FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Królowie do wynajęcia

Jestem jego fanem od dziecka. Kiedy zmarł w sierpniu 1977 roku, dopiero zaczynałem go słuchać i poznawać jako artystę. Pierwszym koncertem Elvisa jaki zobaczyłem był jego ostatni występ dla telewizji

Robert McArthur, 44 lata

VICE: Kiedy zainteresowałeś się Elvisem Presleyem?
Robert: Jestem jego fanem od dziecka. Kiedy zmarł w sierpniu 1977 roku, dopiero zaczynałem go słuchać i poznawać jako artystę. Pierwszym koncertem Elvisa jaki zobaczyłem był jego ostatni występ dla telewizji.

Kiedy postanowiłeś zostać profesjonalnym sobowtórem Elvisa?
Jakieś 10 lat temu mama zaproponowała mi obejrzenie występu sobowtóra Elvisa w Buffalo w stanie Nowy Jork, skąd pochodzę. Doświadczenie to przywołało wspomnienia z dzieciństwa i na nowo wzbudziło we mnie zainteresowanie Elvisem. Zaprzyjaźniłem się z sobowtórami Elvisa i opowiedziałem im, że jako dziecko marzyłem, by się za niego przebierać, a oni na to: „W takim razie zrób to, może fajnie wyjdzie”. W końcu przekonali mnie do tego, a mój występ okazał się wielkim sukcesem.

Reklama

Czy miałeś już wówczas w jakikolwiek sposób do czynienia z muzyką?
Owszem, grywałem w kapelach, z tym że mało znanych, no i raczej nie śpiewałem. Na ogół grałem na gitarze, co później pomogło mi nabrać pewności siebie jako wokaliście. Na przestrzeni lat występowałem w kapelach grających stare szlagiery, a także w zespołach country, folkowych i heavymetalowych. Tak się składa, że obecnie gram sobie na boku właśnie w kapeli wykonującej stare przeboje.

Jak często występujesz jako sobowtór Elvisa?
Trzy do czterech razy na tydzień. W tygodniu występuję w domach opieki i ośrodkach dla ludzi starszych; wykonuję też śpiewające telegramy. W weekendy śpiewam na imprezach urodzinowych, weselach, bar micwach itd. Jestem też wyświęconym pastorem.

Czy często jesteś proszony o udzielanie ślubów?
Kilka razy w roku. Jako Elvis udzielam ślubów oraz odnawiam ludziom przysięgę małżeńską. Oferuję też usługę łączoną: najpierw udzielam ślubu, potem występuję na przyjęciu, a następnie didżejuję na weselu.

Masz jeszcze jakąś inną pracę, czy to twoje jedyne zajęcie?
To fucha na pełny etat. Oprócz bycia sobowtórem Elvisa przebieram się też za inne sławy: Neila Diamonda, Engelberta Humperdincka, i Blues Brothers. Poza tym, jak już wspomniałem, gram w kapeli. Występujemy w strojach superbohaterów, a w repertuarze mamy stare szlagiery i kawałki surferskie.

Za jakiego superbohatera się przebierasz?
Za Batmana. Na perkusji gra Superman, na klawiszach Green Lantern, na basie Aquaman, na trąbce Wonder Woman, a na saksofonie Hawkgirl.

Reklama

Czy sobowtóry Elvisa trzymają się razem, czy uważają się za rywali?
Większość z nas trzyma się razem. Przyjaźnię się z wieloma innymi sobowtórami Elvisa, zarówno z okolicy jak i z całego kraju. Kiedy zaczynałem, dużo podróżowałem i brałem udział w konkursach dla sobowtórów Elvisa, gdzie poznałem wielu z nich. Jakieś 90 procent z nich to świetni ludzie. Kiedy któryś z nas nie wyrabia się z pracą, dzwonimy do siebie nawzajem z prośbą o zastępstwo. Owszem, w środowisku jest kilka niefajnych osób, ale nie ma między nami jakiejś szczególnej rywalizacji.

