FYI.

This story is over 5 years old.

Prawa kobiet

Zarządzam nielegalną kliniką aborcyjną

Grupka kobiet wzięła sprawy w swoje ręce i umożliwiła kobietom dostęp do aborcji. Nierzadko to żony lub kochanki policjantów szukały u nich pomocy

Judith Arcana od ponad 40 lat słyszy to samo pytanie padające z ust kobiet: „Jak udało ci się założyć nielegalną klinikę aborcyjną?". Często zdarza się to podczas wydarzeń, na których Judith wykłada. „Czasem czekają, aż skończę przemowę. Łapią mnie w holu i zagadują «Czy myślisz, że…?» albo «Czy może mogłabyś…?». Sprawdzają mnie i w sumie im się nie dziwię", opowiada. „W końcu zdobywają się na odwagę. Niektóre kobiety są oczywiście bardziej śmiałe i pytają: «No więc! Jak to zorganizować i czy będziesz z nami pracować?»".

Reklama

W latach 1969-73 Judith Arcana wraz z ponad setką innych kobiet, operując pod kryptonimem „Jane" umożliwiła kobietom dostęp do nielegalnej aborcji. Skala oraz zuchwałość przedsięwzięcia spowodowała, że historia Jane (oficjalnie nazwana Służba Doradztwa Aborcyjnego Związku Wyzwolenia Kobiet miasta Chicago) jest niezwykła. Organizacja zaczynała od kierowania garstki kobiet do miejsc, gdzie nielegalnie mogły pozbyć się ciąży. Wkrótce stała się kolektywem feministek, które nauczyły się przeprowadzania aborcji. W 1973, po ustanowieniu legalności aborcji (sprawa Roe v. Wade) zespół Jane zakończył działalność z ponad 11 tys. zabiegów na swoim koncie.

Wydało się, że aborcje nie są rzadkim zjawiskiem, a raczej powszechną potrzebą, której status prawny może zagrażać życiu

Wszystko zaczęło się od telefonu. Do Heather Booth, studentki i aktywistki z Uniwersytetu w Chicago, zadzwoniła przyjaciółka – jej siostra rozpaczliwie szukała lekarza, który wykona aborcję. Heather udało się znaleźć lekarza, ale niedługo coraz więcej kobiet zaczęło się do niej zgłaszać po pomoc. Wydało się, że aborcje nie są rzadkim zjawiskiem, a raczej powszechną potrzebą, której status prawny może zagrażać życiu. Co więcej, nielegalność aborcji kieruje kobiety prosto w ręce niekompetentnych lekarzy, którzy często wykorzystują je seksualnie i finansowo, nieraz doprowadzając do śmierci. Booth zgromadziła grupę kobiet, które odbierały telefony i odsyłały kobiety do zaufanych lekarzy.

Reklama

Jednak grupa nie była zadowolona brakiem kontroli nad całym procesem. Jak wyjaśnia Laura Kaplan w książce Historia Jane: Legendarna Feministyczna Podziemna Klinika Aborcyjna, członkinie nie tylko nie miały pewności, czy kobiety otrzymają zrozumienie i właściwa opiekę, ale i nie były w stanie przekonać osób trudniących się aborcją do obniżenia cen, które wahały się między 500 a 1000 dolarów za zabieg. Chociaż Jane próbowała negocjować niższą cenę, dla większości kobiet opłata nadal była astronomiczna. W międzyczasie jedna z członkiń Jane związała się z lekarzem wykonującym zabiegi. Szybko odkryła, że nawet nie miał kwalifikacji na wykonywanie skrobanek. Zdała sobie sprawę, że jeśli wolno mu przeprowadzać zabieg, to nie ma przeciwwskazań, aby i one nauczyły się tego samego. Przekonała go, aby ją przeszkolił i tym sposobem zespół wreszcie zdobył możliwość kontroli procesu od początku do końca.

