FYI.

This story is over 5 years old.

The Syria Issue

Libańska kryjówka

„Przenosimy kilku facetów do Al-Kusajr [pobliskiego miasta w Syrii] i musimy odwrócić uwagę oddziałów Assada”, mówi Hussein. Jego brygada ma za zadanie zajmować się bronią, pieniędzmi i bojownikami kursującymi między Libanem a Syrią.

Zapada zmierzch, gdy rebelianci przesuwają się na pozycje w gaju oliwno-cytrynowym, około stu metrów od syryjskiego posterunku na granicy, na północ od smętnej, zakurzonej, libańskiej osady rolniczej Al-Qaa. Obserwuję tę operację od tyłu, wraz z dowódcą oddziałów, Libańczykiem, którego będę nazywał „Husseinem”, nadzorującym 200 rebelianckich bojowników w tym rejonie.

„Przenosimy kilku facetów do Al-Kusajr [pobliskiego miasta w Syrii] i musimy odwrócić uwagę oddziałów Assada”, mówi Hussein. Jego brygada ma za zadanie zajmować się bronią, pieniędzmi i bojownikami kursującymi między Libanem a Syrią. Przerywa naszą rozmowę, by wywrzeszczeć rozkaz do walkie-talkie, załatwiając to szybko, aby była mniejsza szansa, że zostanie namierzony.

Reklama

„Okej,” rozkazuje Hussein. „Wchodzimy.”

Jego żołnierze rozsypują się wachlarzem po gaju oliwnym, przygotowując do ataku na budynki betonowe obłożone workami z piaskiem i odwracając uwagę straży granicznej, podczas gdy dziesięć kilometrów stąd inna jednostka bojowników niepostrzeżenie prześlizguje się przez granicę. Klasyczna pozoracja.

W idyllicznym gaju wybucha wojna. Trzy granaty o napędzie rakietowym lecą w kierunku posterunku granicznego. Dziesiątki karabinów automatycznych i maszynowych wypuszczają z siebie grad amunicji; błyski z luf rozświetlają ciemniejące niebo.

„Robimy to co kilka dni”, śmieje się Hussein. „Oni też”, dodaje, pokazując na oddziały Assada.

Armia syryjska odpowiada ogniem z karabinów maszynowych i kałasznikowów, śląc kule w kierunku rebeliantów. Hussein i ja stoimy kilka szeregów dalej, lecz mimo to wciąż znajdujemy się na linii ognia. Dociera do mnie, iż jestem nieprzyjemnie blisko linii frontu, nawet jeśli nie znajduję się bezpośrednio na niej. Kule, które trafiają w pobliskie drzewa, nie są kierowane do nas, lecz umiejętności strzeleckie są kwestią sporną, kiedy jest się martwym.

Chwilę później oddziały Husseina wycofują się. Rozpraszały uwagę straży granicznej Assada wystarczająco długo, by inna jednostka mogła niepostrzeżenie dotrzeć do Al-Kusajr.

„Idziemy”, rozkazuje Hussein. „Za chwilę będzie tu helikopter [syryjski]”. Wycofujemy się, a kule nadal świszczą. Drzewa w tym gaju są naszą jedyną osłoną, a nie są zbyt dobrym zabezpieczeniem.

Reklama

Ta potyczka jest częścią serii starć na granicy Syrii i Libanu, mających miejsce niemal każdej nocy, co zdaje się wskazywać na to, że wojna domowa przekształca się w konflikt regionalny. Tydzień po moim spotkaniu z Husseinem w Bejrucie wybucha samochód-pułapka, zabijając prominentnego oficera wywiadu libańskiego, przyjaznego rebeliantom, i wywołując walki na ulicach stolicy i Trypolisu, które pochłaniają co najmniej siedem ofiar. Sąsiednia Jordania i Irak przyjmują uciekinierów, starając się ograniczyć rozprzestrzenianie konfliktu i jednocześnie unikając bezpośredniego zaangażowania.