Jaka jest twoim zdaniem najlepsza piosenka Elvisa?
Trudne pytanie, w końcu napisał ich ponad 700. Nie mam tej jednej ulubionej, ale bardzo lubię piosenki z jego filmów. Elvis wystąpił w 31 filmach i do wszystkich napisał muzykę, jednak żadna z tych piosenek nie stała się wielkim przebojem. Na ścieżkach dźwiękowych do jego filmów jest dużo nieznanych perełek. Jednym z moich ulubionych filmów z Elvisem jest Tylko ją kochaj, w którym wystąpił w późniejszym okresie swojej kariery.

A poza muzyką za co go cenisz?
Był niezwykły. Kochało go mnóstwo ludzi. Prowadził bardzo luksusowy styl życia, a jednocześnie był bardzo przystępny i hojny. Zdarzało mu się, że kiedy ktoś zachwycał się jego samochodem, dawał mu kluczyki mówiąc „niech ci dobrze służy”.

Czy zdarzyło ci się spotkać na swojej drodze fanki mające bzika na punkcie Elvisa, i czy ich obsesja wpływała na sposób, w jaki cię traktowały?
Wiele razy. Pewnego razu jeden facet wynajął nas, żebyśmy zagrali na imprezie urodzinowej jego żony. Kobieta kompletnie oszalała. Zachowywała się, jak gdybym był prawdziwym Elvisem. Niemal omdlewała u moich kolan i obejmowała mnie podczas występu. Moja dziewczyna lubi naigrywać się z kobiet, które próbują się do mnie zbliżyć podczas występu. Przyznaję, że jest to śmieszne.

Reklama

Co odróżnia cię od innych sobowtórów Elvisa?
Nawiązuję łączność z publiką. Kiedy widzę, że ludzie się nie bawią, potrafię ich rozkręcić. Moje występy cechuje duża interakcja z publicznością; tak jak Elvis rozdaję ludziom szaliki i pluszowe misie. Zamiast się napinać po prostu staję się Elvisem za każdym razem kiedy zakładam kowbojki i przyciemniane okulary. Staram się zrobić show, z którego on sam byłby dumny.

Gene DiNapoli, 47 lat

VICE: Co sprawiło, że zainteresowałeś się Królem?
Gene: Jestem jego fanem od dziecka. Już mając pięć czy sześć lat naśladowałem go w swoim pokoju. Pewnego wieczoru mój wujek, który miał restaurację, zaproponował, żebym wyszedł na środek i coś zaśpiewał. Dostałem wielką owację. Przez pewien czas myślałem, że to dlatego że jestem taki super, ale tak naprawdę ludzie bili mi brawo dlatego, że byłem spokrewniony z moim wujkiem. Tak czy siak, zarobiłem wówczas trochę grosza dobrze się przy tym bawiąc, i po jakimś czasie zacząłem występować w szpitalach i na imprezach dobroczynnych.

Czy był taki moment, kiedy poczułeś, że bycie sobowtórem Elvisa to twoje zawodowe powołanie?
Śpiewam od 14. roku życia, a zacząłem traktować to poważnie kiedy skończyłem 16 lat. Pierwsze występy za pieniądze zaliczyłem w wieku 17 lat, kiedy zamiast śpiewać wyłącznie w domach opieki zacząłem występować na imprezach.

Czy bycie sobowtórem Elvisa to twoje jedyne źródło utrzymania?
Owszem, i to od wielu lat. Występuję średnio od ośmiu do 12 razy w miesiącu.

