FYI.

This story is over 5 years old.

18+

Jak to jest być DJ-em na seksparty?

Chemistry to pierwszorzędne nowojorskie seksparty celujące w kreowanie luźnej, bezpretensjonalnej przestrzeni do świntuszenia z sąsiadami.

– Ooo, tak – DJ Kev Kruz uśmiecha się nieśmiało i podnosi dwa palce do góry w odpowiedzi na moje zapewnienie, że piszę się na wszelkiego rodzaju imprezowe przekąski. – Założę się, że lubisz śluz z pochwy.

Udaje mi się powstrzymać chichot, gdy 40-letni DJ z twarzą dziecka szykujący się do występu na Chemistry NYC – wędrującego po dzielnicach seksparty w rytmie house'u – rzuca pieprzne aluzje podczas spotkania w lokalu odpowiednio (bądź nieodpowiednio) nazwanym Cock & Bull. Powinnam była się tego spodziewać – Chemistry to pierwszorzędne nowojorskie seksparty celujące w kreowanie luźnej, bezpretensjonalnej przestrzeni do świntuszenia z sąsiadami, a Kev odpowiada za jego oprawę muzyczną. Ma za zadanie przygotować i zaprezentować zróżnicowaną playlistę, bogatą w kawałki do rozgrzewkowej potańcówki i w muzykę dla dojrzałego słuchacza, od której miękną kolana. Musi przy tym uniknąć grania tandetnych utworów o seksie, z których składa się większość playlist funkcjonujących jako sexy.

Reklama

– Chodzi o wszystkie elementy Chemistry spotykające się w jednym miejscu – wyjaśnia. – To rzeczy z typu tych, które wprowadzają cię w ekstazę. Tych, które pozwalają ci się wyzwolić, więc podnoszenie ich do poziomu stosunku seksualnego jest jak totalne… to jest nawet wyższy poziom wyzwolenia.

Uśmiecha się psotnie i dodaje:

– Dopóki tylko czuję tę pulsującą energię i prowadzę ich w podróży przez rytm i ton, dopóty jest to zupełnie wyjątkowe.

Co więc gwarantuje ekstatyczną noc i stoi za stworzeniem playlisty, która wręcz prowokuje do zrzucenia ciuchów, tj. spełnia swoje zadanie? Według Keva nie jest to takie proste i nie polega jedynie na skakaniu od jednego albumu Prince'a do drugiego. Podobnie jak bycie dobrym kochankiem polega na odczytywaniu

wskazówek, jakie daje ciało partnera i wciskaniu odpowiednich guzików, tak bycie DJ-em na seksparty wymaga wyczucia nastroju imprezowiczów. A o to łatwiej w miejscu takim jak Chemistry, gdzie ludzie przychodzą, by zatopić się w atmosferze hedonistycznej przyjemności dalekiej od szarej rzeczywistości i jest możliwe dzięki szalonemu widowisku, skąpym kostiumom i błyszczącym dekoracjom, które odzwierciedlają temat wydarzenia. Kev sam spędził dużo czasu, myśląc nad odpowiedzią na to pytanie.

Wyjaśnia, że schemat każdego seksparty jest taki sam i składa się z budowania nastroju, punktu kulminacyjnego i finiszu, który kreuje crescendo, co najpewniej zgra się z seksualnym rytmem samej imprezy. Elementy udanej playlisty zależą od mnóstwa czynników: poczynając od godziny czy liczby ludzi na parkiecie, a na wystroju kończąc. Jest tu dużo improwizacji, ale na moje pytanie, czy stoi za tym wszystkim jakaś nauka, Kev odpowiada entuzjastycznym „tak", utrzymując, że lata studiów i badań ujawniły, przy jakiej muzyce „chcesz się do tego zabrać".

Reklama

– Mam doktorat z soundtracków do uprawiania miłości – żartuje Kev. – Moja wytwórnia nazywa się Lucid Dreams Sound Music, więc zawsze myślę o mojej muzyce, jako o tle do najlepszej rzeczy, jakiej doświadczasz w życiu. Czy jest coś lepszego niż pokój pełen ludzi uprawiających seks?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, poszłam na zimowy bal w Chemistry. Chciałam sprawdzić, czy muzyka Keva zahaczy o wysokie rejestry (najpewniej G), czy rytm będzie bujał i czy usłyszę skomplikowane dźwięki harmonii, o których Kev wspominał. Czy utwory wygenerują ekscytującą atmosferę jak wtedy, gdy wylądowałam z twarzą w nagim biuście, czy raczej ją zabiją i znów będę się obżerać w kącie, patrząc na

ludzi siedzących na gigantycznym sybianie?