W Libanie neutralność nie jest taka prosta. Głębokie podziały w społeczeństwie i słaby rząd centralny spowodowały, że ten kraj jest podatny na rozprzestrzenianie się pobliskich konfliktów. Podczas gdy uwaga większości świata skupiła się na rzezi w Aleppo i narastaniu napięcia między Syrią i Turcją, tuż obok rodzi się inny konflikt,  który może być bardzo niszczący.

Losy Syrii i Libanu splatają się ze sobą od bardzo dawna. Wojsko syryjskie okupowało Liban od 1976 do 2005. Choć syryjskie siły bezpieczeństwa były brutalne i skorumpowane, stanowiły centralną władzę, która w końcu zmusiła 17 różnych sekt religijnych w Libanie i przyprawiający o zawrót głowy wachlarz frakcji politycznych do współistnienia, przy zachowaniu pozorów pokoju, po trwającej 15 lat wojnie domowej i okresowej okupacji izraelskiej. Przez lata szyiccy zwolennicy wojującego Hezbollahu zaczęli uważać reżim Bassada al-Assada zarówno za strażnika status quo, jak i nieocenionego sprzymierzeńca w niekończącej się wojnie przeciw Izraelowi.

Reklama

Syryjskie rządy w Libanie skończyły się w 2005, po tym, jak został zamordowany Rafik Hariri, najważniejszy libański polityk sunnicki – rzekomo przez bojownika szyickiego. Na początku za zamach obarczano winą urzędników państwowych, potem podejrzenia skierowały się przeciw Syrii i Hezbollahowi. Nigdy ostatecznie nie ustalono, kto zabił Rafika, lecz ta sprawa doprowadziła do tego, że Syria – ulegając presji wewnętrznej i międzynarodowej – zakończyła wojskowa okupację Libanu.

Wycofanie wojsk dało sygnał do walk ulicznych między libańskimi sunnitami a frakcjami prosyryjskimi, za którymi stały zazwyczaj bezwzględnie skuteczne i potężne siły wojskowe Hezbollahu. Napięcie osiągnęło punkt krytyczny w maju 2008, kiedy to Hezbollah publicznie unieważnił obietnicę daną społeczeństwu libańskiemu, że ciężka broń będzie stosowana tylko przeciw Izraelowi – i użył jej na ulicach Bejrutu, by oczyścić miasto z uzbrojonych przeciwników sunnickich. Rezultatem było spektakularne zwycięstwo Hezbollahu, okupione wielką goryczą sunnitów.

Gdy w Syrii wybuchła rewolucja, linie podziału były oczywiste: Hezbollah popierał Assada i jego reżim w walce przeciwko Wolnej Armii Syryjskiej, w której przewagę stanowią sunnici, a libańscy sunnici skorzystali z okazji, by osłabić reżim, który uważali za rywala w walce o władzę. Przekonanie każdej z frakcji, by stała z boku, byłoby praktycznie niemożliwe.

Podczas ostatnich pięciu lat życie Husseina dostrajało się do swego rodzaju podwójnej świadomości. Na pierwszy rzut oka jest on niskim, czterdziestokilkuletnim  mężczyzną o ciemnej karnacji i drobnej, lecz silnej sylwetce pracownika fizycznego; potem widok zbitych zwojów jego mięśni sprawia, iż staje się oczywiste, że jest doskonale wyszkolonym żołnierzem. Pochodzi z północnowschodniej, biednej, wiejskiej części Libanu, lecz podobnie jak wielu Libańczyków już dawno temu przeprowadził się do Bejrutu ze względu na perspektywy zawodowe. Będąc nieszczególnie pobożnym sunnitą, mieszkał i pracował na południowym przedmieściu Bejrutu, zamieszkiwanym głównie przez szyitów. Swój czas wolny spędzał jako bezwzględny bojownik Syryjskiej Partii Socjalno-Narodowej, świeckiego ugrupowania liczącego ponad 100 tysięcy członków, walczącego o to, by wszystkie kraje arabskie zjednoczyły się pod sztandarem tzw. Wielkiej Syrii. SPSN przeprowadza samobójcze ataki bombowe na oddziały izraelskie i, od czasu do czasu, sprzymierza się z Hezbollahem w walce przeciwko Izraelowi. Hussein nigdy nie był zwolennikiem dżihadu, lecz będąc członkiem SPSN od wczesnych lat 80. do 2008, stał się słynnym bojownikiem w tej walce.