Reklama

Wielu innych ludzi również wybrało ten zawód. Znacie się i lubicie, czy też zdarzają się wśród was czarne owce?
Staram się mieć dobre stosunki ze wszystkimi kolegami po fachu, ale niestety w tym biznesie jest sporo zazdrości. Nie jestem tak wysoki i szczupły jak Elvis, więc od strony fizycznej nie jestem jego idealnym sobowtórem. W związku z tym wielu ludzi zazdrości mi popularności, ponieważ uważają się za lepszych ode mnie. Każdy myśli, że jest najlepszy w tym co robi, ale ostateczny werdykt należy do fanów i ludzi, którzy cię wynajmują. Nie jestem tani. W tym zawodzie są tańsi ode mnie, ale i tak to mnie zatrudniają. Wynika z tego, że jestem wart tych pieniędzy, bo inaczej zatrudniano by innych sobowtórów Elvisa zamiast mnie.

Czyli ostatecznie najważniejsza jest prezencja na scenie?
Tak naprawdę nie jestem sobowtórem Elvisa i nigdy nie próbowałem nim być. Nigdy nie uważałem się za idealnego naśladowcę Króla, zarówno jeśli chodzi o wygląd jak i głos. To co robię od ponad 30 lat jest hołdem dla niego i o ile wiem to ja pierwszy użyłem tego terminu w połowie lat 80. Uważam, że termin „tribute artist” najlepiej opisuje mój zawód. W odróżnieniu od ludzi starających się dokładnie naśladować Elvisa, co przy braku odpowiednich zdolności może być nudne, ja nieustannie wprowadzam zmiany do moich występów. Na przykład występując na scenie Elvis w pewnym momencie wykonywał układ taneczny wraz z zespołem. Tymczasem kiedy śpiewa się w restauracji bez żywego akompaniamentu taki taniec wygląda głupio.

Reklama

Jaka jest twoim zdaniem najlepsza piosenka Elvisa?
„Burning Love”, ponieważ kiedy ją nagrał miał już 37 lat. Jeśli sądzić po obecności na listach przebojów wydawało się, że jego gwiazda już przygasła, a tymczasem nagrał rock’n’rollowy kawałek, który został numerem dwa w USA. Jak na gościa z lat 50. całkiem nieźle.

Za co oprócz muzyki najbardziej go cenisz?
Za oryginalność. Był pierwszym muzykiem, którego koncert był transmitowany przez satelitę, pierwszym artystą w historii, który miał wyprzedane cztery występy na Madison Square Garden pod rząd, pierwszą osobą, która zagrała koncert unplugged, pierwszym piosenkarzem, który latał własnym samolotem, pierwszym gościem, który kupił sobie rezydencję za nagrany przez siebie rock’n’rollowy kawałek… Uwielbiam go. Wszystko, co robił, było pionierskie. Był też pierwszą gwiazdą rock’n’rolla, która zamiast do sił specjalnych poszła do wojska. Powiedziano mu, że w ramach służby może występować dla żołnierzy, ale on odparł, że woli być zwykłym żołnierzem tak jak chłopaki z jego jednostki. Podsumowując, być może nie był najwspanialszym artystą na świecie, ale robił to, czego nikt robił nikt przed nim.

Ile kostiumów Elvisa posiadasz?
25.

Słyszałem, że masz w domu całkiem okazałe sanktuarium ku czci Elvisa.
Owszem. Przede wszystkim jestem jego fanem. Wielu gości wchodzi w ten biznes dla pieniędzy, dziewczyn, albo dlatego, że lubią być na scenie. Ja jestem przede wszystkim fanem, więc mój zbiór pamiątek po Elvisie jest moim największym skarbem. Składają się na niego pamiątki od lat 50. aż po czasy współczesne. Połowa to prezenty – od fanów, innych sobowtórów Elvisa i członków rodziny, którzy zawsze starają się kupić mi coś, czego jeszcze nie mam. Na przykład kilka lat temu dostałem od żony na urodziny oryginalną spinkę do krawata i spinki do mankietów, które należały do Elvisa. Mam też klamrę od paska, którą Elvis podarował pewnej stewardessie z Północnej Karoliny i daję 1.000 dolarów za zdjęcie, na którym widać, że ma ją na sobie, ponieważ obecnie w kwestii jej autentyczności muszę polegać jedynie na słowie tej stewardessy. Oprócz tego posiadam bransoletkę, którą Elvis dał śpiewającej u niego w chórkach Myrnie Smith, a która później przekazała ją mnie. Do tego dochodzą wszystkie jego nagrania i setki godzin materiałów wideo oraz rozmaite statuetki, plakaty i książki.

