FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

​Jak wygląda bycie DJ-em w burdelu?

DJ w klubie otrzymuje swój półmisek narkotyków, DJ w restauracji dobry posiłek, DJ w barze wraca do domu najebany. Uznałem, że w burdelu dodatek do pensji jest oczywisty

Artykuł ukazał się na Thump

Różnie toczą się ludzkie losy, ale losy Dave'a – którego nazwiska nie możemy podać ze względów prawnych – potoczyły się źle. Kiedyś stale występował na europejskiej scenie klubowej, regularnie przebywał na Ibizie, wypuścił nawet kilka płyt. Przez moment – taki na wypalenie szluga – media klubowe go uwielbiały. Potem pojechał w trasę do Australii: kraju, w którym się zakochał i postanowił spędzić tam resztę życia. Była to decyzja, która spowodowała upadlającą degradację. Powolne osuwanie się po kolejnych szczeblach kariery. Przejście od grania w klubach przez wernisaże do występów na czyichś urodzinach. I niżej. Obecnie Dave robi didżejkę w burdelach.

Reklama

Pewnego piątkowego wieczoru obserwuję go, jak przebiera w swoich nagraniach. Jestem zaintrygowany. Dave przygotowuje się właśnie do jednego ze swoich cotygodniowych występów w jednym z legalnych domów publicznych w Melbourne. Chociaż miałem pewne pojęcie na temat działania takich instytucji, dręczyło mnie poczucie niepokoju. Kiedy wchodziłem z Dave'em do środka, nie byłem pewien, co tam zobaczę: trwającą w najlepsze seks-balangę czy może raczej straszne zakamarki erotycznego podziemia.

Pomysł, by właśnie burdel – ze wszystkich miejsc na świecie – posiadał własnego DJ-a może początkowo wydawać się naciągany, ale dowodzi, jak daleko ten zawód wkroczył do świata rozrywki. Oczywiście, nie jest to nowe zjawisko, czego przykład stanowią DJ-e na lodowiskach i w supermarketach; przestało to być sztuką, lecz sposobem na zapełnienie przestrzeni publicznej. Zatrudnianie gdziekolwiek gościa, który dba o oprawę muzyczną, ma charakter estetyczny. W końcu to takie imponujące posiadać swojego DJ-a, bez względu, czy jest to uzasadnione. Wiele burdeli w Melbourne ma DJ-ów. Takie miejsca jednocześnie odgrywają rolę klubów i domów publicznych; zawarcie tych dwóch funkcji w jednym budynku pozwala skupić razem cały margines społeczny.

Po przeprowadzce do Melbourne kariera Dave'a właściwie umarła, co zmusiło go do częstego grywania w barach, gdzie muzyką umilał czas znudzonym swoją pracą ludziom. „Praca w barze ma dwie strony" – powiedział mi. „Z jednej to bardzo wygodne zajęcie – płacą ci za puszczanie muzyki w tle. Ale z drugiej stajesz się szafą grającą. Ten brak zaangażowania zaczyna cię ogłupiać". Opisał ten moment w swoim życiu jako „niszczący twórczo", zauważając, że „przez większość czasu psujesz nastrój, bo zmuszasz ludzi, by przekrzykiwali muzykę".

Reklama

Nie miał złudzeń, wiedział, że stał się jednym z tych wypalonych DJ-ów ukrytych w kącie jakiegoś baru, którzy bez zaangażowania grają muzykę lounge przez ciągnące się w nieskończoność noce. „Kiedyś byłem na szczycie, a później spadłem do miejsca, które uważałem za poniżej mojej wartości" – powiedział. „Dlatego postanowiłem zrobić krok w tył i przemyśleć całą sytuację". Dave zdał sobie sprawę, że musi osiągnąć dno, by mieć szansę naprawić swoje życie. Jak napisał poeta Henry Wadsworth Longfellow: „Odpływ to zapowiedź fali". Zainspirowany tą myślą Dave zaproponował współpracę wielu lokalnym domom publicznym. Ta decyzja odmieniła jego karierę dokładnie tak, jak tego oczekiwał.

Jako mężczyzna z wielkim doświadczeniem w branży, przychodził na rozmowy z gotowym miksem nagranym na płycie. „Był bardzo konceptualny, chciałem przy jego pomocy opowiedzieć moją interpretację burdel disco" – wspomina. Swoją muzyką próbował przekazać coś głębszego niż splendor Posiadłości Playboya. Na szczęście managerom spodobał się ten pomysł i Dave zaczął dwa razy w tygodniu występować w śródmiejskich domach publicznych. Udało mu się: porzucił bary dla seks-biznesu. Był to prawdziwy rytuał przejścia.