Reklama

Chciałem uwolnić mój kraj od syjonistów”, powiedział mi Hussein. „Wierzyłem w program syryjskiego ruchu oporu, z całego serca kochałem Hezbollah i jego członków. Walczyłem w jego szeregach jako patriota i brat przez 20 lat. Byłem palcem w jego pięści.”

Gdy przewodzi sunnitom – libańskim i syryjskim – w krwawej walce zmierzającej do obalenia reżimu Assada, korzysta z umiejętności, które doprowadził do perfekcji podczas dwudziestoletniej walki przeciw Izraelowi w szeregach Hezbollahu, kiedy to otrzymywał wynagrodzenie od Syrii. Jest dosłownym odzwierciedleniem szaleńczo skomplikowanej gmatwaniny sprzeczności i napięć, definiującej stosunki między tymi dwoma krajami.

Chociaż jest sunnitą, w maju 2008 wziął udział w opanowywaniu zachodniej części Bejrutu przez Hezbollah i SPSN, koordynując działania bojowników szturmujących ulice w celu usunięcia polityków sunnickich, próbujących wydrzeć władzę Hezbollahowi. „Stał się legendą dzięki swojej odwadze”, powiedział mi jeden z bojowników Hezbollahu. „Ale straciliśmy go.”

W oczach członków Hezbollahu, z którymi rozmawiałem, to, w jaki sposób i dlaczego Hussein przeszedł na drugą stronę, jest kompletnie bez sensu. Mimo iż był sunnitą mieszkającym w okolicy zdominowanej przez szyitów, nigdy się nie zdarzyło, by ktoś uważał go za przeciwnika Hezbollahu. Gdy pomagał prowadzić walkę przeciwko innym sunnitom, którzy mieli wtedy kontrolę nad libańskim rządem, ktoś z sąsiedztwa wrzucił mu przez okno koktajl Mołotowa. Jego żona i dwunastoletnia córka uratowały się z płomieni. Troje pozostałych dzieci – dwaj bardzo mali synowie i córeczka – spłonęło żywcem.

Reklama

Hussein opowiedział mi tę historię pewnego dnia, gdy siedzieliśmy w jego domu, w czasie, gdy nie koordynował ruchów oddziałów na granicy i mógł zobaczyć tych członków swojej rodziny, którym udało się przeżyć. Siedział pod trzema wielkimi fotografiami swoich zmarłych dzieci, w otoczeniu żony i pozostałych członków rodziny.

Gdy Hussein opowiadał, jego oczy były dziwnie obojętne: „Wiem, kto to zrobił. To nie był dobry moment, by się mścić, więc tylko wystąpiłem z SPSN i zabrałem moją rodzinę tutaj.” Przerwał na chwilę. „Wciąż widzę ludzi, o których wiem, że to zrobili, i teraz mogę dokonać zemsty.”

Zapytałem mojego znajomego z Hezbollahu, czy słyszał o nieszczęściu, które dotknęło Husseina. „Hezbollah nie pali dzieci żywcem”, powiedział. „To miejscowe zbiry z sąsiedztwa. Ale wiemy, że Hussein zawsze będzie ścigać szyitów za to, co się stało. Zrobiłbym to samo, a wiemy, jaki jest niebezpieczny. To problem dla nas wszystkich.”

Miast zostać samozwańczym stróżem prawa, Hussein czekał i przygotowywał plan zemsty. Syryjska wojna domowa była dla niego idealną okazją, by wziąć odwet, choć zaprzecza, jakoby ukaranie Hezbollahu za to, co, jak uważa, uczynił jego rodzinie, było jego jedyną motywacją. Wskazuje też na rodzaj braterstwa syryjsko-libańskiego, kiedy mówi o powodach swego wspierania Wolnej Armii Syryjskiej, zdominowanej przez sunnitów. Uważa, że Hezbollah postanowił popierać Assada ze względu na swój własny interes, nie zaś słuszność i zasadność sprawy.