Reklama

Gdzie to wszystko trzymasz?
W pokoju poświęconemu pamięci Elvisa w mojej piwnicy

Randy Mancini, 48 lat

VICE: Kiedy pokochałeś Elvisa?
Randy: Kiedy byłem dzieckiem. Moja mama puszczała w domu jego nagrania.

Ile miałeś wtedy lat?
Z osiem.

Kiedy postanowiłeś zostać sobowtórem Elvisa?
Mniej więcej 12 lat temu.

Jak często występujesz?
Na ogół w tylko weekendy, w piątkowe i sobotnie wieczory.

Czy zajmujesz się zawodowo czymś jeszcze, czy to twoja jedyna praca?
Owszem, za dnia sprzedaję samochody [śmiech].

Czy miałeś kiedyś spięcie z jakimś innym sobowtórem Elvisa?
Wszyscy nawzajem raczej się lubimy. Raz na kilka miesięcy spotykamy się na rozmaitych konkursach, na przykład na Festiwalu Elvisa w Lake George. Ostatnio wybrałem się też na Festiwal Elvisa w Dewey Beach. Jest trochę imprez tego typu, na przykład festiwal w Atlantic City. Są one organizowane co kilka miesięcy; na ogół bierze w nich udział ok. 20 osób. Największy festiwal odbywa się w Lake George; trwa dwa dni i bierze w nim udział z 60 osób.

Kto zasiada w jury?
Są specjalne zespoły sędziowskie.

Czy ich członkowie również są sobowtórami Elvisa?
Jeden z organizatorów kiedyś się tym parał, ale już od dawna tego nie robi. Obecnie zajmuje się organizacją całej imprezy.

Czy są do wygrania jakieś nagrody, czy walczycie tylko o tytuł Najlepszego Elvisa?
Są różne nagrody na różnych poziomach. Jest podział na profesjonalistów i amatorów. Ja startuję z zawodowcami, choć wszedłem w to towarzystwo zaledwie półtora roku temu. Żeby zdobyć jedną z głównych nagród trzeba wsiąknąć w to środowisko.

Reklama

Co konkretnie można wygrać?
Za zajęcie pierwszego miejsce można zgarnąć od 1.500 do 2.000 dolarów, za niższe miejsca dostaje się w okolicach 300-500 dolarów.

Jaka jest twoja ulubiona piosenka Elvisa?
Chyba “Viva Las Vegas.”

A płyta?
Aloha from Hawaii.

Za co oprócz muzyki najbardziej go cenisz?
Za to, że był uczciwym, czułym człowiekiem. Był też bardzo hojny. Nie był chciwy i chętnie dzielił się z innymi swoim błogosławieństwem.

Gdzie zazwyczaj występujesz?
Na imprezach urodzinach, weselach i rocznicach. Najlepsza zabawa jest na urodzinach. Czasami występuję też na przyjęciach wigilijnych i podobnych imprezach.

Ile strojów Elvisa posiadasz?
Z sześć.

Skąd je bierzesz?
Kupuję od B&K Enterprises, gdzie szyją kostiumy Elvisa bazując na krojach jego oryginalnych strojów.

Robią też inne ubrania, czy tylko stroje Elvisa?
Owszem, szyją stroje dla sobowtórów innych postaci, ale przede wszystkim dla sobowtórów Elvisa. Takie stroje robi jeszcze kilka innych firm, u których kosztują one ok. połowę mniej. Niektórzy koledzy po fachu w nich występują, ale to nie to samo.

