FYI.

This story is over 5 years old.

Newsy

​Mam gdzieś waszą dymisję

Średnie zarobki w Polsce są na szarym końcu w porównaniu z krajami UE. Szkoda, że to nie są tematy numer jeden w mediach, tylko kto z kim uprawiał seks w restauracji i kto kogo przekupił — obraz afery oczami Polaków mieszkających za granicą

ródło: commons.wikimedia

Zastanawiałam się chwilę, jak ugryźć ten temat, żeby nie wyjść na ignorantkę. Po rozmowach z innymi rodakami na obczyźnie doszłam do wniosku, że jeszcze nie jestem tak totalnie znieczulona na hasło Polska.

Zdecydowałam się opuścić na stałe kraj ponad dwa lata temu. Wcześniej zdarzały mi się wakacyjne wyskoki do pracy w UK (nie zawsze na zmywak), ale ostateczną decyzję podjęłam świadomie i z pełną premedytacją. Za dużo tzw. systemowych luk przyprawiało mnie o ból głowy i nie tylko… śmieciowe umowy, stosunek zarobków do cen, służba zdrowia, korupcja, biurokracja, fotoradary. Długo by tak można wymieniać.

Reklama

Ktoś mi kiedyś powiedział: nie podoba się, to wypierdalaj. No to tak właśnie zrobiłam.

Zdążyłam pomieszkać w tym czasie w Holandii, Belgii, Niemczech i obecnie Szwecji. W tym czasie poznałam też sporo Polaków dzielących los emigranta. Za jednych można się wstydzić (zwłaszcza jak naćpają się w Turcji), drugich można podziwiać — także nie generalizuję.

Ostatnio znajomy mieszkający w Holandii został oskarżony przez kolegę, który został w Polsce o to, że jest tchórzem, bo tylko najsłabsi wyjeżdżają. W takim razie skoro ponad 2 miliony „tchórzy" opuściło Polskę, to powinni w niej teraz przebywać tylko ci najsilniejsi i najodważniejsi. Chociaż nie — jak wynika z raportu Work Service „Migracje zarobkowe Polaków": w 2015 roku chce opuścić Polskę jeszcze 1,275 mln obywateli. Czyli jakieś niedobitki cykorów zostały.

Kluczowe jest jednak pytanie: ilu z nich wraca? No więc niewielu. Dlaczego? Nie dlatego, że nie chcą, ale dlatego, że nie widzą perspektyw na przyszłość, na dorobienie się, założenie rodziny i spokojną emeryturę. Znam bardzo dużo osób, które chętnie by wróciły do Polski, gdyby żyło się w niej inaczej, gdyby zmienił się rząd… no właśnie.

Zaczęło się od wyborów prezydenckich, w których jak to rozpisywały się media „czarnym koniem" został Paweł Kukiz —„zwykły koleś", ubrany w bojówki i koszulki z logo punkowych zespołów, który bez ogródek jechał po obecnym systemie.

Dzięki temu zyskał w pierwszej turze wyborów ponad 20-procentowe poparcie tych młodych, pozostałych w kraju oraz naszych rodziców, pragnących powrotu dzieci do domu. My, Polacy za granicą na tyle nie boimy się ryzyka, że bez wahania oddalibyśmy mu berło władzy, obserwując ewentualne konsekwencje z bezpiecznej perspektywy.

Reklama

Jedynie Polonia niemiecka wolałaby, żeby wszystko zostało po staremu (a tak poza Europą to jeszcze w Peru, Meksyku, RPA, Chinach, Argentynie, Turcji i na Łotwie głosowano na Bronka). Ostatecznie nie doszło do spektakularnej zmiany, ale lud wyraźnie wskazał swoje preferencje. Po wygranej Andrzeja mój Facebook zalała fala nienawiści, teksty o paleniu czarownic i powrocie do czasów inkwizycji były na porządku dziennym. Co trzecia osoba zaczęła się dodatkowo odgrażać, że teraz już na pewno się spakuje. Tymczasem hostia została ocalona, rozgorzał na nowo temat wagi państwowej dotyczący pomnika pamięci Smoleńska i wydawałoby się, że nic mnie już nie zaskoczy. I prawdę mówiąc, nie zaskoczyło.

Jestem jedną z tych osób, dla której czytanie wiadomości z kraju naprawdę nie jest przyjemnym hobby. Ze względu na codzienną dawkę dramatu i idiotyzmów serwowanych przez polskie media — wielu imigrantów zrezygnowało ze śledzenia wiadomości.

Moja współlokatorka nawet nie wiedziała o wczorajszej dymisji rządu. „Jaka dymisja? A co się stało? Dalszy ciąg afery podsłuchowej? Jak zwykle, afera goni aferę, nic nowego"— podsumowała temat bez przerwy wałkowany w polskich mediach.

„Czy za późno, a może lepiej później niż wcale, czy cały rząd powinien się poddać do dymisji, a może to strategia mająca na celu doprowadzenie do dymisji prokuratora generalnego?" — dodała. Nie wiem i szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy mnie to jeszcze interesuje. Można to nazwać ignorancją, ale życie wystarczająco potrafi dać po dupie, zwłaszcza na obczyźnie i każdy stara się zminimalizować dodatkowy stres.

Reklama

Bo tak naprawdę złe wiadomości z kraju są bardzo przykre — zabijają nadzieję na powrót, utwierdzają pozostanie na emigracji i kłopotliwe odpowiedzi na pytania: „dlaczego wyjechałaś z kraju?".

Zdjęcie: Flickr/michell zappa

Wywołują też wewnętrzny gniew, gniew na to, jak jesteśmy postrzegani na arenie międzynarodowej i że chociaż kwalifikujemy się do pierwszej dziesiątki państw europejskich pod względem wielkości, ludności, produkcji: zboża, mleka, ziemniaków, cukru, stali, wydobycia węgla, siarki — jesteśmy postrzegani jako biedny kraj z tanią siłą roboczą, którą każdy może robić w wała.

Średnie zarobki w Polsce są na szarym końcu w porównaniu z krajami UE, plasując się według statystyk CBOS z 2014 roku, jedynie przed Bułgarią, Rumunią, Litwą, Łotwą i Węgrami. Szkoda, że to nie są tematy numer jeden w mediach, tylko kto z kim uprawiał seks w restauracji i kto kogo przekupił.

Prawdziwe problemy nadal są spychane na drugi plan, ale może właśnie osiągnęliśmy szczyt masochizmu informacyjnego i przyszła frekwencja wyborcza będzie większa niż ostatnio. Może jest jednak nadzieja na zmiany. Tylko czy na lepsze?