Reklama

„Jak mógłbym pozwolić na to, by mój brat walczył z takim ciemiężcą jak ten ohydny reżim z Damaszku, i nie pomóc mu?”, mówi Hussein. „Jak mógłbym nie chcieć uwolnić Libanu od takiej milicji, jak Hezbollah? To obowiązek moich ludzi i mojej religii.”

Bojownicy Wolnej Armii Syryjskiej świętują po ataku na siły Assada w wiosce Nizareer, niedaleko libańskiej granicy. 

Obecnie szkoli małe grupy oddziałów syryjskich i libańskich do walki z reżimem Assada i, coraz częściej, przeciwko Hezbollahowi, który wciąż zaprzecza, jakoby posiadał siły zbrojne stacjonujące w Syrii, wbrew wszystkim taktycznym zapowiedziom, które według wielu ludzi z tego regionu wskazują na istnienie poważniejszego planu.

Powróciwszy na granicę, jestem świadkiem wymiany ognia, która sprawia, że zaczynam w to wierzyć. Oddziały Assada strzelają z moździerzy w otaczający nas teren. Wycofujemy się do pobliskiego obozu dla uchodźców, gdzie przebywają bojownicy z Wolnej Armii Syryjskiej, którzy uciekli z Syrii i teraz obozują tutaj, na tym jałowym kawałku ziemi niczyjej, przy granicy.

Zeszłej nocy pocisk wylądował 50 metrów stąd, lecz, dzięki Bogu, nikt z nas nie został ranny”, mówi mi dwunastoletni chłopiec, podczas gdy pociski wciąż eksplodują w naszym sąsiedztwie. Mnie i moim gospodarzom wydaje się, że oddziały Assada strzelają, gdzie popadnie.

I wtedy słyszę coś niespodziewanego. Serię długich świstów, które brzmią tak, jakby leciały w niewłaściwym kierunku – z Libanu do Syrii. Słyszałem ten dźwięk już wcześniej. To sowieckie wyrzutnie rakietowe, katiusze.

Reklama

Rebelianci wydają się skonsternowani, kiedy pytam, czy rakiety są wystrzeliwane z Libanu w stronę Syrii.

„Nie, to nie Wolna Armia Syryjska. To Hezbollah ostrzeliwuje Al-Kusajr. Robią to teraz każdej nocy.”

Poprzedniego dnia rebelianci zabrali mnie do miejsca, gdzie ich towarzysze z Wolnej Armii urządzili zasadzkę na konwój, jak utrzymywali, SUV-ów Hezbollahu w drodze do Syrii. Smętne szczątki na drodze – stłuczone lusterka wsteczne, łuski pocisków – były dowodem, że walka rzeczywiście miała miejsce. Dwa dni później Hezbollah zapowiedział pogrzeb dowódcy zabitego „podczas działań dżihadu” – standardowy opis używany przez to ugrupowanie, gdy jeden z ich członków ginie w walce.

Po obejrzeniu tego miejsca rozmawiałem zarówno z Husseinem, jak i „Younisem”, dowódcą z Wolnej Armii.

„Niemal każdej nocy nasze patrole tutaj i w rejonie Aarsal napotykają po obu stronach granicy oddziały Hezbollahu”, powiedział mi Younis. „Ani Wolna Armia, ani Hezbollah nie chcą przyznać, że w Libanie mają miejsce regularne strzelaniny, ale jesteśmy bardzo blisko Hirmilu [słynnego bastionu Hezbollahu], więc nasi ludzie natykają się na ich bojowników każdej nocy.”

Walki w Libanie trwają zazwyczaj krótko, obydwie strony chronią swoje dupy, żeby można było pospiesznie się wycofać. Może to być związane z tym, że jeśli liczba ofiar śmiertelnych w granicach Libanu będzie zbyt wysoka, rząd będzie zmuszony zmierzyć się z faktem, że kawałki jego terytorium stały się częścią pola bitwy syryjskiej wojny domowej.

