czułem się jak Na'vi z Avatara. Moje oczy rozszerzyły się do rozmiaru dwóch czarnych spodków.

Rozejrzałem się dookoła i poczułem jak w pudełku. Promienie porannego słońca wpadały przez małe okienko niczym złote palce anioła, a toaleta uśmiechała się do mnie jak meble w kreskówce Dzielny mały toster. Zrobiło się całkiem miło i naprawdę nie miałem ochoty stamtąd wychodzić. Ale poczucie obowiązku wzięło górę nad moją chwilową obsesją i wróciłem do kawiarni.

Youssef czekał na mnie przy stoliku w jakimś pustym kącie, przegryzając coś i popijając kawę. Usiadłem najbardziej normalnie, jak potrafiłem, ale zaciąłem się na pytaniu:

‒ Więc skąd miałeś pomysł, żeby zacząć teraz?

Pytanie nie miało ani ładu, ani składu.

Powiedział mi, że on i Nadine planowali to przez chwilę i że przez trzy miesiące spał z kotami w magazynie, żeby upewnić się, czy można je będzie bezpiecznie zostawiać same na noc. Szczerze mówiąc, byłem bardziej zajęty swoją kawą i ciastkiem i w zasadzie w ogóle na niego nie patrzyłem. Po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że nie mogę ciągle wgapiać się w ciastko, więc spojrzałem na Youssefa. Jego oczy obracały się powoli jak świecące kule w dyskotece, a policzki trzepotały mu niczym dwa plasterki szynki. Wyglądał jak z kreskówki Wallace i Gromit. Gapiłem się na niego równie przerażony co zafascynowany i próbowałem ogarnąć jego twarz, a on w tym czasie z pasją opowiadał mi o swoim biznesie.

Reklama

Zdecydowałem się na kompromis. Trzymałem głowę ciągle pod tym samym kątem i sporadycznie spoglądałem na ceglaną ścianę za Youssefem. Kiedy tak patrzyłem, zdałem sobie sprawę, że cegły grały w pewnego rodzaju muzyczną grę z użyciem krzeseł. Zamieniały się miejscami, ale jedna zawsze musiała odpaść, żeby wrócić do gry w odpowiednim momencie.

Youssef przestał mówić i zorientowałem się, że zadał mi pytanie:

‒ Jak twoje ciastko? ‒ jego plasterki szynki trzepotały przede mną. ‒ Sprowadzamy je z Włoch.

Uświadomiłem sobie, że spałaszowałem je, oglądając cegły i pamiętałem, że było pyszne, chociaż dziwnie się czułem, przełykając je. Naprawdę chciałem go zapytać, czy był świadom tego, że jego cegły się poruszają, ale powiedziałem mu tylko, że ciastko było dobre.

Youssef musiał już iść, więc uścisnęliśmy sobie dłonie. Zastanawiałem się, czy podejrzewał cokolwiek, czy po prostu stwierdził, że jestem najdziwniejszym dziennikarzem, jakiego spotkał w życiu. Czułem sympatię i wyrzuty sumienia wobec tego pełnego dobrych intencji duetu, ale byłem też wyczerpany interakcją ze zmutowaną twarzą Youssefa i potrzebowałem zmiany otoczenia.

Nagle moją uwagę przykuła znajdująca się przy oknie, skąpana w słońcu dywanowa wieża, na której wylegiwały się koty. Jakie to magiczne i majestatyczne stworzenia. Cóż za życiodajne światełka nadziei. Zwieszały się z różnych części dywanowego drzewka. Rozciągały swoje niesamowite łapy, żeby zregenerować siły i móc dalej szlachetnie buszować w swoim królestwie. Czułem się zdecydowanie mniej spanikowany niż przy kontaktach z ludźmi.

Reklama

Tutaj królowały koty, ludzie schodzili na drugi plan. Jak to ujęła Nadine: „Są gwiazdami przedstawienia". Pomyślałem sobie: „Co te dziwne małpy z wielkimi zębami mogłyby jeszcze zrobić poza dreptaniem po moim domu, otwieraniem drzwi i byciem głośno?".

Poczęstowałem jednego z tych skąpanych w słońcu kotów wodą ze swojego kubka, a on zaczął mi opowiadać o niedawnej śmierci Joan Rivers. Miałem wrażenie, że rozumiał, jak kruche jest życie, lepiej niż ktokolwiek inny. Patrzyłem mu w oczy i stało się jasne, że kot był pośmiertnym wcieleniem Joan Rivers. Ta wielka dama komedii pozwalała, żebym ją pieścił, co było zarazem dziwne i przyjemne.

Byłem nieco niechętnie nastawiony do obrabiania tych magicznych stworzeń, ale Stephanie podpuściła mnie, żebym zbliżył się do jednego z nich, po czym zaczęła napuszczać koty na mnie. Jeden sunął po podłodze i w końcu wspiął się na oparcie krzesła niczym latający dywan. Jak to możliwe, że całe życie prowadziłem psychologiczną wojnę z tymi cudownymi stworzeniami?

Przysunąłem się jak najbliżej drzewka, żeby poczuć się jak członek kociej społeczności. Przykuwałem uwagę niektórych klientów ‒ byli oni tak samo pozbawieni energii jak koty, a mimo to torpedowali mnie spojrzeniami pełnymi dezaprobaty. Zauważyłem siedzącego w pobliżu gościa z niesamowitą aurą, więc uciąłem sobie z nim pogawędkę.

Nosił sandały, z zapamiętaniem popijał przez słomkę mrożoną kawę i czytał książkę. Powiedział mi, że przez długi czas był pisarzem i że wydał 600 dolarów na weterynarza, bo jego kot miał problemy trawienne i wszędzie srał.

Reklama

Gdy opowiadał, wyobrażałem sobie, że pochodzi z innego wymiaru o nazwie Gork, gdzie głównym środkiem płatniczym są ogórki, a on je hoduje. Nikt mu nie podskoczy, bo prowadzi najlepszą hodowlę ogórków w Central Gork i ma krewnych, którzy mogliby każdego wysłać w czasie i sprawić, że zabiłby swojego własnego dziadka.

W tym momencie Stephanie i ja zdaliśmy sobie sprawę, że ten krótki wywiad się przedłuża i postanowiliśmy wracać. Porzuciłem wszelkie próby zachowania pozorów. Dopóki byłem naćpany, miałem w dupie koty. Pożegnałem się z ruszającymi cegłami, dywanowym drzewkiem, fontanną, Nadine i Youssefem i zrobiłem krok w kierunku realnego świata.

W porównaniu z kojącą, leczniczą atmosferą Le Café des Chats ulica wydawała się psychodelicznym wyścigiem szczurów. Chciałem wszystkim powiedzieć, żeby zwolnili. Nie wiem, czy wszystkie koty potrafią wypełniać świat tego typu mądrościami, ale osiem kotów z magicznej kawiarenki przy St. Denis zdecydowanie tak. Zwłaszcza jeśli składasz im wizytę naćpany.