FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

​W ciele 19-latki

To czas pierwszych tatuaży i kolczyków robionych w bramie. Pierwsze miłości „na całe życie'' i pierwszy seks

Zdjęcie: Flickr/Mariane L.

„Kiedy byłem dzieckiem, modliłem się o rower. Potem uświadomiłem sobie, że Bóg nie działa w ten sposób, więc ukradłem rower i modliłem się o przebaczenie"

Przypominacie sobie, w co bawiliście się, jak mieliście po 5 lat? Kim chcieliście być? Kowbojem? Astronautą? Księżniczką? Ja chciałam być dorosła. Ale w taki „fajny'' sposób.

Skończyliśmy 18 lat, fajnie nie? Wielki świat otwiera się przed nami za pomocą plastikowych kart. To jest ten najfajniejszy moment w naszym życiu — możemy dużo, musimy mało. To ten moment beztroski, taka zabawa w dorosłego. Nie myślimy jeszcze o zakładaniu rodziny, braniu kredytu hipotecznego i wypełnianiu PIT-ów. To czas pierwszych tatuaży i kolczyków robionych w bramie. Pierwsze miłości ''na całe życie'' i pierwszy seks. Uczymy się tego, że mefedron ryje beret, nie miesza się wina z whisky, a kebab po imprezie to nie najlepszy pomysł dla naszego układu wydalniczego. To jest czas imprezowania i robienia głupich błędów, teraz martwimy się tylko maturą, a niektórzy już wybierają studia. Ale już wtedy wklepuje się nam w potylice kontrolowaną niezależność. Mamy być wykształceni, mamy być fit, mamy wystrzegać się glutenu, mamy iść na studia, mamy mieć świetną pracę i wciska nam się ten cholerny altruizm-egoizm.

Reklama

Startujemy więc w tym wyścigu szczurów, rzuca się nas na głęboką wodę i wybieramy randomowe studia pomimo tego, że nawet nie wiemy, czy chcemy to robić w życiu. O ile nie jesteśmy ''bananowymi dziećmi'', które o pieniądze na studia się nie martwią, to zarabiamy na nie składając bez polotu finezyjne burgery za 6,50 na godzinę (i choć osobiście znam osoby, które lubią tę pracę, przynajmniej tak mówią… Dla mnie to desperacka mantra)… Nie muszę być jedną ze studentek, żeby znać proces waszej egzystencji od początku pierwszego roku aż do magistra. Obracam się wśród studentów, pomimo moich 19 wiosen, studencki schemat i jego dramaty mam w małym palcu.

Nie tak wyobrażaliście sobie dorosłość, co nie? W tym momencie zamiast marzycieli stajemy się smutnookimi realistami.

Niektórzy z nas przecierpią te studia, zostaną magistrami i będą szczęśliwymi ludźmi z fantastyczną pracą, a niektórzy będą się kurzyć w boksach call center.

Mnie osobiście po 18-ce odbiła szajba i jak tylko pomyślałam, że miałabym tak żyć to się zbuntowałam. Rzuciłam dzienne liceum i od drugiej klasy robię je w trybie zaocznym. Nie mam problemów z nauką, nigdy nie miałam. Robię średnią dla świętego spokoju.

Jestem cholernie szczęśliwym człowiekiem, bo nikt na siłę nie wcisnął mnie na studia i zabrał mi wolną wolę. Co na to moi rodzice? Dają mi uczyć się na własnych błędach, wspierają i chcą, żebym była szczęśliwa! Wykształcenie nie jest wyznacznikiem szczęścia.

Kurwa, chodzi mi najzwyczajniej o to, że jeśli ktoś ma w życiu osiągnąć coś zajebistego, to osiągnie to bez tytułu magistra przed swoim nazwiskiem. Jestem wydziarana, bo to mi się podoba i nie myślę o tym, czy będzie mieć to wpływ na wybranie zawodu w przyszłości. Często zmieniam pracę, ale przez to przynajmniej poznaję ogrom fantastycznych osób. Nie potrzebuje nie wiadomo ile pieniędzy. Jestem ekonomiczna w utrzymaniu. Papierosy, miesięczny, karma dla kota i spłata jedynego mojego demona: pożyczki chwilówki… Przeżywamy swoje życie tak, jak sami chcemy, a nie tak, jak chce tego ktoś inny!

Przyjdzie taki dzień, że wstanę rano albo skończę właśnie podbijać świat i stwierdzę, że pójdę na studia, jeśli zdam maturę: nie będzie to jakiś randomowy kierunek. To będzie coś, na co nie będę żałowała wydać 1/3 wypłaty. Teraz mam swoje marzenia i je realizuje, mam swoje priorytety, do których dążę.

Jutro będę barmanką, za dwa dni będę spać do godz. 15, a za tydzień? Kto wie, gdzie mnie wywieje? Mam faceta, kota i popieprzoną rodzinę. Mam marzenia, plany i ducha przygody.

Kreatywny dorosły to dziecko, które przetrwało!