Nieoczekiwanie, ten angaż rozwinął się w coś innego, coś większego. Dave szlifował swój talent, z zimną krwią dostosowując się do nowego środowiska. „Z początku było mi trudno narzucić mój nowy muzyczny kierunek. Zarząd chciał osłuchanej muzyki – soundtracków z filmów porno i r'n'b". Z biegiem czasu mógł coraz swobodniej kształtować sety według swojej wizji. Tak, by oddawały panujący w tych miejscach nastrój. „Pragnienie, uwiedzenie, żal i strata – to były moje słowa klucze" – mówi mi. „Udało mi się stworzyć wśród publiczności wrażliwość na ten niszowy klimat, który wykreowałem. Także i mnie w końcu podobają się moje sety". Próba uchwycenia tego wyjątkowego nastroju burdelu według Dave'a oznacza częste używanie kawałków z wokalami; także ballady spotykają się z dobrym przyjęciem.

Reklama

Ale jak serio wygląda didżejski set w burdelu? Ja wyobrażałem sobie tę wizytę w bardzo biznesowy sposób; seks jako wynik pewnej transakcji. Zakładałem, że jakakolwiek dodatkowa rozrywka ma miejsce, kiedy już jesteś w trakcie konsumowania swojego zamówienia. Zaskoczyło mnie, że bywalcy byli o wiele bardziej różnorodną grupą, niż przewidywałem. Przy barze znalazłem nie tylko pijanych kolesi, smutnych, niewiernych mężów w średnim wieku i zagubionych rozwodników. Tej nocy zauważyłem także sporą grupę niepełnosprawnych. Dave powiedział mi, że „duża część klientów to opiekunowie przyprowadzający tu swoich pacjentów". Mimo iż nie jest to standardowe postępowanie, wiele osób zajmujących się profesjonalnie osobami niepełnosprawnymi współczuje ludziom, którym pomaga i przyprowadza ich tu na „spełnienie niemożliwe do osiągnięcia w inny sposób" – jak ujął to Dave. „Większość pracujących dziewczyn chętnie tego dostarcza".

Panowała raczej spokojna atmosfera. W przeciwieństwie do klubów ze striptizem, gdzie dziewczęta ciągle domagają się o twojej uwagi i pieniędzy, burdel to miejsce dla większych desperatów i przez to raczej nie odbywają się tam spotkania towarzyskie. Mimo iż niektóre tego typu placówki w Melbourne są legalne, nadal są tabu i odwiedzający raczej nie chcą się tu udzielać towarzysko. Nawet wystrój służy zachowaniu pewnego stopnia anonimowości; składa się z serii sześciennych wcięć i alków, dyskretnych przystani, gdzie mężczyźni oczekują na odpowiednią ofertę. Dave stał odosobniony w półcieniu. Większość gości nie zdawała sobie sprawy z jego obecności. Miałem wrażenie, że to wszystko jest trochę smutne. Obserwowałem efekt dramatycznego upadku, przygrywanie praktycznie niereagującej publiczności z kąta burdelu. Jeśli Dave chciał odnaleźć prawdziwe dno, wyglądało na to, że mu się udało.

Reklama

Jednak kiedy już przywykłem do tej atmosfery i tandety, zza konsoli popłynęło coś przejmującego. Tej nocy Dave napisał dźwiękową narrację utkaną z historii klientów, pracowników, całej branży. Czy dla kogokolwiek innego brzmiało to tak samo – wątpię. Ale jednak coś się działo i podświadomie miałem wrażenie, że jego baśń zapisuje się w umysłach obecnych.

Jak wszyscy świetni DJ-e, Dave doskonale odczytał atmosferę sali. Mocno bazował na materiale z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, lecz jego eklektyzm mnie zaskakiwał; łączył razem wszystko – od Hall & Oats do Mr Fingers, Erica Claptona do D'Angelo. Puścił nawet How Soon is Now The Smiths. Opowiadał historie tak samo, jak Larry Levan, choć jego występ przypominał bardziej Last Chance Saloon niż Paradise Garage.

Chciałem spytać Dave'a o zalety grania w burdelach. W końcu różne występy dają różne korzyści, nieprawdaż? DJ w klubie otrzymuje swój półmisek narkotyków, DJ w restauracji dobry posiłek, DJ w barze wraca do domu najebany. Uznałem, że w burdelu dodatek do pensji jest oczywisty – na ile lodów zasłużył ten set? Słuchając gry Dave'a, obserwując, jak rozgryza publikę, która wolałaby pozostać niedostrzeżona, pożałowałem, że myślałem w ten sposób o nim i o tym miejscu.

Prawdziwa sztuka DJ-ska polega na odczytywaniu, tłumaczeniu i transformowaniu otoczenia. Jak na ironię upadek Dave'a okazał się interesująco poetycki; dzięki niemu uzyskał wstęp do kuźni kreatywności. Dla niego fala faktycznie powróciła w najniższym poziomie odpływu, ale zostawiła go tutaj, uwięzionego w dziwnym miejscu – miejscu, które stało się jego duchowym domem.