FYI.

This story is over 5 years old.

używki

Ayahuasca sprawi, że będziesz płakać, rzygać i poczujesz się cudownie

Ayahuasca przypomina inne narkotyki tylko na tyle, jak chodzenie szybko z ramionami rozpostartymi na boki przypomina latanie

VICE wspiera tegoroczny festiwal Millennium Docs Against Gravity. Koniecznie sprawdźcie sekcję Fetysze i Kultura, gdzie znajdziecie filmy o dragach, randkach, pustyni, Łodzi i Iggy Popie (między innymi). Startujemy 12 maja

Spędziłem sobotnią noc turlając się po podłodze loftu w Berlinie, w dzielnicy Prenzlauer Berg. A kiedy na chwilę przestawałem się turlać, to trafiałem do łazienki, gdzie wpychałem sobie palce do gardła albo siadałem na kiblu i usilnie próbowałem postawić klocka. Płakałem jak matka na ślubie pociechy. Kopałem powietrze tak, jak czasem robią przez sen psy. Okazjonalnie - żeby stworzyły duet ze stopami - pozwalałem dłoniom tańczyć mi przed twarzą jak ostatni imprezowicz na placu boju podczas rave'u odbywającego się ostatniej nocy lata.

Reklama

I tak kursowałem między łazienką a podłogą przez, jak mi się zdawało, trzy dni. Kiedy wreszcie pozbierałem się na tyle, żeby dochwiać się do balkonu i zapalić papierosa, dotarło do mnie, że znajdowałem się pod wpływem tylko cztery godziny. Ayahuasca, yagé, pnącze prawdy, madre –czy jakkolwiek inaczej by ją nazwać – nie tylko była najmocniejszym narkotykiem, którego spróbowałem, ale też zapewniła najsilniejsze doznania, jakich w życiu doświadczyłem.

W Niemczech jest też nielegalna, więc żeby jej zakosztować, musisz znać kogoś, kto zna kogoś, kto zna tego szamana, który akurat wpadł do miasta w tym tygodniu i rozdaje głupiego Jasia. To także niezbyt tania zabawa - sesja kosztuje od 230 dolarów wzwyż. Kiedy znajdziesz się już na liście szamana, dostajesz maila wyjaśniającego, jak przygotować się do ceremonii. W tygodniu ją poprzedzającym zabrania się seksu, mięsa, nabiału, soli i przyjmowania żadnych innych dragów. Adres szamana pozostaje tajemnicą aż do dnia ceremonii.

Każą ci spakować matę, koc, butelkę wody, jakiś owoc i wiaderko z pokrywką, żebyś mógł się w nie zrzygać, a wyrzucić to potem. Nie miałem wiadra, więc wziąłem duży kubek bez ucha z przykrywką, przez co całą drogę na miejsce i przez większość ceremonii martwiłem się, czy okaże się dość duży, by pomieścić wszystko, co zdarzy mi się z siebie wyrzucić.

Ayahuasca stała się całkiem popularna w kręgach entuzjastów jogi i ‒ choć ciężko mi przychodzi zestawianie w ogóle tych trzech słów ‒ pośród „berlińskiej sceny medytacyjnej". W środowisku zamożnych, dobijających czterdziestki wegan, którzy nie chodzą już do klubów i na Boże Narodzenie wyjeżdżają do Indii, żeby nie spędzać go z rodzicami, jest prawie tak modna jak swingowanie.

Reklama

Kiedy znalazłem się na miejscu, w mieszkaniu czekało już 25 osób. Moi przyjaciele jeszcze nie dotarli, więc wmieszałem się w tłumek ludzi rozciągających się w tajskich spodniach lub leżących na podłodze i angażujących się w pieszczoty. W pokoju było aż gorąco od zebranych w nim ciał. Usadowiłem się w kącie. Obok mnie siedział dzieciak z Ameryki, któremu ceremonię przepisał psychiatra.

– Byłem całkiem ostro uzależniony od trawki – wyznał.
– Jaki psychiatra w ogóle coś takiego przepisuje? – zapytałem.
– Drogi – odparł.
– To działa?
– Tak - potwierdził.

