FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Na tropie gościa, który ukradł mi laptopa

Po tym jak Mattowi (na potrzeby tekstu nazwijmy go Mattem) ukradziono komputer, skontaktował się z policją, która szybko wyjaśniła, że nie będzie mogła mu za bardzo pomóc – pomimo faktu, że wierzy, że przed kradzieżą został odurzony, prawdopodobnie...

Masturbujący się sprawca :(

Nie ma na świecie drugiego takiego uczucia jak to, gdy zdamy sobie sprawę, że ukradziono nam coś bardzo ważnego. To niepokojąca mieszanka zakłopotania i smutku, która powinna być zarezerwowana tylko dla nagłej śmierci kogoś bliskiego albo na seanse filmów Gaspara Noégo po nocy pełnej dziwnych, sproszkowanych psychodelików.

Najgorsze w tym jest to, że – o ile nie jesteście braćmi Koch i nie zwinęli wam zawartości sejfu – już raczej nie zobaczycie swojego skradzionego mienia. Policja po prostu nie ma czasu śledzić każdego telefonu, który ginie po czwartej rano.

Reklama

Jednakże, istnieje dziś technologia, która pozwala zwykłemu obywatelowi przeistoczyć się ze zdołowanej ofiary kradzieży w detektywa-amatora, za pomocą jednego kliknięcia i machnięcia kartą kredytową. Jednym z takich technologicznych cudów jest oprogramowanie śledzące laptopy, które pokazuje lokalizacje waszego zaginionego komputera i pozwala zdalnie oglądać wszystko, co dzieje się na jego ekranie.

Po tym jak Mattowi (chciał pozostać anonimowy, więc na potrzeby tekstu nazwijmy go Mattem) ukradziono komputer, skontaktował się z policją, która szybko wyjaśniła, że nie będzie mogła mu za bardzo pomóc – pomimo faktu, że wierzy, że przed kradzieżą został odurzony, prawdopodobnie skopolaminą, kolumbijskim narkotykiem, który sprawia, że jest się przez czas jakiś w stanie katatonii.

Po całym zajściu Matt przypomniał sobie, że zainstalował na laptopie jakiś software śledzący i wziął sprawy w swoje ręce. Gdy uzyskał zdalny dostęp do komputera zobaczył twarz (przez webcam), która spędzała większość swojego czasu na masturbacji, oglądając strony porno dla ludzi z fetyszem grubasek. Po tym, jak policja wciąż go ignorowała, Matt założył bloga o nazwie Plumpergeddon (zapewne zainspirowanego fetyszem) [plump – puszysty, przyp. Tłum.] i zaczął wstawiać na niego zdjęcia, zbierając dowody na gościa, który był wówczas w posiadaniu jego laptopa.

O Plumpergeddonie pisało już The Sun i inne media, ale nikt nie pofatygował się jeszcze żeby porozmawiać z Mattem. Skontaktowałem się z nim żeby usłyszeć o ostatnich postępach w tym wielkim śledztwie.

Reklama

VICE: Może zaczniesz od początku?

Matt: Pewnego piątku po pracy byłem w Soho, wypiłem kilka piw. I, zaufaj mi, umiem pić, więc nie spodziewałem się, że bardzo się upiję. I to było w sumie ostatnie, co pamiętam z tamtej nocy. Następne mgliste wspomnienie to rozjaśniające się niebo w sobotni poranek. Byłem posadzony przy jakiejś ulicy, mój plecak leżał otwarty na ziemi. Moją pierwszą reakcją było „musiałem się totalnie nawalić zeszłej nocy”. Nie bardzo pamiętałem powrót do domu, ale gdy już obudziłem się w swoim łóżku, zdałem sobie sprawę, że nie mam laptopa. Jakiś czas później znalazłem moją kartę kredytową w kieszeni, co było dziwne, bo zazwyczaj trzymam wszystkie takie rzeczy w portfelu.