Banner kolektywu Jane. Zdjecie z abortionfilms.org

Po osiągnięciu autonomii grupa ustanowiła protokół, a rosnącą liczbą zgłoszeń przyjmowała automatyczna sekretarka. Kobiety zostawiały wiadomość, po czym dostawały telefon zwrotny i określały miesiąc ciąży wraz z krótką historią medyczną. Jane przydzielała każdej kobiecie doradcę, który wyjaśniał proces i rezerwował wizyty. Każda kobieta przychodziła do „poczekalni", budynku wynajętym przez organizację, po czym zostawała zawożona do „lokalu", w którym przez cały dzień przeprowadzane były aborcję. Po zabiegu wyznaczona działączka Jane odwoziła pacjentkę z powrotem do „poczekalni", gdzie ta dostawała leki przeciwbólowe. Doradcy dzwonili do kobiet kilka dni później, aby upewnić się, czy nie nastąpiły komplikacje.

Reklama

Ponieważ wszystko działo się przed „medyczną" aborcją wszystkie aborcje przeprowadzano operacyjnie. Pracownice Jane praktykowały metodę łyżeczkowania (skrobanki). Po zastosowaniu miejscowego znieczulenia, rozszerzano szyjkę macicy wziernikiem i wyskrobywano płód ze ścian macicy. Metodę tę można stosować tylko przy ciążach trwających mniej niż 12 tygodni. Dla dłużej trwających ciąż jedyne wyjście stanowiło wywołanie poronienia. Ta metoda była dla pacjentki niewątpliwie emocjonalnie wyczerpująca, ale członkinie Jane wierzyły, że to kobieta ma absolutną władzę nad swoim ciałem, niezależnie od stopnia zaawansowania ciąży.


Piszemy nie tylko o aborcji. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami bieżąco


Samo założenie dostępie do aborcji w czasach ruchu wyzwolenia kobiet nie było tak szokujące, jak jest teraz: „Jednym z gruntowych postanowień wywodzących się z ruchu kobiet była zmiana w środowisku medycznym, które było patriarchalne; jak śmiesz patrzeć na siebie i myśleć o własnym ciele! W trakcie rozłamu nikt nie wiedział, gdzie mają przebiegać granice". Dlatego działaczki Jane zachęcały swoje doradczynie, aby patrzyły na cały proces jak na współpracę – między innymi dlatego, że każda zaangażowana w proceder osoba mogła zostać ukarana 10 latami więzienia za spisek w celu popełnienia aborcji. Zespół stworzył cały proces w nadziei, że doświadczenia kobiet będą kształcące dla innych. Rozdawały kopie rewolucyjnego poradnika zdrowia dla kobiety „Nasze ciała, My same" i uczyły, jak kobiety mogą badać się, pokazując im po raz pierwszy w życiu ich szyjkę macicy.

Reklama

Każda kobieta może zajść w ciąże, ale nie każda musi jej chcieć

Kosząc nielegalne praktyki, na których wcześniej polegały, aktywistki Jane zdołały obniżyć cenę zabiegu do 100 dolarów. Jednak nigdy nie odmówiły kobiecie, która nie mogła zapłacić: „Doszłyśmy do wniosku, że jeśli uśrednimy wartość zabiegu do 50 dolarów, damy radę pokryć koszty", mówi Galatzer-Levy. Działały też wkłady finansowe, jako kolejny sposób, dzięki któremu kobiety mogły stać się aktywnymi uczestniczkami walki o swoje prawa. Każda wpłata pomagała innym kobietom w uzyskaniu dostępu do swoich praw reprodukcyjnych. Ponieważ Ameryka napędzana była darmową pracą kobiet, a telefony dzwoniły coraz częściej, Jane postanowiło płacić swoim członkiniom. Bezdyskusyjnie, ich praca była wartościowa.

Przez względnie niski koszt zabiegu, poczekalnie stały się rzadko spotykanym punktem kulturowej różnorodności. Może nie jest to zadziwiające jako że, jak ujmuje to Galatzer-Levy, „każda kobieta może zajść w ciąże, ale nie każda musi jej chcieć". Jeżeli chodzi o nadreprezentację białej skóry, ruch Jane odzwierciedlał tendencję, która panowała w grupach działaczek związkowych czy tych szerzących świadomość wśród kobiet. Aby dotrzeć do szerszej grupy demograficznej, Jane stale różnicowała szeregi. Szczególnie zagrożone były biedne Czarne Amerykanki czy Latynoski – w tamtych czasach przymusowa sterylizacja była normą, a ta grupa kobiet praktycznie nie miała żadnych praw.

