Die Antwoord w Warszawie

FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Die Antwoord w Warszawie

Wóda lepsza od Masłowskiej

Koncert, na który miała przybyć cała „dziwna” Warszawa odbywał się we wtorek. Jak przystało na każdy przyzwoity festiwal, przed wydarzeniem w okienkach internetowego zakupu biletów widniało jedynie:  „sold out”, a więc organizatorzy przenieśli imprezę z Soho na Torwar. Miejsce jakoś trzeba było przełknąć i co najważniejsze do niego trafić. Wysiadłem z autobusu na wiadukcie i jedyną niezamkniętą drogą prowadzącą z niego była ta wzdłuż płotu, przy którym grupki ludzi piły wysokoprocentowy alkohol, czyli po prostu wódę. Płot stworzył naturalny labirynt, z którego wydostanie się nie było łatwe i mogło spowodować ból głowy. Udało się, jeszcze tylko bramka i…

Reklama

Dlaczego nie zatrzymałem się po drodze i nie piję pod płotem jak inni? To pytanie dręczyło mnie podczas całego występu Mister D. Może nie znam się na muzyce, może jestem ignorantem w temacie trendów, ale niezrozumiałe seplenienie i zapominanie tekstu nie świadczyło o dobrym występie. Jeden z ziomków stwierdził, że „wóda lepsza od Masłowskiej” i ja się z nim zgadzam. Po bisie, z którego gwiazda uciekła, nadeszła pora na DubFx, którego słyszałem już kilkakrotnie i wiedziałem czego mogę się spodziewać. Ten pan nie zawiódł, choć jako support głównej gwiazdy absolutnie nie pasował. Zastanawiałem się nad jakimś systemem, kluczem, którym mogła kierować się osoba bookująca artystów na to wydarzenie i do tej pory nie znalazłem odpowiedzi. Skąd pomysł na taki, a nie inny dobór wykonawców? Znacznie bardziej jako support południowoafrykańskiej grupy z Kapsztadu widziałem chociażby wrocławski zespół Lody, no ale oczywiście wygrały bardziej rozpoznawalne nazwiska.

Druga sala, a raczej taras dla palących, choć początkowo mógł wydawać się kompletnie nieprzemyślanym, okazał się w pewnym momencie świetnym rozwiązaniem. Twin Prix psuł mózgi świetnym setem, którym genialnie wprowadził słuchaczy w klimat głównej gwiazdy. Zaraz się zacznie, już za chwilę, ale najpierw trzeba odwiedzić toaletę, która o dziwo dawała radę i nie było w niej znacznych kolejek. Przynajmniej w męskiej. Dzięki zaoszczędzeniu czasu przeznaczonego na komunistyczną kolejkę toaletową, mogłem spokojnie przyjrzeć się zebranym ludziom. Tak naprawdę, ten festiwal powinien nazywać się piżamowym. Stroje były przeróżne, głównie zwierzęce, choć można było spotkać też wszelkiego rodzaju maski, udziwniony makijaż i maźnięcia na skórze. Jednak konkurs na tym balu kostiumowym wygrał koleś w stroju lemura, który wymachiwał długim czarno-białym ogonem.

Reklama

Turlające się krzaki, rodem z westernów, mogłyby przetaczać się przez wszystkie pomieszczenia Torwaru, nie licząc tej jednej przestrzeni, w której zebrali się absolutnie wszyscy. Jak już wspomniałem, na muzyce to ja się pewnie nie znam, ale wydaje mi się, że na emocjach jak najbardziej, a tych na głównej sali nie brakowało. Mdlejących można było zobaczyć już podczas intro. Tu wypada wspomnieć, że osobami, które nie poradziły sobie z natłokiem wrażeń służba medyczna zajmowała się bardzo sprawnie. Na scenie pojawia się Dj Hi-Tek i oznajmia, że zerżnie w tyłek kogo będzie trzeba, czym zaczyna się cały performance. Energia płynąca ze sceny owładnęła całą publiczność i co chwilę obsługa wyławiała spadających pod sceną ludzi płynących na falach rąk. W tłumie temperatura była iście afrykańska, co było widać po roznegliżowanych ciałach. Wiedziałem, że w którymś momencie muszą pojawić się cycki i się nie pomyliłem. Jedna z dziewczyn szybkim ruchem zdjęła stanik i rzuciła go na scenę. Samotna część garderoby nie pozostała niezauważoną i już po chwili Ninja nosił ją na szyi niczym amulet.

Półtorej godziny intensywnego skakania dobiegło końca po czym sala zaczęła pustoszeć. Tu i ówdzie można było zobaczyć ludzi leżących plackiem na ziemi, starających się znaleźć odrobinę siły by dotrzeć do domu oraz dziewczyny poszukujące brakujących elementów swojego stroju. Po przerwie miał wystąpić DJ Aphrodite i Junior Red, ale nie zapowiadało się, aby ktokolwiek miał zostać na ich występie. A jednak, dopisało trochę osób skaczących do Drum&Bassu. Skąd oni mają na to siłę? Nie wiem, ale zabawa trwała w najlepsze. Ja udałem się już na autobus, który miał mnie zawieźć na drugi koniec miasta, lecz po minucie spędzonej w nocnym perspektywa dalszej podróży przypominała grę w rosyjską ruletkę z pełnym magazynkiem. Szczęśliwie przeżyłem i nawet to nie zepsuło wspomnienia po świetnym występie Die Antwoord.

Reklama