Przy moich stopach jakiś Niemiec leżał pod kołdrą na nadmuchiwanym materacu.

– To twój pierwszy raz? – spytał, dobrze znając już odpowiedź.
– Tak. Czego mogę się spodziewać?
– Wszechświata – stwierdził. – Mam nadzieję, że uda ci się zobaczyć wszechświat.

Wtedy wszyscy się położyli, a szaman, facet z brodą, kucykiem i skórą koloru bejcowanego mahoniu, zaczął wyjaśniać, co się z nami stanie. Nie bardzo przypominam sobie, co właściwie mówił, bo to, co stało się zaraz potem, było czystym szaleństwem. Ayahuasca przypomina inne narkotyki tylko na tyle, na ile chodzenie szybko z ramionami rozpostartymi na boki przypomina latanie.

Bardzo trudno opisać to doświadczenie słowami, ale spróbuję:

Faza początkowa - nazwijmy ją tą dobrą fazą - rozpoczęła się, gdy cienie na ścianach zaczęły tracić kształty, a przed moimi oczyma śmigały małe, złote smugi. Jak na razie standard, przynajmniej dla każdego, kto brał kiedyś kwas, grzyby lub piguły. Po moich obu stronach ludzie nachylali się nad wiadrami, targani odruchem wymiotnym. Wydawali z siebie dźwięki jak krowy nabijane na słupy sygnalizacji świetlnej. Ja jednak nie czułem mdłości. Ni chuja! W tamtej chwili opadałem prosto w panoramiczny kolaż fraktali i jasnych kolorów, i listowia dżungli, i czucia się ekstremalnie dobrze. Bez cienia przesady mogę powiedzieć, że nigdy wcześniej nie byłem tak ekstatycznie oderwany od życia. I nie rzucam słów na wiatr. Jestem dzieckiem epoki rave'u, a sporą część ostatniej dekady spędziłem, przytulając obcych ludzi, liżąc własne brwi i martwiąc się, ile wody wypiłem lub nie wypiłem.

Reklama

Zupełnie jakby wszechświat otoczył mnie gigantycznymi, mutującymi się ramionami i wypełnił do cna miłością. Widziałem Boga, byłem Bogiem, wszystko było Bogiem.

Przez większość tej fazy, dobrej fazy, leżałem po prostu na plecach z zamkniętymi oczyma w małej, euforycznej bańce. I czemu to nie mogło trwać dłużej? - bo całkiem niedługo potem zaczęła się zła faza. Od incydentu do incydentu, przeżyłem na nowo najbardziej traumatyczne rozdziały mojego dzieciństwa. To rozegrało się jak coś w rodzaju tych programów ze wspomnieniami celebrytów - ale zamiast pokazywania mi najlepszych fragmentów mojej długiej kariery, zmuszono mnie do oglądania momentów, które zostawiły po sobie najgłębsze rany. Byłem w łonie matki i czułem stres mojej rodziny. W szkole uciekałem przed dziećmi, które mi dokuczały. Siedziałem jako nastolatek w mojej sypialni, słuchając Smashing Pumpkins i pisząc wiersze z rymami typu „ostrza stępione ‒ życia skrócone".

Gdzieś w połowie tej przechadzki ścieżką zdrowia spociłem się jak w gorączce i poczułem, że chce mi się wymiotować. Jednak, jak wspomniałem, bałem się, że w moim pojemniku nie zmieści się ładunek. Z tego powodu wstałem i chwiejnym krokiem poszedłem do łazienki. Mój żołądek był w opłakanym stanie, ale nie udało mi się wyrzygać, więc podjąłem próbę wysrania się. Jakoś sobie ubzdurałem, że jedynym sposobem na zakończenie przejażdżki przez piekło jest pozbycie się ayahuasci tym otworem, który okaże się najbardziej skory do współpracy. Niektóre dragi pozwalają ci przyjrzeć się sobie samemu z oddali. Jeżeli ten tak by działał, wyobrażam sobie, że spoglądałbym na siebie wykonującego coś w stylu tańca egzotycznego mającego zaspokoić muszlę klozetową. Ze spodniami od dresu w kostkach.