Oznaczyłem swój komputer jako skradziony, na stronie twórców tego oprogramowania i zadzwoniłem do banku, żeby zablokowali moją kartę. Powiedzieli, żebym zadzwonił jeszcze raz w poniedziałek, żeby upewnić się, że nie doszło do żadnych innych transakcji. Gdy zadzwoniłem w poniedziałek powiedzieli coś w stylu „Czy dokonywał pan ostatnio jakichś dużych transakcji?”. Od razu poczułem ucisk w żołądku, powiedziałem, że nie, po czym zaczęli czytać listę transakcji, można ją znaleźć na blogu.

Jakie transakcje pamiętasz?

Dwie w sklepie Apple, za 758 i 910 dolarów. Później Armani, Abercrombie and Fitch, Burberry, potem jeszcze dwa domy towarowe. Jednym był House of Fraser, drugim Highlands, okazało się, że ktoś wydał w nich tysiące dolarów.

Reklama

Kurwa.

Nie miałem laptopa, co znaczyło, że nie miałem sposobu na zarabianie pieniędzy, bo jestem freelancerem. Ktoś po prostu mnie zniszczył. Wciąż byłem strasznie skonfundowany tym, jak mogło do tego dojść. Nic nie miało sensu. Nie wiem nic o oszustwach z kartami. Rozmawiałem z kobietą odpowiedzialną za dochodzenie w przypadku takich zajść, zapytała mnie o sposoby, w jakie mogli pozyskać mój PIN. Powiedziałem, że nie zapisywałem go nigdzie, miałem ten sam PIN przez całe życie, nie musiałem go nigdy zapisywać. Ale jakoś musieli go ode mnie dostać.

Były też dwie transakcje w bankomatach, 45 minut po dwunastej tamtej nocy. Próbowałem powiązać je z wydarzeniami od 22. Napisałem też wszystko w mailu, i wciąż myślałem, że jednak coś zjebałem – może po prostu strasznie się spiłem. Ale kiedy zacząłem łączyć wszystko w całość, zdałem sobie sprawę, że to nie było możliwe.

To wtedy zacząłeś namierzać tego typa?

Jeszcze nie, to było po następnych kilku tygodniach. Miałem jakieś oprogramowanie na laptopie, co znaczyło, że mogłem patrzeć co on na nim robi i mieć dostęp do jego zdjęć z webcamu. Miałem małe poczucia winy: „Co jeśli to nie on?”, ale wszystko sobie tłumaczyłem tym, że nawet jak to nie on, to wciąż jest podejrzany, mógł kupić kradzionego laptopa od tamtego złodzieja. Ale zrobiłem dokument w Google Docs, w którym zbieram wszystkie dowody, i wychodzi na to, że to jednak on. Dokonał drugiej transakcji moją kartą z tego laptopa jakieś pięć godzin po jego kradzieży.

Reklama

Na tej stronie porno?

Tak, widziałem jak to robi. Widziałem też jak sprzedaje na eBayu rzeczy kupione w Burberry, Abercrombie and Fitch i Apple. Po czterech tygodniach program zaczął podsyłać mi mnóstwo zdjęć. Myślałem, że to będzie kwestia pójścia na policję, dania im lokalizacji z map Google i zrzutów ekranu. Nie miałem jeszcze wtedy zdjęć jego twarzy, ale wiedziałem kim był. Miałem jego numer rejestracji, trzy adresy mailowe, trzy konta na eBayu, jego numery ISP i IP z różnych okresów. Policja powinna pójść pod jego IP z nakazem, odzyskać mojego laptopa i go aresztować. Nie zrobili tego.

Zrobili tyle, że kazali mi wrócić w poniedziałek i porozmawiać z kimś dowodzącym. Zrobiłem tak, powiedziano mi, żebym zobaczył się z jakimś innym gościem, następnego dnia. Od tamtej pory prawie niemożliwym było skontaktowanie się z dowodzącym funkcjonariuszem. Nie odpowiadał na maile. Zaczynałem mieć obsesję, od razu podsyłałem im każdy skrawek informacji, który mógł posłużyć zidentyfikowaniu złodzieja. Mam całe ciągi maili, które wysłałem do tego funkcjonariusza, a na które jemu nie chciało się odpisać.

