FYI.

This story is over 5 years old.

używki

Wódko w proszku, pozwól żyć

Kiedy usłyszałem o obawach, że sproszkowany alkohol będzie można „dodawać do jedzenia, a nawet wciągać przez nos”, pomyślałem: „Zajebisty pomysł”

Zdjęcia: Meredith Jenks

Przyp. red.: Nie próbujcie tego robić w domu. Można sobie zrobić krzywdę, a poza tym istnieją prostsze sposoby na to, żeby się nawalić.

Kiedy w sieci pojawiła się strona produktu o nazwie Palcohol, czyli alkoholu w proszku, w internetach aż zawrzało.Na witrynie Palcoholu można znaleźć takie zdanie: „Czasami alkohol w płynie jest nieporęczny". I dalej: „Palcohol jest w proszku, więc swój ulubiony koktajl możesz wypić dosłownie wszędzie! Nigdzie się nie ruszaj bez Palcoholu!".

Reklama

Przez chwilę wydawało się, że tak właśnie będzie wyglądać kultura picia w przyszłości. Ale po pierwszej euforii, której wyrazem były entuzjastyczne artykuły w prasie na temat sproszkowanego alkoholu, w mediach zaczęły się pojawiać hasła w stylu: „NIE dla alkoholu w proszku!". Jednocześnie amerykański urząd wydający pozwolenia na sprzedaż wyrobów tytoniowych i alkoholu (TTB), który najpierw pozytywnie rozpatrzył podanie producenta Palcoholu, cofnął zgodę na wprowadzenie na rynek siedmiu odmian smakowych produktu. (Według urzędu, pozwolenie wydano przez „pomyłkę", czytaj: „Nie przypuszczaliśmy, że to może wkurzyć taką masę ludzi").

Tymczasem firma Lipsmack, producent Palcoholu, stanęła do walki o swój produkt, uważają za autentycznie przełomowy. Firma wrzuciła na YouTube'a filmik pt.: The Truth About Palcohol oraz przeprojektowała witrynę w taki sposób, żeby uwypuklić szereg innych zalet alkoholu w proszku, oprócz tej oczywistej, czyli gwarancji, że się urąbiesz.

Firma twierdzi, że Palcohol oszczędzi ci miejsca w plecaku, jeśli planujesz zakrapiany relaks w górach. Mało tego, będziesz też mniej płacić za bilet samolotowy. Palcohol waży przecież mniej niż alkohol w płynie, więc linie lotnicze będą mogły oszczędzić na paliwie, jeśli na pokładzie będą serwować pasażerom drinki w proszku. Wystarczy dodać wodę i Martini jest gotowe.

Bardzo to ładne, ale jak na razie nie jestem właścicielem linii lotniczych i nie planuję rozbijać namiotu w jakichś cholernych górach. Kiedy jednak usłyszałem o obawach, że sproszkowany alkohol można będzie „dodawać do jedzenia, a nawet wciągać przez nos", od razu pomyślałem: „Zajebisty pomysł!"

Reklama

Masowa produkcja Palcoholu to wciąż odległa przyszłość, więc postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Magazyn Popular Science opublikował na swoim portalu przepis na alkohol w proszku. Zacząłem zbierać składniki.

Spirytus rektyfikowany jest legalny w stanie Nowy Jork, więc nie miałem problemów z nabyciem butelki 96-procentowego Spirytusu Wesołego. Wcisnąwszy pod jedną pachę 100 gramów N-Zorbit M, a pod drugą butelkę gorzałki, przetrząsnąłem kuchnię VICE w poszukiwaniu innych potrzebnych mi rzeczy: miski, sitka o małych oczkach, ubijaczki i sporych rozmiarów pojemnika do transportu gotowej mikstury. Następnie urządziłem się wygodnie przy barku (świeżym nabytku VICE) i zabrałem się do roboty.

W przepisie była mowa o 30 gramach alkoholu. To tyle, co nic. Nie skąpiłem więc procentów i zawzięcie mieszałem, aż zorientowałem się, że połowa butelki o pojemności 750ml wylądowała w misce. Proszek wchłonął cały płyn i przypominał teraz wilgotną mąkę. Wiedziałem, że osiągnąłem sukces w chwili, gdy oczy zaczęły mi łzawić od alkoholowych oparów.

Palcohol powstaje pewnie wyniku bardziej skomplikowanego procesu (i jest też o wiele słabszy). Co z tego, skoro teraz miałem w zasięgu ręki własny alkohol w proszku. To szczyt marzeń dla takiego gościa, jak ja, który uwielbia zalewać się w trupa, zdychać na kacu i krwawić z nosa (wrócę do tego później).

Zacząłem pałaszować proszek. Była jakaś ósma wieczorem, więc w biurze VICE siedziała jeszcze połowa pracowników, sumiennie stukających w klawiatury. Nie mieli pojęcia, co tracą. Albo wręcz przeciwnie. Kaszlałem i dławiłem się za każdym razem, gdy połykałem kolejną porcję proszku, ale nie czułem się pijany.

Reklama

Ludzie zaczęli zakładać słuchawki na uszy. Uznałem, że pora się zbierać. Nie powinienem zresztą „pić" na pusty żołądek. Musiałem pilnie zjeść pizzę.

W drodze po pizzę wpadłem na mojego współlokatora Charliego. Poczęstowałem go odrobiną proszku i ruszyliśmy razem w drogę. Podczas spaceru przekonaliśmy się na własnej skórze, że alkohol w proszku uderza do głowy znienacka. Przez dłuższy czas czułem się raczej trzeźwy, potem lekko podchmielony, a na końcu wszedłem w tę fazę upicia, kiedy czaszkę rozsadza ból i pojawiają się pierwsze objawy nadchodzącego nieuchronnie kaca.

