FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Z pamiętnika napiętego grafika - vol.07

Pan Andrzej jest emerytowanym komandosem, i to nie takim, co odsłużył swoje piętnaście lat służby na jakimś poligonie w polskim lesie, marząc o wyjeździe do Afganistanu, tylko takim w chuj wyszkolonym mordercą.

Nasz główny księgowy, pan Andrzej, jest jedynym człowiekiem w agencji, któremu oficjalnie wolno pić alkohol w pracy przez cały czas. Pan Andrzej jest emerytowanym komandosem, swoje zapewne przeżył, w związku z tym może codziennie na pełnym legalu odreagowywać z butli koniaku stojącej u niego na biurku. Mimo że cały czas na bańce, pan Andrzej nigdy nie dał dupy z żadnym papierkiem, jakie w ramach swojej pracy musi ogarniać. Ma fascynująco równy krój pisma, taka stara szkoła pisma technicznego z czasów, kiedy słowo font znało tylko kilku drukarzy w kraju. PIT wypełniony ręcznie przez pana Andrzeja wbiłby w kompleksy niejednego japońskiego mistrza kaligrafii.

Reklama

Pan Andrzej, jak wspomniałem jest emerytowanym komandosem, i to nie takim, co odsłużył swoje piętnaście lat służby na jakimś poligonie w polskim lesie, marząc o wyjeździe do Afganistanu, tylko takim prawdziwym – w chuj wyszkolonym mordercą. Chłopaki z DTP-u organizowali kiedyś firmowe wyjście na paintballa i mówią do pana Andrzeja, żeby poszedł z nimi, ale on, że nie, że dziękuje, że to nie dla niego…

- Ale panie Andrzeju, przecież z panem to każdy w drużynie będzie chciał być!

- Nie, chłopaki, dajcie spokój, ja się na to już nie nadaję.

- Ale dlaczego, panie Andrzeju? Krzepy i kondychy panu nie brakuje, a jak się strzela to chyba też pan nie zapomniał?

- Tak, chłopcy, ale jak się zapomnę, to jeszcze kogoś odruchowo kolbą na śmierć zatłukę…

Pan Andrzej, nie wiedzieć czemu, jakoś upodobał sobie moją osobę. Może dlatego, że mam mocny łeb do picia, i jak na firmówkach już wszyscy z twarzami w sałatkach spali, to ze mną mógł jeszcze parę słów zamienić. I tak na przykład dowiedziałem się, że w latach 70' kiedy to w Kambodży „dorzynał resztki armii Pol Pota”, awansował nawet na dowódcę kompanii, ale tylko dlatego, że jego poprzednik zapomniał okularów przeciwsłonecznych. Pewnego dnia musieli skakać na spadochronach do morza, a jak się skacze do morza, to parę metrów nad taflą wody trzeba się wypiąć ze spadochronu, inaczej płótno przykryje cię, zatopi i ściągnie na dno. Ćwiczyli to pewnie z pińćset razy i dla każdego to była rutyna, ale tego dnia akurat była piękna pogoda, świeciło ostre słońce, a dowódca zapomniał okularów słonecznych. Coś go oślepiło, zajączek poszedł po oczach i zamiast 5 metrów nad wodą, dowódca wypiął się 50 m nad wodą. Jak powiedział pan Andrzej: „Jego flaki musieliśmy w pośpiechu zbierać do plastikowego worka, żeby rekiny go nie dojadły. Bo przecież ciało trzeba było wdowie do Polski wysłać.”

Reklama

Pan Andrzej nie dość, że pije, to jeszcze po pijaku jeździ samochodem. Jakoś tak to robi, że nigdy nie miał z tego powodu żadnych kłopotów. Raz jeden tylko miał wypadek, ale to jak się później okazało nie ze swojej winy, tylko z winy dróżnika, który nie zamknął szlabanu na przejeździe kolejowym. W pana Andrzeja wjechał pociąg, ale że twarde bydlę z niego, nic mu się nie stało. Samego wypadku nie pamięta. Ocknął się kwadrans później zanurzony po nozdrza w pobliskim stawie z giwerą w rękach, obserwując z oddali akcję ratowniczą. Jak się później okazało, gdy uderzył w niego pociąg, pan Andrzej był w takim szoku, że przestał się racjonalnie zachowywać, tylko zadziałały w nim wyuczone w armii instynkty – wydostał się z auta i przeładowując broń znalazł sobie bezpieczne miejsce, skąd mógł prowadzić obserwację i ewentualny ostrzał…