Czyli oryginalne ciuchy lepsze?
Pewnie. Sporo kosztują, ale są tego warte.

Sporo to znaczy ile?
Między 1.000 a 4.000 dolarów.

Konkretny pieniądz.
No.

Ruben Castillo, 39 lat

VICE: W jakich okolicznościach zainteresowałeś się Elvisem?
Ruben: Po raz pierwszy usłyszałem o nim kiedy miałem jakieś pięć lat. Moja babcia miała jego portret malowany na czerwonym aksamicie, a moja ciotka słuchała go na kasetach 8-ścieżkowych. Spodobała mi się jego muzyka. W wieku 12 lat zacząłem występować na pokazach talentów, ale profesjonalnym sobowtórem Elvisa zostałem dopiero 15 lat później.

Reklama

Czy kiedy byłeś mały występowałeś razem z innymi dzieciakami, czy to nie wchodziło w grę?
Było jeszcze inaczej. W tamtych czasach miałem wyjątkowo dziwną przygodę: pewnego razu jakiś dzieciak, który wcześniej widział mnie na scenie, ni stąd ni zowąd uderzył mnie pięścią gdy szedłem szkolnym korytarzem. Kilka dni później walnął mnie w głowę albumem klasowym tak, że rozkrwawił mi wargę. Moim zdaniem zrobił to dlatego, że wielu ludzi zwracało na mnie szczególną uwagę, ponieważ występowałem jako Elvis.

Jak wygląda środowisko sobowtórów Elvisa od wewnątrz?
Każdy z nas jest wyjątkowy i ma swój własny styl. Na ogół dobrze się rozumiemy, ale kiedy dochodzi do spięć staram się do nich nie mieszać. W latach 90. w New Jersey było dużo sobowtórów Elvisa, ale z czasem wielu z nich się wykruszyło. Teraz to zajęcie znów zyskuje na popularności. Obecnie jest nas tu około 10, z czego trzech czy czterech zajmuje się tym profesjonalnie.

Sądzisz, że z czasem wasze środowisko zupełnie zaniknie, czy też płomień Króla nigdy nie zgaśnie?
Obecnie na scenę wkracza nowe pokolenie sobowtórów Elvisa. Jakość nagrań karaoke znacznie się poprawiła, dzięki czemu łatwiej wejść do tego biznesu. Jednocześnie wielu osobom brakuje wiedzy o Elvisie. Wszyscy pamiętają go z czasów, kiedy brał narkotyki i był gruby. Kiedyś w radio trafiłem na piosenkę o zamawianiu jedzenia, która w zamierzeniu miała być kpiną z Elvisa. Jako sobowtór Króla i jego fan poczułem się urażony. Niestety, wiele osób, które nie należą do środowiska, postrzega Elvisa wyłącznie jako grubego, uzależnionego od narkotyków faceta, który obżerał się bez opamiętania.

Reklama

Czy poza byciem sobowtórem Elvisa masz jakąś normalną pracę?
Pracuję w ośrodku pomocy bezrobotnym w New Jersey. Zgłaszają się do nas ludzie na zasiłku, którzy chcą pracować jako wolontariusze i nauczyć się jak zdobyć pracę. Mamy duże sukcesy w znajdywaniu im zatrudnienia.

Czy oprócz Elvisa naśladujesz jeszcze inne sławy albo występujesz w jakimś innym charakterze?
Tak, występuję jako szereg różnych postaci. Zacząłem się w to bawić w wieku pięciu lat i obecnie umiem naśladować każdego, od SpongeBoba Kanciastoportego po Obamę. Moją specjalnością jest naśladowanie dialektów i akcentów. Śpiewałem także w wielu musicalach i użyczam głosu różnym zabawkom.

Takim, które mówią po naciśnięciu guzika?
Tak, na przykład Świętym Mikołajom.