Reklama

Loretta J.Ross, w swojej pracy „Afroamerykańskie kobiety i aborcja" pokazuje, jak bardzo (w porównaniu z białymi obywatelkami) i często Czarne Amerykanki były zbywane i pozbawiane kontroli nad własną reprodukcją: „Biali konserwatyści rozumieli proces planowania rodziny jako zamach na tradycyjne wartości rodzinne. Czarni natomiast widzieli w tym rasowo-klasowy spisek o podłożu eugenicznym. Ponieważ przeciwko Afroamerykankom wystąpiły tak różne fronty, znaczyło to, że zarówno biali obłudnicy, jak i czarni seksiści potrafią znaleźć wspólny język, uznając tym samym męskie zwierzchnictwo nad decydowaniem o zdrowiu i płodności kobiety". Dziedzictwem takiego działania są dzisiejsze grupy antyaborcyjne, których celem są właśnie Afroamerykanki.

Do grupy Jane należało tylko kilka kolorowych kobiet, a Lois Smith była jedną z nich. W wywiadzie z Ross wspomina: „Nie byłyśmy w stanie powiększyć szeregów, ale nigdy nie patrzyłyśmy na to jako na sprawę białych czy czarnych kobiet – niezależnie od koloru skóry, wszystkie chciały usunąć ciążę. To desperacja jednoczyła nas wszystkie". W głosie Galatzer-Levy słychać sentyment: „Wszystkie byłyśmy kobietami, a to cholernie jednoczy! Taki był podstawowy dogmat kobiet, z którymi pracowałam w Jane. Wszystkie po prostu miałyśmy ogromny szacunek do siebie".

Jednorodność grupy, chociaż niepożądana, mogła przyczynić się do jej sukcesu. W swojej pracy na temat Jane badaczka Pauline Bart wnioskuje, że ta jednorodność była dla nich „ukrytym błogosławieństwem, ponieważ wizerunek stał się społecznie spójny". Zauważa również, że poświęcenie i powołanie grupy stało ponad wewnętrznymi konfliktami czy frustracją z nawału pracy. Poglądy polityczne czy filozoficzne również szły na bok w obliczu obowiązku: „Nie musiałaś przechodzić żadnego testu czystości, aby pracować z nami. Zajęcie było bardzo praktyczne", Galatzer-Levy wspomina. „Gdybyśmy usiadły wspólnie i wymieniły powody, dla których to robimy, to pewnie byśmy się pokłóciły!".

Reklama

Chociaż grupa była, według Arkany, „wspierana i wzmacniana przez nastroje polityczne tamtych czasów", czuć w niej nutę ostrożności, kiedy pytam, czy Jane była wyjątkowa na tle społeczno-politycznym, odpowiada: „Kobiety robiły to od zawsze, więc stwierdzenie, że potrzebny jest wielki polityczny wstrząs, aby kobiety wzięły sprawy w swoje ręce, jest trochę zakłamane: zbyt proste, zbyt sztywne. Przez to Jane i jej członkinie tak różnią się od innych kobiet. Moim zdaniem, zarówno wtedy, jak i obecnie w naszej sprawie dzieje się wiele dobrego".

Arcana i Galatzer-Levy, jako przykład tego „dobrego" cytują pracę duńskiej doktorki i aktywistki Rebecci Gomperts. Założyła dwie organizacje: Women on Web i Women on Waves. Obie grupy pomagają kobietom uzyskać dostęp do leków aborcyjnych w krajach, gdzie jest to nielegalne (np. Polsce). Dla Arcany i Galatzer-Levy to dowód na to, że wykonanie „bezprawnych" aborcji może być teraz prostsze: „Nie wymaga to niczyjej obecności… Oczywiście tabletka działa tylko na bardzo wczesnym etapie ciąży. Co się dzieje zresztą przypadków, nie wiem".