Pan Andrzej pije i jeździ po pijaku i z tego co słyszałem, to nawet parę razy policja go zatrzymywała. Nigdy jednak nie miał z tego powodu żadnych kłopotów. Podejrzewam, że jego znajomości i przyjaźnie z wojska chronią go doskonale do dziś. Wystarczy przypomnieć historię, jak to żonie naszego prezesa ukradli kiedyś na stacji benzynowej samochód. A że to samochód wielce atrakcyjny, rzadki i drogi, rozpacz była o tyle większa. Na dodatek w samochodzie miała tajne materiały przetargowe, których nie powinny oglądać niczyje oczy. Pan Andrzej wysłuchał opowieści rozhisteryzowanej żony prezesa, spytał konkretnie o miejsce i dokładny czas kradzieży i gdzieś zadzwonił. A potem, jak to on, poszedł się napić.

Reklama

Następnego dnia samochód stał pod firmą. Był umyty i zatankowany do pełna. Nawet płyn do spryskiwaczy był uzupełniony. Wszystkie tajne dokumenty znajdowały się w środku, niczego nie brakowało. Na siedzeniu pasażera leżała bombonierka i wielki bukiet pięknych kwiatów z liścikiem „Przepraszamy, pani Agnieszko, to się więcej nie powtórzy”…

**********

Jak mawiał Einstein: „Tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat oraz ludzka głupota, choć nie jestem pewien co do tej pierwszej”. Odkąd wyszedłem z murów swojej alma mater i zająłem się podbojem drzewa kariery, na którym same makaki jak się okazało, nikt nie wie tego bardziej ode mnie.

Pracowałem kiedyś w pewnej agencji teletekstowej. To taka agencja, która zajmuje się wyciąganiem od ludzi pieniędzy za pośrednictwem telefonów 0 700, sprzedawaniem im darmowych dzwonków na komórki czy nękaniem sms'ami z prośbą o odbiór nagrody. Targetem tego rodzaju działalności były istne popłuczyny rodzaju ludzkiego, ludzie tak głupi, żeby uprawiać seks przez słuchawkę czy radzić się wróżki za 9 zł za minutę plus VAT, czy poprawi im się pod względem finansowym. Wróżka w rzeczywistości była studentką trzeciego roku pedagogiki, dorabiała sobie do stypendium 9 zł za godzinę i to, czy ktoś odniesie sukces finansowy, miała serdecznie w dupie. Ilekroć zastanawiałem się kim są ludzie korzystający z tego typu usług, dochodziłem do wniosku, że to po prostu ludzie zbyt prości, aby korzystać z internetu. Stąd słuchawka.

Reklama

Dziesięć lat temu, bo wtedy to się działo, popularne bardzo były jeszcze tzw. quizy sms'owe w telewizji. Chodziło z grubsza o to, że zadawano widzom jakieś pytanie w postaci planszy wyświetlającej się u dołu ekranu. Pytanie było tak dobrane, żeby największy matoł znał na nie odpowiedź, czyli np. „Na jakim kontynencie leży Polska? A – w Ameryce, B – w Azji, C – Na Antarktydzie i D – w Europie”. Żeby wziąć udział w zabawie, należało jedynie wysłać w chuj drogiego SMSa na konkretny numer i podać literkę poprawnej odpowiedzi. W zamian można było „wziąć udział w losowaniu atrakcyjnej nagrody.”

No i co z tego?

Ano to, że jak mi kiedyś powiedziała jedna z dziewczyn z nadzoru zajmująca się ogarnianiem tego całego burdelu pod względem technicznym, spośród wszystkich osób biorących udział w takich zabawach ok. 30% stanowili ludzie – i był to procent w miarę stały – które wysyłały SMS z odpowiedzią… cztery razy. Z odpowiedzią A, B, C i D.

Tak dla pewności.

**********

Media społecznościowe na naszych oczach wypierają dotychczasowe formy socjalizowania się. To dzięki nim wiemy, co u innych poza trawą piszczy, co kto zjadł, komu co się urodziło albo, że zaginął jakiś student z Pcimia Dolnego, i że jak udostępnisz informację o tym, to na pewno się znajdzie, bo jak nic siedzi na buniu. Dzięki mediom społecznościowym ci, na których dotychczas w żadnym towarzystwie nie zwracano uwagi, teraz mogą ocalić swoje resztki sumienia, ratować własny wizerunek i apelować, aby ktoś przygarnął znalezionego szczeniaka albo zagłodzonego konia. Narzędzie „jeśli podzielasz moje poglądy, potwierdź to przyciskiem” sprawiają, że dotychczasowe ofermy staja się towarzyskimi lwami, brzydkie laski superinteresującymi kociakami, a firmy produkujące jakieś nikomu niepotrzebne gówno krezusami e-rynku.