Jak długo zamierzasz pracować jako sobowtór Elvisa?
Dobre pytanie. Kiedyś mówiłem, że do 42. urodzin, bo w tym wieku zmarł Elvis. Dziś jednak myślę inaczej. To co robię, nigdy się nie skończy, co najwyżej przyjmie inną formę – tak jak zmieniał się Elvis, który przecież nie występował zawsze w białym kombinezonie. Staram się myśleć o tym w ten sposób: Co dalej z Elvisem? Co jeszcze mogę zrobić, by skupić na nim uwagę? Moim zdaniem odpowiedzią jest edukacja. Pracuję nad edukacyjnym serialem o Elvisie, który przybliżałby młodszym pokoleniom tę postać i czasy, w których żyła. To bardzo ważne, by nauczać historii USA i świata poprzez muzykę z tamtych czasów.

Gdybym zapytał cię o twoją ulubioną piosenkę Elvisa, którą byś wybrał?
A mogę dwie?

Reklama

Jasne.
Na pewno „The Impossible Dream”, ponieważ wiąże się ona z moimi doświadczeniami musicalowo-teatralnymi. Niektórzy uważają, że to trudna piosenka do śpiewania, ale ja nie mam z nią problemów. Bardzo lubię też śpiewać „Trouble”, którą Elvis napisał ją w 1958 roku. To mocno rockowa, dzika piosenka. Oto moje dwa ulubione utwory Elvisa.

Mike Marchitto, 48 lat

VICE: Skąd wzięła się twoja fascynacja Elvisem?
Mike: Wszystko zaczęło się, kiedy byłem małym chłopcem. Tańczyłem przed lustrem, a moja mama puszczała na gramofonie jego single. W jej mniemaniu miało mnie to chyba uspokajać. Wcielałem się w Elvisa: rozdawałem szaliki i całowałem lustro udając, że całuję dziewczyny [Mike cmoka]. Dziwne było ze mnie dziecko. Kto by się spodziewał, że w przyszłości będę latał w kombinezonie, w peruce i z bokobrodami?

Jak wyglądała twoja droga od zabawy przed lustrem do występów na scenie?
Przełom nastąpił w 1999 roku, po tym jak zleciałem na beton z 6-metrowego rusztowania. W wielkim skrócie było tak: lokalna rozgłośnia zorganizowała konkurs elvisowski w Forked River w New Jersey. Kilku moich przyjaciół postanowiło mnie tam zabrać, żeby pocieszyć mnie po wypadku. Wówczas nie wiedziałem jeszcze, jak wyglądają takie występy. Słuchałem tych gości i bez urazy, ale nie zrobili na mnie wrażenia. Podszedłem więc do ludzi z rozgłośni i zagadnąłem do nich głosem Elvisa: „To niesamowite, ilu ludzi chce mnie naśladować”. Oni na to: „O kurde, umiesz też śpiewać tak jak on?”, na co ja: „Pewnie”, po czym odszedłem. Po kilku minutach zawołali mnie z powrotem. Ostatecznie zaśpiewałem wtedy „Are You Lonesome Tonight?” i w połowie piosenki tłum ucichł. Kiedy skończyłem, dostałem wspaniałą owację. Ludzie mieli gdzieś to, że byłem o kulach i w zwykłych ciuchach; zaproponowano mi, żebym wystąpił następnym razem, już w stroju Elvisa. Kupiłem więc sztuczne bokobrody z filcu, czarną skórzaną kurtkę i czarne spodnie. Na następnym konkursie zaśpiewałem trzy piosenki i wygrałem. Tak to się zaczęło i trwa aż do dziś.

Reklama

Utrzymujesz się z tego, czy masz jeszcze jakąś inną pracę?
Za dnia pracuję na budowie. Działam też w związkach zawodowych, gdzie mam mnóstwo roboty.