Myślisz, że ktoś dosypał ci czegoś do piwa?

Tak, dlatego, że kilka dni po tym przykrym incydencie przypomniałem sobie, że nawet nie wziąłem ze sobą laptopa do pubu. Zostawiłem go w pracy, bo wiedziałem, że jest szansa, że się trochę nawalę. Więc w pewnym momencie musiałem wrócić do pracy, wziąć torbę i iść do bankomatu. Mam wrażenie, że musieli mnie całą noc śledzić i obserwować. Oczywiście wspomniałem o tym przez telefon i w raporcie dla policji.

Reklama

Masz na blogu obrazek, na którym napisane jest „Mój laptop, moje zdjęcia”. Nie ma żadnego problemu z tym, że wrzucasz zdjęcia tego gościa?

Nie zagłębiałem się w tę sprawę. Kilka osób z doświadczeniem prawnym, z którymi o tym rozmawiałem mówiło, że nie powinienem tego robić, ale nie obchodzi mnie to. Jeśli będzie chciał zobaczyć się ze mną w sądzie, z chęcią tam pójdę. Jest za dużo obciążających go dowodów.

Co stało się później?

W końcu jakiś gość pojawił się na laptopie. Jeszcze o tym nie pisałem, ale zrobię to. Na moim ekranie logowania było moje imię, jako jedyne konto poza kontem „Gość”, z którego on korzystał, mam zrzuty tego. Widziałem jego firanki, jego twarzy, widziałem na ekranie jego transakcje po polsku. Widziałem też jego porannego papierosa o piętnastej, widziałem jak ściągał porno i jak próbował złamać moje hasło do komputera. W końcu mu się udało, zrobił format, usunął wszystkie moje dane i zaczął z niego korzystać na świeżo.

Wszedłem na Google Street View i porównałem z różnych kątów to, co widziałem przez jego okno. Wydedukowałem na którym piętrze której kamienicy mieszka. Pojechałem tam, firanki pasowały do tych ze zdjęć. Okno było otwarte, kusiło mnie, żeby tam wejść i zabrać komputer, ale wciąż wierzyłem, że policja zrobi swoją jebaną robotę.

Ale zasadniczo zrobiłeś wszystko za nich.

W końcu tamten funkcjonariusz powiedział mi, że dwa tygodnie później pojechali tam i przesłuchali kilka osób z tego budynku. Dałem im zdjęcia tego drugiego gościa i założyłem, że szukali jego, ale z powiadomienia, które ostatnio od nich dostałem wygląda na to, że szukają gościa, który go ukradł. Nie poszukiwali nawet odpowiedniej osoby. Pewnie rozmawiali z gościem, który ma mojego laptopa, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Planuję coś w końcu zrobić z tą policją i ich bezczynnością, ale zobaczę najpierw jak zadziała twój artykuł.

Reklama

Reakcja policji przeszkadza ci bardziej niż to, że ukradli ci laptopa?

Niezbyt. Fakt, że zostałem odurzony mocno zadziałał na moją psychikę. Mimo to, trafiłem już do punktu, w którym nie jestem taki zły i chyba jest jakiś postęp, dzięki blogowi. Muszę się tylko upewnić, że to nie pochłonie całego mojego życia.

Jakie to uczucie, mieć całościowy wgląd w czyjeś życie prywatne?

Dwie osoby w komentarzach napisały, że to co robię jest trochę dziwne i straszne, ale czuję, że robię coś dobrego. Jak wrócę do tego za 20 lat, będę miał po prostu prześmieszny wgląd w życie tego bardzo zapracowanego onanisty.

ŚWIAT ROBI, CO MU SIĘ PODOBA

MAMY 2013, KTO NADAL SŁUCHA LIMP BIZKIT?

FESTIWAL ORLE GNIAZDO