Reklama

Jest taka zasada, której uczą w reklamowych agencjach interaktywnych – 1/9/90. Chodzi o to, że zaobserwowano, iż tylko 1% korzystających z internetu tworzy jakieś treści, 9% je komentuje, a pozostałe 90% jedynie biernie czyta. Pastwienie się nad tą ostatnią częścią użytkowników pozostawiam innym, bardziej wytrwałym i zapiekłym publicystom, Frondzie i Krytyce Politycznej. Mnie samego pociąga ta grupa środkowa – ludzi, którzy mają już tę odwagę oraz szczątkową znajomość języka polskiego, aby pod czyimś postem coś napisać, nie mają jednak na tyle dużo w głowie, aby samemu taki post sprokurować. No chyba, że jest to przeklejenie linku z jutuba z opisem „ale zajebisty kawałek!”.

Prowadzenie strony w mediach społecznościowych, strony z jakąś twórczą, niekomercyjną zawartością sprawia, że na takich ulubionych „komentatorów” jest się wystawionym bez ustanku. Publikujesz oto wpis, który w przeciągu kwadransa osiąga znaczny poziom poczytności. Ludzie go nawet sobie udostępniają (to taka wyższa forma komunikacji SM – udostępnianie czyjejś wypowiedzi, dawniej zwane plotkowaniem) , a więc zapewne lubią go, śmieszy ich, bawi, uczy lub przestrasza. Część z tych osób (te 9% lubiących) zdobywa się na dowcipny mniej lub bardziej komentarz, który publikujący odbiera jako formę podziękowania tudzież pochwałę za swój pomysł. Jest jednak grupa ludzi, która obecna chyba była zawsze i wszędzie, w każdej grupie społecznej, nawet takiej ze starożytnej agory tysiące lat temu. Proszę państwa, przedstawiamy Hejtera!

Reklama

Hejter to taki ktoś, kto poświęci swój cenny czas, aby napisać pod jakimś postem, że go nie lubi. Nie ma do dyspozycji takiego narzędzia, odpowiedniego przycisku, z mozołem więc wstukuje odpowiedź w rodzaju „ale suchar”, „chyba już się wam pomysły skończyły”, „zabieram swojego lajka”, „jesteście straszni /nudni /głupi /nieciekawi /żałośni”. Niepojęte dla mnie są tory myślenia takiego człowieka, nie mogę jednak zaprzeczyć, że mnie fascynują. Cóż trzeba mieć w głowie, aby napisać komuś „jesteś chujowy”, tylko w innej lekko formie?! Myślę sobie, że tacy ludzie nie chodzą na imprezy, a jeśli nawet chodzą, to siedzą same w kuchni lub na tapczanie w kącie. Nikt z nimi nie chce rozmawiać, bo przed chwilą odważyły się nie zgodzić z rozmówcą, wyśmiać stroje gości, obrazić gospodynię, spalić komuś kawał, a komuś innemu opowiedzieć film z zakończeniem. Ludzie tacy, trolle „forever alone”, realizują się więc na buniu. Pozostając nawet nie tyle anonimowymi, ile bezcielesnymi interlokutorami większej grupy, mogą pozwolić sobie na niekontrolowany wyrzyg własnych frustracji. I to nawet nie jest jakaś głupia gimbaza czy liceum, a ludzie dorośli, z wykształceniem, rodziną i jakąś tam historią (wiem, bo ich czasem podglądam). Wydawałoby się, są na poziomie, okazuje się jednak, że na cholernie niskim.

I co zrobisz? Z imprezy ich jednak nie wyprosisz, bo ci nie wypada. Kulturalni ludzie chamów ignorują, a nie idą z nimi w udry. Weź takiego wyrzuć z fanpage'a, to się raban podniesie, że nie znosimy krytyki. No więc my ją cierpliwie znosimy, choć krew nam psuje. Tylko grzecznie tłumaczymy i apelujemy:

W firmie Google jest podobno taka zasada – nie masz prawa skrytykować czyjegoś pomysłu, o ile w zamian nie przedstawisz swojego. Rosjanie maja na to swój odpowiednik: „tisze budiesz, dalsze jediesz”. Otóż ja wam wszystkim, hejterzy moi kochani, mam do powiedzenia staropolskie:

Nie podoba się? To wypierdalać!

Dima Słupczyński

Zobacz też:

Z pamiętnika napiętego grafika vol.06
Szczęściarze
Polska dyskoteka 1992