Reklama

Bez oficjalnego oświadczenia żadnej ze stron trudno jest określić dokładny zakres potencjalnego udziału Hezbollahu w wojnie w Syrii. Gdy pytałem wielu moich znajomych z Hezbollahu, czy strzelają w stronę Syrii albo bezpośrednio uczestniczą w potyczkach,  zaprzeczyli obu zarzutom, lecz przyznali, że są w pogotowiu, by dołączyć do walki, jeśli sytuacja będzie tego wymagała, choć nie określili, jaki dokładnie rozwój wypadków skłoniłby ich do  zaangażowania się.

„Uporamy się z  Hezbollahem bezpośrednio na terytorium Libanu”, mówi Hussein, a Younis potakuje. „Ale dopiero wtedy, gdy zlikwidujemy reżim syryjski.”

A jednak, mimo tego wszystkiego, wciąż mam wątpliwości co do twierdzenia, że Hezbollah otwarcie ostrzeliwuje miasta syryjskie, znajdujące się w rękach rebeliantów. Istnieje łatwy sposób, żeby się przekonać, czy mówią prawdę. Chcę zobaczyć, skąd są wystrzeliwane rakiety. Zgadzają się.

Wskakujemy do ciężarówki i jedziemy w stronę Hirmilu, niedaleko pasma Gór Libanu, na rozległej równinie ciągnącej się jeszcze tam, gdzie leży Hims, udręczone wojną miasto syryjskie. Przy bezchmurnym dniu, stojąc na niewielkim nawet wzniesieniu można zobaczyć Liban na południu i Syrię na północy.

Podczas jazdy szyby rezonowały, gdy rozbrzmiewały salwy rakiet. Gdy przybyliśmy do celu naszej podróży i wysiedliśmy z wozu, Hussein pokazał szczyt wzgórza znajdującego się jakieś cztery kilometry dalej. Nad granią unosił się dym. Nie byliśmy tak blisko, by można było zobaczyć wyrzutnie, lecz było oczywiste, że dym pochodzi ze skupiska osad szyickich niedaleko granicy, miejsca znajdującego się pod jurysdykcją Hezbollahu.

Niebo ciemnieje, gdy nad Doliną Bekaa zrywa się burza błyskawic. Wszyscy zastygamy, słysząc zbliżający się odgłos śmigieł helikoptera. Rozpoznaję Mi-18, produkowany w Rosji, penetrujący sady i gaje, w których byliśmy zaledwie kilka godzin temu.

„Musisz stąd teraz wyjechać”, mówi Younis. „Jesli zobaczą tę ciężarówkę,  będą cię ścigać, chyba że wycofasz się za posterunek armii libańskiej.”

Posterunek, znajdujący się jakieś półtora kilometra za nami, jest jedynym śladem obecności Libańskich Sił Zbrojnych na granicy. Gdy śmigłowiec z gracją zakreśla łuk przy dźwiękach kanonady i seria wielkich wybuchów rozdziera ziemię, zdaje się, jakby ten posterunek był daleko stąd.

Younis tłumaczy, że to bomby własnej produkcji, konstruowane przez armię syryjską: pięćdziesięciopięciogalonowe baryłki wypełnione materiałem wybuchowym, zrzucane potem z helikopterów. Często używa się ich w walce z syryjskimi miastami kontrolowanymi przez rebeliantów. Nigdy nie słyszałem o ich użyciu w Libanie, lecz właśnie teraz widzę, że to się dzieje.

Podczas pośpiesznego pożegnania Younis, jak każdy dobry gospodarz, zaprasza mnie, abym tu jeszcze wrócił. „Będziesz mógł pojechać do Al-Kusajr z moimi ludźmi, gdy tylko zechcesz”, mówi. „Albo zabiorę cię, żebyś zobaczył taką właśnie bombę, którą zrzucili tu dwa dni temu. Nie eksplodowała, leży na polu niedaleko mojego namiotu.”