W takim właśnie stanie dotarłem do pizzerii. Zataczałem się, a pod pachą trzymałem pojemnik z proszkiem. Proszek znalazł się także na moich dżinsach i rękawach, a także na włosach, do złudzenia przypominając łupież. Cóż, nie umiem ładnie jeść. Podszedłem do lady i położyłem na niej pojemnik.

„Czy macie pożyczyć pojemnik do parmezanu z perforowaną pokrywką? Do środka wsypałbym ten proszek, żeby oprószyć nim pizzę."

Dzieciak za kasą zmierzył mnie spojrzeniem. Wytarłem twarz i strzepnąłem proszek z policzka.

„Czy to jest to, co myślę?" zapytał.

„Tak, jeśli myślisz o alkoholu w proszku."

Podał mi pusty pojemnik do parmezanu, a ja usiadłem, żeby doprawić kawałek pizzy spirytusem.

Może chodziło o to, że byłem już nieźle wstawiony, a do tego umierałem z głodu, ale w moim mniemaniu sproszkowany alkohol znakomicie skomponował się z pizzą. Stopił się w jedno z tłuszczem i wzbogacił smak pizzy o wyrazistą nutę trucizny.

Reklama

Mój pojemnik z proszkiem zaczął wzbudzać niezdrowe zainteresowanie wśród klienteli pizzerii. Albo sami mieli chrapkę na drinka w proszku, albo myśleli, że odtwarzam w realu Człowieka z blizną nad miską pełną kokainy.

Dawno temu tę część Brooklynu zamieszkiwali porządni ludzie z klasy robotniczej, którzy pewnie wyznawali jakieś wartości. Dziś po dzielni wałęsają się blade indywidua, sypiące dragi na pizzę, podczas gdy ktoś im robi zdjęcie „do internetu".

Razem z Charliem postanowiliśmy pójść nad wodę, żeby w spokoju konsumować proszek. Potem wpadliśmy na pomysł, żeby go podpalić.

Okazało się, że mój sproszkowany alkohol domowej roboty jara się jak napalm. Mając na uwadze jego wątpliwe walory smakowe, pewnie najlepiej sprawdziłby się jako substancja zapalająca. Próbowałem zadeptać fajczącą się górę proszku, ale zamiast tego rozniosłem płonący ją po kamienistym nabrzeżu East River. But Charliego zajął się ogniem. Kilkoro licealistów jarało szlugi parę metrów od nas. Podeszli bliżej, kiedy próbowałem ugasić żarzący się proszek, wdeptując go w ziemię.

„Co to?"

„Sproszkowany samogon," odparłem. „Poczęstujcie się!".

Napchałem sobie proszku do ust i z trudem przełknąłem. Dzieciaki gapiły się na mój pojemnik z proszkiem, potem na płonący but Charliego, aż w końcu podjęły decyzję o powolnym odwrocie.

Ból głowy się nasilał. Zadaniem N-Zorbit M jest wchłanianie płynów, co doskonale było widać na przykładzie butelki spirytusu. Byłem już mocno urżnięty, więc zacząłem sobie wyobrażać, że N-Zorbit M wysysa z mojego organizmu całą wodę, wysuszając mnie od środka na wiórek.

Reklama

Ale moja rola nie dobiegła jeszcze końca.

Kiedy Schumer wyraził obawę, że ludziom może się zachcieć wdychać sproszkowany alkohol przez nos, producent Palcoholu wyśmiał senatora. Przecież trzeba by wciągnąć górę Palcoholu, żeby w ogóle coś poczuć. Ale ja nie miałem do czynienia z jakąś słabizną dla cieniasów, tylko ze sproszkowanym spirytusem. Musiałem podjąć to wyzwanie.

Chwiejnym krokiem weszliśmy do biura VICE. Zacząłem sypać kreski.

Dziwnym sposobem proszek zamienił się w klej, gdy tylko trafił do moich nozdrzy. Miałem całkiem zatkany nos. Paliło mnie w środku, ale tylko przez pierwszą minutę. Po upływie tego czasu przyszło nieprzyjemne odrętwienie. Może właśnie obumarły wszystkie moje zakończenia nerwowe. Wokół nie było nikogo, kto mógłby wezwać pomoc.

Łeb wciąż mnie bolał (pulsowało mi w skroniach), ale jednocześnie miałem dziwne poczucie przebywania poza własnym ciałem. Jeśli kręcą cię silne migreny, zatkany nos, odrętwienie i uczucie dysocjacji, to oszalejesz na punkcie sproszkowanej gorzały.

Razem z Charliem doczłapaliśmy się do domu. Byłem zmuszony oddychać przez usta, bo mój nos był do niczego. Charlie, który zrezygnował ze wciągania sproszkowanego spirytusu, oddychał pełną piersią. Chyłkiem oddaliliśmy się każdy do swojej sypialni, licząc na to, że sen złagodzi tępy ból rozsadzający nam głowy.

Obudziłem się o czwartej nad ranem z twarzą umazaną krwią, która puściła mi się z nosa. Przynajmniej znów mogłem normalnie oddychać. Migrena też nie dawała się już tak we znaki. Poszedłem do dużego pokoju, w którym zastałem Charliego. Siedział na kanapie i ciągnął browca. Mnie też podał jednego. Dosiadłem się do Charliego i wziąłem łyka. Wyborne piwo w płynie. Schłodzone, orzeźwiające, niesproszkowane piwko.

Reklama

„Ile nam tego zostało?" spytał Charlie.

Pojemnik z proszkiem stał na stole na drugim końcu pokoju.

„Jakieś ćwierć pojemnika."

W tych okolicznościach można było zrobić tylko jedno. Puścić resztę tego syfu z dymem.