Reklama
Reklama
Ks. Piotr Śliżewski: Kiedyś słyszałem bardzo ciekawą myśl: „Ludzie dzielą się na tych, dla których nic nie jest cudem jak i na tych, dla których wszystko jest cudem". Wydaje mi się, że podobnie jest z kwestią kontrowersji. Możemy wszystko uważać za kontrowersyjne, albo patrzeć nawet na te rzeczy z pogranicza, jak na swego rodzaju „szansę". W większości jestem za tą drugą opcją. Życie jest tak różnorodne, że nie sposób podzielić go na rzeczy czarne i białe. To prawda, że są rzeczy ewidentnie złe, ale takich jest wbrew pozorom mało. Świat gier na pewno do nich nie należy. Gry mogą edukować, rozwijać. A przecież chrześcijanin ma właśnie być otwartym na rozwój.
Krzysztof Mysiak: Gry wideo mogą kojarzyć się większości ludzi z bezmyślną młócką i pustą rozrywką, ale o takim wizerunku branży decyduje gros tytułów, które są na świeczniku. Równie dobrze możemy powiedzieć o filmie, że jest zbyt trywialną formą dla tej tematyki, patrząc na kinematografię przez pryzmat Avengers i Terminatora. Jeśli ktoś zagłębi się w świat gier, zauważy, że mamy tu również wiele ambitniejszych pozycji – z dojrzałą fabułą i drugim dnem czy jakimś przesłaniem. Ba, zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że gra może stać o poziom wyżej od filmu, bo interaktywne medium ma znacznie większy potencjał „kopania" w serca i umysły niż widowiska, które odbieramy tylko biernie. Religia mogłaby się tutaj świetnie odnaleźć, gdyby tylko ktoś chciał wziąć się za nią na poważnie. Ale niestety sztuka growa jest jeszcze za młoda, by ugruntować sobie w szeroko pojętej kulturze pozycję na równi ze starszymi „kuzynkami".
Reklama
P.S.: Przede wszystkim powinna uczyć religijnych pojęć. Nie za bardzo bowiem wierzę, że przez grę może ktoś polepszyć swoją więź z Bogiem. Zabawa może służyć religii do edukacji, do niczego więcej. Podczas niej poznaje się terminy i pewne mechanizmy obecne w religii.
K.M.: Dodatkowo, żeby się „sprzedać", gra potrzebuje przede wszystkim dwóch rzeczy: jakości i marketingu. Dotychczasowe gry chrześcijańskie okazywały się albo bublami, albo ciekawostkami dla garstki wtajemniczonych – a najczęściej jednym i drugim naraz. Wiarą beta-testów nie zastąpisz. Oczywiście ani jakości, ani tym bardziej rozgłosu nie sposób sobie zapewnić bez odpowiednich pieniędzy – a wysokimi budżetami grom sakralnym też nie zdarza się grzeszyć.
Jeśli dzisiejsze chrześcijańskie gry nie niosą ze sobą większych walorów edukacyjnych, to jaki mógł być powód ich powstania? Czemu ostatecznie miały służyć?Wiarą beta-testów nie zastąpisz
K.S.: Jeśli nie są edukacyjne, to nie mają do końca sensu. Może zostały zrobione tylko po to, by promować swoich twórców? Prawda jest jednak taka, że rzeczy „słabe" potrafią zrobić więcej szkody niż pożytku. Tym bardziej, że nie wszyscy mają taką samą dojrzałość i mogą źle wykorzystać dane im „narzędzie". Sam kiedyś próbowałem opracować katolicką grę planszową. Chciałem wykorzystać stworzoną przeze mnie postać fikcyjną, Łowieczkę. Na szczęście miałem obok siebie mądrych ludzi, którzy byli jej testerami i uświadomili mi, że nie ma ona racji bytu. Nic nie wnosi i do niczego nie prowadzi. Nie upierałem się przy swoim. Czekam więc dalej na natchnienie.
Reklama
K.S.: Podane przykłady rzeczywiście ośmieszają „świat katolickich gier". Aby coś było nazwane „katolickim" nie wystarczy wcisnąć tam na siłę Jezusa. Raczej trzeba by było prowadzić uczestników gry do jakichś wartości. Nie są nimi na pewno twierdzenia, że Jezus lewituje lub wykorzystuje swoją boską moc do dziwnych rzeczy. Za takie rozwiązania, jako duchowny, mogę jedynie przeprosić.
Dla wierzących i całej reszty. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco
Chrześcijańskie gry mają więcej wspólnego z kasowymi pierwowzorami, niż z głoszeniem słowa Bożego. Czy to nie jest zwykły chwyt marketingowy i skok na portfele niszy, jaką są katoliccy gracze?
K.S.: Wydaje mi się, że zdecydowanie nie chodzi tutaj o pieniądze. Każdy poważny człowiek widzi, że nowoczesne rozwiązania w ramach edukacji chrześcijańskiej nie przynoszą kolosalnych zysków, ponieważ jest za mało osób, które z tego skorzystają. Nie jest to ogromna nisza. Czasami więcej się w takie rzeczy inwestuje, niż uzyskuje środków. Wiem o tym, ponieważ prowadzę cztery witryny katolickie, w tym sklep z gadżetami chrześcijańskimi (koszulki, torby, bluzy itp.). Raczej chodziłoby więc o próbę (niestety czasami nieudolną) powtórzenia fenomenu danej gry i skorzystania z jej cech, aby w ciekawy sposób przekazać jakieś wartości. Niewielu się jednak to udaje. Pomijam oczywiście smutny fakt plagiatu, który oprócz tego, że powoduje mimowolne skojarzenia z jakąś grą, jest oznaką nieuczciwości i braku pomysłowości jej twórców.
K.M.: Myślę, że twórcy też podejmują wyzwanie, bo po prostu wierzą, że za którymś razem się uda. Albo zwyczajnie są zadowoleni z tych skromnych, wydawać by się mogło, rezultatów, jakie osiągają. Albo wychodzą ze zdrowego założenia, że praktyka czyni mistrza. Co się zaś tyczy tego, co im przyświeca – jeśli mówimy o tych poważnych chrześcijańskich grach, to myślę, że w większości przypadków faktycznie chodzi o ideologię. Ot, próba docierania ze słowem Bożym do młodych ludzi poprzez najbardziej ponętne dla nich medium. Tylko chrześcijańskim deweloperom brakuje czegoś – wyobraźni, budżetu, doświadczenia, rozeznania w rynku – by się przebić.