Chociaż w Stanach Zjednoczonych konstytucja gwarantuje kobiecie prawo do aborcji, w ciągu tych czterdziestu lat kultura wokół zabiegu zmieniła się na dobre. „Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, że nie chodziło o to, aby to kobiety mogły decydować o swoich potrzebach czy chęciach. Chodziło o to, aby to lekarze mogli podejmować decyzje", zauważa Arcana. Podczas gdy działania Jane były nie tylko nielegalne, ale i tajne, ich praca była tolerowana, a nawet doceniana przez społeczeństwo. Nierzadko to żony lub kochanki policjantów szukały pomocy w u Jane.

Reklama

Judith Arcana w czasach działalności Jane. Zdjęcie: Michael Pildes

Dziś w USA istnieje bardzo silne lobby antyaborcyjne. „Radykalne i agresywne w działaniu ugrupowania są bardzo aktywne i niezwykle niebezpieczne", ostrzega Arcana, nawiązując do grup takich jak Operation Rescue, której ekstremistyczne działania przeciwko osobom wykonującym aborcje uznaje się za terroryzm. „Ludzie, którzy starają się wykonywać swoją pracę, są narażeni na niebezpieczeństwa nie tylko ze strony urzędników, polityków czy policji, ale i zwykłych bandytów".

Bardziej krzykliwi działacze ruchu antyaborcyjnego mają w zwyczaju opisywać aborcję jako haniebny, nieodpowiedzialny wybór, równoznaczny z zabijaniem niemowląt. Fakty w materiałach medialnych są mocno nagięte i uprzednio przepuszczone przez filtry opozycji tak, że łatwo się pogubić. Dowodem tego jest medialny szał, jaki nastąpił po opublikowaniu zmanipulowanego materiału o przekazywaniu na zewnątrz tkanek zarodków przez organizację Planned Parenthood. Arcana twierdzi: „Dziś kobiety czują do płodu przywiązanie, którego nie podzielam. Ruch antyaborcyjny przez ostatnie cztery dekady zdołał (i to całkiem sprawnie) zmienić kulturę, nastawienie i sposób myślenia ludzi. Wpływa to również na uczucia; na to, jak reagujemy na aborcję, na macierzyństwo czy ciążę".

Dla Galatzer-Lewis i wielu innych kobiet z Jane aborcja i macierzyństwo nie są pojęciami z dwóch innych biegunów. Są ze sobą mocno związane i tworzą część większego spektrum. „Bycie matką było dla mnie bardzo ważne", mówi Galatzer-Levy. „To właśnie dzięki wyborowi moje macierzyństwo było dobrowolne i tak przyjemne. Miałam aborcję. Zaadoptowałam również córkę, więc poniekąd sama to spektrum reprezentuję. Ten świat jest pełen kontrastów i nigdy nie ma prostych odpowiedzi, ale musi istnieć możliwość wyboru".

Obie działaczki, pomimo przerażenia wobec dzisiejszych działań ruchów antyaborcyjnych (włączając w nie ustanowione w ciągu ostatnich czterech lat ponad 300 przepisów ograniczających dostęp do aborcji), wydają się zmobilizowane. Coraz bardziej słyszalne są głosy pro-choice, szczególnie wśród młodszego pokolenia. Arcana i Galatzer-Levy nie wykluczają, że to pokolenie odniesie taki sam sukces jak one. „Pomimo ogromnej ilości gniewu i antagonizmów, spotykam coraz więcej odważnych kobiet! To one pchają nas do przodu. Myślę, że to bardzo ciekawy czas dla kobiet. Widzisz, aktywistki Jane były zupełnie zwyczajnymi ludźmi. Jeśli wesprzesz zwyczajnego człowieka i pchniesz go do działania, osiągnie niezwykłe rzeczy".

Arcana jest tak samo poruszona, kiedy mówi o rosnącym niepokoju wokół sprawiedliwości praw do reprodukcji w Stanach Zjednoczonych: „Jestem pełna nadziei, bo młodzi ludzie dziś są tacy mądrzy. Do tego są twardzi i bardzo, bardzo wkurzeni. Może jeszcze nie miliony, ale tysiące osób działa w całym kraju! Dzięki nim myślę, że warto działać!".