Reklama

Pokonany wróciłem do pokoju, położyłem się na macie i cierpiałem. Naprawdę cierpiałem. Kiedy nie wstrząsało mną przerażenie, płakałem rzęsiście ze smutku. Złote smugi nadpływały i odpływały. Pamiętam też, że widziałem mojego penisa, który przedstawiono mi w postaci gigantycznej wieży sięgającej chmur - co było całkiem fajne - ale w większości podróżowałem przez siedem kręgów roślinnego piekła.


Tak swojego tripa przeżywała Marina Abramovic. Cały film obejrzycie na najbliższej edycji Millenium Docs Against Gravity.


Jakiś czas później zobaczyłem, że moi przyjaciele wykradają się z pokoju na balkon. Zebrałem się na odwagę i poszedłem za nimi. Wyobraźcie sobie katastrofę samolotu, w której przód eksplodował, przepoławiając maszynę, a tył ląduje jakimś cudem na płaskim terenie. Wszyscy od rzędu F do końca samolotu przeżyli. Wyobraźcie sobie wyraz twarzy ocalałych. Tak właśnie wyglądaliśmy.

Siedzieliśmy trochę na balkonie, paląc papierosy, od czasu do czasu rzygając do wiader, próbując dojść ze wszystkim do ładu i składu. Potem ktoś zaoferował, że podwiezie całą naszą paczkę do domu. To był świetny i jednocześnie okropny pomysł - o własnych siłach oczywiście bym nie dotarł, ale kierowca nie nauczył się jeszcze z powrotem odróżniać zielonego od czerwonego.

Mawiają, że jedna noc na ayahuasce to jak dziesięć lat terapii z psychiatrą. To nie jest narkotyk rekreacyjny. Później, w drodze do domu, zastanawialiśmy się nad pójściem do klubu, ale tak naprawdę każdy z nas pragnął po prostu, żeby owinięto go watą i zostawiono w spokoju w kącie z zimną wodą.

Poszedłem spać, a następnego dnia obudziłem się wcześnie i czułem się niesamowicie. I ‒ przynajmniej na chwilę obecną ‒ tak już zostało. Normalnie jestem dosyć niespokojny. Nie sypiam zbyt dobrze, męczy mnie nieśmiałość i raczej kiepsko idzie mi podejmowanie decyzji. Jednak, jak na razie, to wszystko zniknęło. Cokolwiek zdarzyło się tamtej nocy, zburzyło co do jednej moje małe blokady – albo, jak ująłby to psychiatra, moje nawyki radzenia sobie z problemami.

Kiedy wybierasz się w ayahuascowe zacisze w Amazonii, zazwyczaj spędzasz tam trzy noce pod rząd, mierząc się z całym tym gównem, które się w tobie nazbierało. Przez pierwsze kilka godzin po zejściu sądziłem, że nigdy nie zapalę już nawet jointa - nie mówiąc o kolejnej przeprawie z ayahuascą. Jednak teraz jestem prawie pewny, że spróbowałbym jeszcze raz. Oglądanie wszystkich traumatycznych doświadczeń, które wywarły wpływ na twoje życie, jak przepływają przed tobą niczym sen, pozwala spojrzeć na nie z perspektywy. To już za tobą. W pewien sposób ayahuasca pozwala ci wrócić do twojej naturalnej esencji. To nie taka zła sprawa, jeżeli ‒ tak jak w moim przypadku ‒ twoją jedyną formą regularnego kontaktu z naturą jest oglądanie co lato, jak hodowane przez ciebie pomidory dogorywają powoli na parapecie.

Aha, a oglądanie, jak twój kutas robi się tak wysoki jak budynek z solidnego kamienia, to coś, czego powinni doświadczyć wszyscy niepewni siebie młodzi chłopcy, z których wyrastają skrycie niepewni siebie mężczyźni. Co najmniej dwa razy.