Jaka jest twoja ulubiona piosenka i płyta Elvisa?
Możecie mi wierzyć lub nie, ale najbardziej lubię „In the Getto”; nie mam natomiast ulubionej płyty. Mam za to sporo singli z lat 60., które mogą być warte małą fortunę. Czasem gdy brakuje mi pieniędzy zastanawiam się czy czegoś by nie sprzedać, ale wolałbym żebrać niż pozbyć się tych nagrań [śmiech]. Nie ma mowy, żebym to zrobił.

Czy masz jeszcze jakieś przedmioty związane z Elvisem?
Oczywiście – kombinezony, kasety, kompakty, zdjęcia… Szczerze mówiąc jednak – choć nie wiem, jak wyglądają mieszkania innych sobowtórów Elvisa – po wyglądzie mojego lokum trudno zgadnąć, że mieszka tu fan Króla. Nie czuję potrzeby, by to uzewnętrzniać. W moim mieszkaniu nie znajdziecie nic związanego z Elvisem oprócz zdjęcia mnie przebranego za niego podczas wizyty w jego domu.

Musisz na nim świetnie wyglądać.
Żebyś tylko wiedział, ilu ludzi na jego widok mówi: „Stary, to Elvis!”, a ja na to: „Co ty, to ja!”. Jak masz chwilę mogę ci szybko opowiedzieć historię tego zdjęcia.

Dawaj.
Kilka lat temu zostałem wynajęty przez pewną rodzinę. Wszyscy jej członkowie byli wielkimi fanami Elvisa. Jakiś czas później żona głowy rodziny zachorowała na raka. Jej ostatnim życzeniem było zobaczyć przed śmiercią Elvisa – czyli mnie. Kiedy przyjechałem na miejsce oznajmiono mi, że zostało jej jakieś 20-30 godzin życia. Choć tylko odgrywałem wówczas rolę Elvisa, wszystko co do niej powiedziałem płynęło prosto z serca. „Wyzdrowiejesz, słońce, nie chcę, żebyś tak tu leżała” mówiłem. Jej ulubionym kolorem był różowy, więc dałem jej różową różę i różowego misia pluszowego. Po jakiejś godzinie wyszedłem. Potem, jakieś półtorej godziny później, zadzwoniła do mnie jej matka z informacją, że jej córka zaczęła jeść. Pytam jak to, a ona mówi, że jej córka je ciastka i popija mlekiem, ponieważ Elvis kazał jej wyzdrowieć. Ostatecznie ta pani, której dawano 30 godzin życia, przeżyła jeszcze cztery czy pięć tygodni.

Zadzwoniłem do niej dzień po Dniu Matki, żeby dowiedzieć się, jak się miewa. Powiedziano mi, że niewiele jej już zostało i zapytano, czy mógłbym ją odwiedzić i zaśpiewać jej dwie ulubione piosenki. Oczywiście zgodziłem się. Kiedy przywieziono ją do sali, nie było z nią żadnego kontaktu. Zaśpiewałem dwie piosenki, z których drugą była „As Long as I Have You”. Nagle otworzyła szeroko oczy i coś do mnie wymamrotała. Powiedziałem do niej: „Mówiłem ci, że nie chcę, żebyś tu leżała”, na co ona odparła coś w rodzaju: „Staram się…”. Kiedy skończyłem śpiewać, spakowałem się i wyszedłem. Niedługo później umarła.

Jakiś czas później jej bliscy zadzwonili do mnie z pytaniem gdzie jestem. „A o co chodzi?” zapytałem. Okazało się, że chcą, bym przyjechał na pogrzeb i postanowili specjalnie przesunąć go o jeden dzień żebym zdążył. Na pogrzebie zauważyłem, że W TRUMNIE na jej ciele leży zdjęcie mnie przebranego za Elvisa.

O kurde.
No, to było naprawdę dziwne.

Zdjęcia: Brayden Olson; wywiady przeprowadził Jonathan Smith i Brayden Olson