FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Największe kłamstwa Hollywood

Jeśli nie czujecie się wystarczająco oszukiwani bajkami, w które Hollywood każe nam wierzyć w przypadku filmów parających się fikcją, to co, jeśli chodzi o prawdziwe, historyczne wydarzenia?

Chwila, twierdzicie, że niby nie powinnam czerpać wszystkich moich informacji z Hollywoodu? Że tak naprawdę nie muszę żyć w strachu przed atakiem gigantycznej jaszczury, która wyłania się z morza, a przystojni biznesmeni wcale nie są przekonani, że piękne, acz absurdalnie nieobyte kobiety mają nieodparty urok? Wtf, Katherine Heigl?!

Jeśli nie czujecie się wystarczająco oszukiwani tymi bajkami, w które Hollywood każe nam wierzyć w przypadku filmów parających się fikcją, to co, jeśli chodzi o prawdziwe, historyczne wydarzenia? No tak, mówię o filmach, które wprowadziły w błąd uczniów liceów na całym świecie, którzy zawalali prace z Historii, bo pisali o zaciętej rywalizacji między Amadeuszem a Salierim (nieprawda), albo przywróceniu rzymskiej republiki w następstwie działań gladiatora o imieniu Maximus (nic takiego się nie miało miejsca). Przeczytajcie, a może uchronicie się przed palnięciem okropnej gafy przed znajomymi, którzy wiedzą małe co nieco o  historii.

Reklama

Słuchajcie, postaram się uniknąć wypowiadania własnych sądów na temat prawdziwych wydarzeń stojących za zabójstwem Kennedy’ego, jako że jestem absolutnie nieprzygotowana, by dotknąć tej puszki wściekłej, internetowej Pandory, mimo to jednak istnieją pewne istotne sprawy związane z JFK Olivera Stone’a. To fakt, że od dnia, kiedy Kennedy został zastrzelony w Dallas w Teksasie, 22 listopada 1963, spora część amerykańskiej populacji uważała, że zamachu nie przeprowadził jeden samotny strzelec, lecz że był to większy spisek, możliwe, że z udziałem instytucji rządowych. Podczas gdy oficjalne śledztwo prowadzone przez Komisję Warrena nie ustaliło niczego poza winą Lee Harveya Oswalda, film Stone’a opowiedział nam o dochodzeniu prokuratora okręgowego z Nowego Orleanu, Jima Garrisona (Kevin Kostner), które dotyczyło interesów lokalnego biznesmena, Claya Shawa, podejrzewanego o rzekomy udział w spisku. Chodzi o to, że obsadzenie w roli głównej Kevina Costnera (przeciwko gburowatemu Tommy’emu Lee Jonesowi),  w pewien sposób uzasadniało ten wątek śledztwa, który w rzeczywistości został odrzucony ze względu na brak dowodów, a Garrison został skompromitowany jako oszust, który chciał tylko przyciągnąć uwagę.

W rzeczywistości do czasu, gdy ukazał się film Stone’a, pamięć o teorii, że było wielu strzelców, zatarła się już jakoś w świadomości ogółu. Gdy film trafił na ekrany, nie tylko odświeżył żywotność tej teorii spiskowej, lecz sprawił, iż ten „spisek” stał się solidnym elementem popkultury. A nic tak nie dolewa oliwy do ognia zwolennikom teorii spiskowych z YouTube’a jak filmy hollywoodzkie, które rozumieją dosłownie i traktują, jakby były obciążającymi dowodami.  A to pech, bo przedstawienie tej teorii przez Stone’a nie było całkiem zgodne z prawdą. Na przykład David Ferrie (jeden z podejrzanych Garrisona) wyznaje w filmie, że brał udział w spisku, tymczasem w rzeczywistości zaprzeczył temu, proponował nawet, że podda się testowi z wykrywaczem kłamstw. Koniec końców, film Stone’e nadał dużą wagę teorii, która w dużej mierze była tylko i wyłącznie teorią.  Wciąż bierze się pod uwagę możliwość, że w to zabójstwo było zaangażowanych wielu ludzi, lecz nie ma żadnych pewnych dowodów, kim oni mogli być, czy chodzi o CIA, KGB, Lyndona Johnsona, czy też Kubańczyków – zwolenników albo wrogów Castro.