Gdy spacerowałam po imprezie, spróbowałam się rozeznać, które piosenki ułatwiały namawianie do seksu, które nadawały się do striptizu, a które zachęciły ludzi do ostrego rżnięcia. Jedną z najważniejszych rzeczy, jakie zauważyłam, był nagły wzrost liczby zbliżeń, gdy tylko pojawiały się remiksy popowych piosenek z wczesnych lat dwutysięcznych. Sprawiało to wrażenie powrotu na szkolną potańcówkę. Większość z

proszących mnie o taniec stanowili starsi łysiejący panowie w garniturach, którym odmawiałam wypróbowanym tekstem o dziennikarskiej niezależności. Jednak jeden z nich był miły i zaproponował, abym poszła z nim do przestrzeni zabaw na poddaszu, gdzie nie można wejść bez partnera. Zgodziłam się w imię badań, rzecz jasna. Znaleźliśmy się w pokoju ze ścianami obitymi pluszem i walającymi się po podłodze poduszkami, z mnóstwem podskakujących tyłków i par w pozycji na precla. Za sprawą R&B sprzed 10 lat wyciszanego przez aksamitne dekoracje, pokój sprawiał wrażenie spokojnego miejsca, gdzie wszystko dzieje się powoli, zwłaszcza w porównaniu do parkietu poniżej.

Reklama

Gdy wróciłam do głównego pomieszczenia, zastałam raczej chaos niż aurę tantrycznej przyjemności. Główne czynności, jakie zaobserwowałam, gdy usiadłam z boku, to (obok przejażdżek na sybianie): ssanie kobiecych palców u stóp przez mężczyzn i nieporadny striptiz do piosenki CeCe Rogersa w wykonaniu dziewczyny przebranej za seksowną nauczycielkę. Aha, i jeszcze ktoś energicznie palcował kobietę dziesięć centymetrów od mojej głowy.

Czego jednak oczekiwałam od seksparty, jeśli nie niespodzianki? Cokolwiek robił Kev, działało, choć trzeba przyznać, że niełatwo o coś, co mogłoby powstrzymać uczestników tej imprezy, dążących do zaspokojenia za wszelką cenę. Ludzie i tak pewnie znaleźliby sposób, żeby się dotykać, ale okazuje się, że zabawy takie jak Chemistry, przynajmniej według Keva, są jednym z najlepszych sposobów na zetknięcie się ze spokojnym house'em przemieszanym z disco i remiksami oldskulowych kawałków.

– Nowy Jork nie jest już Nowym Jorkiem, nie ma już tej romantycznej atmosfery, którą się zachwycano – mówi mi wcześniej tego dnia Kev. – Jest coraz mniej miejsc na eventy, ciągle poszukuję imprez, na których mógłbym grać.

Po przeczytaniu artykułu o Chemistry, które określiło swoje preferencje muzyczne jako „uczuciowy house", Kev był więc zaintrygowany. Zwłaszcza że zdarzyło mu się wcześniej uczestniczyć w podobnych spotkaniach i podobał mu się pomysł seksparty w rytmie uczuciowego house'u.

Reklama

– Myślę, że wysłałem im maila z tekstem w stylu: „Nie jestem wcale zniechęcony ani urażony" – wspomina.

– Jestem raczej trochę podekscytowany tym wszystkim, czy chcielibyście, abym został u was DJ-em?". I chwilę potem zaprosili mnie, żebym zagrał.

Pytam, czy może uczestniczyć w wydarzeniu, gdy już zrobi swoje. Odpowiada kpiarskim „oczywiście", ale dodaje, że jeszcze nigdy nie przytrafiło mu się to w Chemistry, bo musi „przestawić się z trybu pracy na tryb imprezowy, by jakiekolwiek figle mogły mieć miejsce".

– Przyznam jednak, że mam też fantazje DJ-a – Kev mruga i udaje, że kręci winylem. – Na przykład chcę, żeby ktoś zrobił mi loda, gdy jestem tam na górze, za konsoletą. Muszę porozmawiać o tym z Kennym Bluntem [organizator Chemistry]… Stary, załatw mi to teraz!

Śmieję się i przyznaję, że przynajmniej to powinien dostać w zamian za swoje usługi – budowanie nastroju, który pozwala zaznać prawdziwej przyjemności. Sam Kev przekonuje, że jeśli zaczniesz baraszkować przy jego muzyce, to eksplodujesz. Podkreśla to stwierdzenie, poruszając nieznacznie brwiami, gdy oblizuje palce z serowego dressingu i sosu BBQ:

– Nie potrzeba żadnych baterii.