Avant Art relacja

FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Avant Art relacja

Free-jazzowe interpretacje to smaczek dla wytrawnych. Przeplatające się melodie podłączonego do masy efektów puzonu, współgrające z saksofonem i taragotem Brötzmanna, noise'ową perkusją i klikaniem w pady tworzyło świetne oczyszczenie dla ucha, pełne...

Wakacje skończyły się, nastał najlepszy czas, kiedy festiwale z plenerów przenoszą się do klubów. Transvizualia w Trójmieście, Unsound w Krakowie, czy właśnie wrocławski Avant Art dostarczają najlepszych imprez, czy to tanecznych, czy tych "siedzących". Tegoroczny AAF we Wrocławiu poświęcony był niemieckim wykonawcom. Wydarzenia muzyczne wspierane były przez projekcje filmów opowiadających o niemieckiej scenie muzycznej, wystawy i debaty także.

Reklama

Otwierająca festiwal projekcja filmu "We Built This City" - dokumentu o muzyce elektronicznej Kolonii miała być nawiązaniem do występujących tego dnia kolońskich artystów. Seria wywiadów , między innymi z Mouse on Mars, założycielami wytwórni A-Musik czy Kompaktu miała na celu przybliżyć fenomen jakim był ten ośrodek w latach dziewięćdziesiątych. Wieczorem w Imparcie, jako pierwszy zagrał kwintet Nanoschlaf w kolaboracji z trzema polskimi tancerzami. Nie spodziewałem się aż takiego zazębienia formy fonicznej z wizualną. Lekkie improwizacje jazzowe okraszone zostały performancem tańczących. Prawie każdy ruch opisywany był, to dęciem w puzon, to dźwiękami werbla. Nie brakowało naśladowania sztuk walki z dzidą laserową, którą imitowały smyczek kontrabasu i latający talerz(!). Nie tylko instrumenty, również muzycy zostali zaangażowani w przedstawienie: kucający perkusista z miotełkami udającymi ptasie stópki, czy bujający basista w rytm tanga. Całość wyglądała przezabawnie. Kończący dzień, koncert tria Defibrillator z gościnnie występującym Peterem Brötzmannem w sali teatralnej, to już przeciwny biegun grania.

Free-jazzowe interpretacje to smaczek dla wytrawnych. Przeplatające się melodie podłączonego do masy efektów puzonu, współgrające z saksofonem i taragotem Brötzmanna, noise'ową perkusją i klikaniem w pady tworzyło świetne oczyszczenie dla ucha, pełne odjazdów, piłowania dynamiki i swobody grających.

Reklama

Drugiego dnia na scenie pojawili się Knuckleduster i Dÿse. Pierwsi, współzałożyciele zespołu To Rococo Rot, wraz ze swoim ziomkiem z Kanady przedstawili z początku delikatny, ambientowy set, który przekształcił się w bardziej śmiałe rytmiczne poczynanie, kończąc momentami w stylu dub techno. Lippok grający plamy dźwięków na pokrętłach i laptopie, wspomagany Kanadyjczykiem na floor tomach i pomniejszych perkusjonaliach błądzili także po plemiennych terenach doskonale angażując uwagę publiczności. Drugi koncert był dobry do momentu wsparcia duetu gitara-perkusja przez polski zaciąg trąbka-akordeon. Z początku math rockowy występ, okraszony co prawda marną konferansjerką prowadzoną przez Niemców w stylu zabawa językiem polskim (szybko-cipka), naładowany był soczystą, wręcz punkową energią, niestety kiedy doszli goście stracił na impecie. Zostało pitu-pitu.

Czwartek przyniósł trzy koncerty, również totalnie zróżnicowane. Rozpoczął zespół syna Petera, grającego dwa dni wcześniej, Caspar Brötzmann Massaker. Ze sceny dobiegały potężne fale surowych dźwięków wspomagane ogromnymi wzmacniaczami. Część rytmiczna drążyła pętle tych samych tematów, natomiast sam Caspar jak natchniony tworzył płaczliwe pejzaże wykorzystując tapping czy uderzając struny tuż za kluczami. Nie przekonał mnie zupełnie występ kooperacji 2g In Between. Grający bodaj w siódemkę faceci próbowali ubrać smęciarskie, podskórne melodie w jakieś odnóże IDMu powodując iż pierwszy raz zaliczyłem "strefę gastro". Polecam, tanie piwo.

Reklama

Na samym końcu, w sali z miejscami siedzącymi, pojawiło się dwóch kolesi zwanych Tannhäuser Sterben & das Tod. Mimo tego, iż z dużą pasją kręcili tymi swoimi gałkami, prezentowane przez nich soundscape'y, oplatane bitami i sterylnymi samplami, nie wychodziło z tego nic za co można się chwycić, czegoś co by przykuło uwagę na dłużej.

Organizatorzy przygotowali jednak crème de la crème na weekend. Showcase Raster-Noton, czy kończący festiwal występ Moritz von Oswald Trio było czymś na co czekałem od samego początku. Przed samym showcasem, wystąpiła grupa Bonaparte. Zebrała ona dość ekwiwalentną widownię w postaci zajaranych nastolatek, dumnie tańczących do tych elektro rockowych pioseneczek. Całość byłaby kompletnie nieznośna, gdyby nie względnie zabawny wizerunek sceniczny. Chłopaki poprzebierani w kiczowate outfity, były zombie i cycki, więc było dobrze, hehe. Po tym koncercie (stan ludzi na parkiecie zmniejszył się o połowę) jako pierwszy z R-N pokazał się Frank Bretschneider. Chciałbym mieć takiego dziadka. Uśmiechający się raz po raz do swoich udanych przejść zagrał dość surowy, minimalowy zestaw, wplatając gdzieniegdzie nieśmiałe synthy. Kolejni z niemieckiej stajni

Byetone i Kangding Ray byli trochę bardziej otwarci i swobodniej operowali zapętlanymi melodiami. Na parkiecie odstawiano nawet tańce w parach, niestrudzeni przez całe trzy live acty gibali się pod sceną, aż do trzeciej nad ranem. W niedzielę po projekcji w kinie Helios Nowe Horyzonty wystąpił FM Einheit, znany swego czasu z gry w legendarnej grupie Einstürzende Neubauten. Biorąc pod uwagę ten fakt spodziewać można było się niekonwencjonalnego gigu. Frank Martin Strauss uznał zapewne, że "bez młota to nie robota" i obtłukiwał wiszące na wsporniku dwie wielkie sprężyny, rozwiercając i rozwalając na blaszanym stole pustaki, aż do momentu kiedy "wystąpiły problemy ze sprzętem". Laptop, na którym odgrywał ambientowe podkłady co chwila przycinał, a po dwudziestu minutach padł kompletnie. Pożegnany gromkimi oklaskami nie był do końca zadowolony, podobnie jak publiczność, która domagała się więcej. Na nostalgiczny finał zaprezentowało się trio Moritza von Oswalda z Sasu Ripattim i Maxem Loderbauerem. Koncert zrobił piorunujące wrażenie. Chłopaki najpierw ostrożnie budowali napięcie improwizując za stołami z mikserem i efektami, Sasu przygrywał na kongach i innych perkusjonaliach. Gęste, organiczne warstwy składały się w wielki, elektroniczny odjazd. Organizatorzy przygotowali co prawda salę teatralną, jednak nawet do tanecznego, dubowego finału można bylo siedzieć w rozmarzonej pozycji i podrygiwać delikatnie nóżką.

Reklama