Reklama

Jasne, nie można oczekiwać, że amerykańska wytwórnia zrobi film o amerykańskiej wojnie o niepodległość, w której Brytyjczycy nie będą tymi złymi, ale Roland Emmerich naprawdę przeholował, umieszczając tam scenę, w której oddziały brytyjskie zgarniają całą wioskę cywilów (razem z kobietami, dziećmi i pewnie jeszcze uroczymi szczeniaczkami) i pakują ich do kościoła, po czym podpalają. Można to zrzucić na karb licentia (przesadnie) dramatica, póki człowiek nie zda sobie sprawy z tego, iż zostało to oparte na prawdziwych wydarzeniach, a konkretnie zbrodni popełnionej przez nazistów podczas okupacji Francji w 1944. Jedną rzeczą jest robić z Angoli czarne charaktery, a drugą to posunąć się o krok dalej i porównywać ich z reżimem nazistowskim. Tym bardziej, że zatuszowano jakiekolwiek winy po stronie amerykańskiej – przypomnijmy krytykę Spike’a Lee, który mówił o przymykaniu oczu na kwestię niewolnictwa. Plus to, że jeden z prawdziwych pierwowzorów Benjamina Martina Mela Gibsona był Francis Marion („Lis błotny”) z Karoliny Południowej, dowódca amerykańskiej milicji, który zabijał Czirokezów dla zabawy i był znany z tego, że zwykł gwałcić swoje niewolnice. Generalnie nie ma co oczekiwać, by Roland Emmerich otrzymał w najbliższym czasie zaproszenie na herbatkę u Królowej.

Muzyczne filmy biograficzne zdają się mieć obsesję na punkcie montowania scen, w których hit bohatera/bohaterki wędruje w górę listy przebojów aż do miejsca 1., podczas gdy bohater/bohaterka daje coraz większe recitale i cieszy się świeżo zasmakowanym sukcesem, imprezując do nieprzytomności. A co, jeśli utwór naszego bohatera nigdy nie był nr 1, w rzeczywistości był jedynie nr 2?… Mało istotne. Montaż!

Reklama

Najprawdziwszy festiwal mega-optymizmu i bycia dobrym ojcem w wykonaniu Willa Smitha. To tak, jakby zrobiono film z klipu jego piosenki, Just the Two of Us , wszak nawet  zagrał tam ze swoim synem, Jadenem, gdy ten był jeszcze bardziej rezolutny i nie szwendał się z Justinem Bieberem. Pewnie więc nie powinniśmy być zaskoczeni, że Smithowska święta wersja Chrisa Gardnera to wielka bzdura. Choć wprawdzie należy mu się niejakie uznanie, bo faktycznie udało mu się odmienić swoje życie po tym, jak przyjęto go do giełdowego programu szkoleniowego.

Niemniej jednak film zatuszował mroczniejsze szczegóły życia Gardnera, nim dotarł on do tego etapu. Po pierwsze, jego syn został poczęty, gdy Gardner miał romans z inną kobietą po tym, jak jego żona poroniła. Miał też słabość do narkotyków i przez jakiś czas był dilerem. A scena, kiedy nie może pójść na swoje superważne interview, bo zostaje aresztowany za mandaty za parkowanie? Aresztowanie miało miejsce, fakt, lecz było związane z przemocą domową, kiedy to złapał swoją partnerkę i pchnął ją na krzew różany. Jeśli jeszcze wam mało, to przez pierwsze cztery miesiące trwania programu Gardner nie wiedział nawet, gdzie przebywa jego syn. Wszystko to mogłoby się złożyć na fascynujący i skomplikowany obraz odkupienia win, najwyraźniej jednak nie było to w stylu Wielkiego Willie’ego.

5. Adrian Cronauer nie był wcale taki zabawny; sorry, Good Morning, Vietnam (Barry Levinson, 1987)

OK, nim kompletnie się załamiecie, uspokoję was: prawdziwy Adrian Cronauer faktycznie rozpoczynał swoje audycje od „Goooooood morning, Vietnam!". Wielkie kłamstwo polega na tym, że ekranowy Cronauer ma dużo więcej wspólnego z Robinem Williamsem niż z rzeczywistym Adrianem Cronaeurem. Co chyba nikogo nie dziwi, bo audycje radiowe w tym filmie składają się w dużej mierze z popisów charakterystycznych dla Williamsa: czegoś, co plasuje się gdzieś między występem kabaretowym a grą w skojarzenia.

Niemniej jednak, o czym być może nie wiecie, prawdziwy Cronauer nie był liberałem o poglądach antywojennych, jak przedstawiono to w filmie. W rzeczywistości jest on „dożywotnim, pełnoprawnym Republikaninem”, był nawet zastępcą szefa kampanii prezydenckiej Busha w 2004. Nie został wydalony z armii za to, że bratał się z wrogiem, odsłużył swoje i wrócił do domu. Ale prawdziwy Cronauer wciąż produkuje jakieś wielkie rock’n’rolle, więc nie ma powodu, żeby zbytnio rozpaczać.

Więcej kłamstw Hollywood znajdziejsz na filmowym blogu Grolsch Film Works.