FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Poznajcie Wałdysia

Kim on jest: buntownikiem, świętym pomyleńcem, czy prorokiem?

Wyszedłem z domu pełen obaw. Przypuszczałem, zresztą słusznie, że wrócę do niego odmieniony. Ale czemu tu się dziwić?! Chyba każdy, kto wdał się w dłuższą rozmowę z Wałdysiem, patrzył później inaczej na świat. Brało się to, albo ze szczodrości Wałdysia w dzieleniu się produktami stołecznej alchemii, albo z jego poglądów na rzeczywistość, które częstokroć siały ferment w delikatnych i ułożonych umysłach. Trudno sobie wyobrazić zmieszanie typowych i nudnych studenciaków w obliczu wałdysiowych monologów. Starają się oni zawsze ignorować natchnione pląsy i wykrzyknienia, lecz ochrona w postaci udawanej obojętności nie starcza na długo, gdyż Wałdyś w trymiga obnaża puste i bezbarwne dusze. Jednych to przeraża, drugich fascynuje. Pewne jest to, że jeszcze nikt go nie rozgryzł. I zapewne sam Wałdyś nie wie, skąd wziął się demon, pomieszkujący mu w głowie. A może on sam jest demonem? Nie ośmieliłem się pofrunąć z nim w bezkres fraktalnej otchłani. Wybrałem rozmowę.

Reklama

Podszedłem pod kamienicę Wałdysia równo kwadrans po szesnastej. Trzeba przyznać, że lokalizację ma wspaniałą: rzut beretem od Ronda Waszyngtona, po drugiej stronie ulicy kwitnący Park Skaryszewski, natomiast z tyłu szereg przykładów modernistycznej zabudowy. Darzy on swoją dzielnicę szczerym uczuciem miłości i oddania, nasłuchując jej głosu podczas częstych przechadzek. Warto wspomnieć, że ma swój własny styl przechadzania się. Polega on na charakterystycznym chodzie, podobnym do nonszalanckiego chodu rapującego Afroamerykanina z Bronxu, który wie co to gorycz ziemskiej egzystencji. Bujający i przestępujący z "nogi na nogę" wyszedł z budynku.

-Sie-masz, bra-chu! - wycedził słowa.

-Siemasz, Wałdyś!

Podaliśmy sobie ręce.

-Jakoś niewyraźnie dziś wyglądasz. - zmartwiłem się jego pobladłą twarzą.

-Wiesz…przedłużają się te wszystkie melanże. Ostatnio idę na całość! Dopóki nie wysuszysz wszystkich butelek i nie zeżresz wszystkich specyfików, to zabawa trwa dalej. Jak się skończą zapasy, to dopiero wtedy wracam do normalności. - pociągnął nosem. Nosem, który przypomniał mi domówkę u naszego wspólnego kumpla Daniela (równy gość!). Ktoś wtedy trafnie zauważył, że z lekka szpiczasty nos Wałdysia zdaje się być wręcz stworzony do wciągania (nie tylko powietrza!).

-Ach, stary! - zawołał. - Spójrz, co przyniosłem!

Pokazał mi kilka zdjęć ze starych, dobrych czasów, gdy siedzieliśmy razem w ławce jako przykładni uczniowie klasy 3 C. Fotografie zadziałały niczym magdalenka na podświadomość Prousta. Stanęły mi przed oczyma różne obrazy, w większości późnowiosenne i letnie. Widziałem stare, jeszcze nie odnowione boisko, na którym tak pięknie się zdzierało kolana. Nie było murawy, tylko piasek i gdzieniegdzie kamienie. Lubiliśmy patrzeć jak wiatr podrywał do góry tysiące ziarenek, tworząc naszą małą pustynną burzę. Po meczu ci, którzy mieszkali w budynkach przy ogrodzeniu boiska, przeskakiwali na drugą stronę, by przynieść wszystkim pięciolitrowy baniak z wodą. Nie mieliśmy tabletów, komórki wciąż były rzadkością, a przy dobrej pogodzie Gameboy stawał się nic nie znaczącym kawałkiem plastiku. Zdarzało się, że zamiast przygód legendarnego Mario woleliśmy wciskać kciuki w lepki asfalt, rozżarzony w przedwakacyjnym skwarze. Potem uciekało się z gorąca na przykład w szumiącą aleję kasztanowców. Stamtąd nie mieliśmy daleko do butki sklepu spożywczego, przylegającego bezpośrednio do krat płotu. Właściciel ukradkiem sprzedawał nam chipsy. Kapsle Pokemonów z paczek Lays'ów wprowadziły wielu na drogę hazardu. Korytarze na przerwach zmieniały się w prawdziwe kasyna. Pamiętam, że któraś z koleżanek była tak zdesperowana, że za żeton lub dwa dała się pomacać jednemu z przedwcześnie uświadomionych seksualnie kolegów.

Reklama

-O człowieku! Ja to nie zapomnę pierwszy tańców z naszymi dziewczynami… - w tym momencie Wałdyś zademonstrował taniec z niewidzialną partnerką. Układ na szkolnych potańcówkach przez wiele lat nie zmieniał się. Kto wie, może po dziś dzień jest taki sam! Chłopak chwytał dziewczynę za biodra, a ona go za szyję. Ci, których Internet jeszcze nie uraczył filmami porno, wpatrywali się ze zdziwieniem w niewykształcone piersi koleżanek. Fantazjowało się o tym, co skryte pod przykryciem cienkich bluzek.

-Nie mów tylko, że nie pamiętasz lekcji z katechetką. - pociągnąłem temat.

-Ha! - klasnął w ręce. - Babka od religii wręcz kipiała seksem.

Zgodziliśmy się wspólnie, że była to kobieta pełna sprzeczności. Z jednej strony siała trwogę w dziecięcych główkach twierdząc, że powinniśmy kochać Jezusa bardziej od rodziców. Z drugiej strony, na zajęciach o odłamach i innych wyznaniach nie mówiła o Mormonach, Zielonoświątkowcach, czy schizmach w Kościele, tylko o jakieś postrzelonej sekcie, której wyznawcy dawali upust seksualnym zboczeniom na ołtarzu przy posągu gigantycznego kutasa. Poza tym uwielbialiśmy wpatrywać się w jej kołyszące pośladki, gdy mówiła o w biblijnym Emaus i wątpliwościach niewiernego Tomasza co do zmartwychwstania Zbawiciela. My natomiast nie wątpiliśmy w to, że nasza nauczycielka jest wspaniałym MILF-em, ceniącym sobie miłość duchową przypuszczalnie na równi z miłością cielesną. Szkoda, że nie załapaliśmy się z nią na pielgrzymkę. Tę dłuższą, na klęczkach.

Reklama

Ech…beztroska i niewinność bezpowrotnie minęły. Tymczasem musiałem przegonić nostalgię i przejść do tematu właściwego, czyli do osoby samego Wałdysia.

-Kim jesteś? Jak byś siebie określił jako istotę? - zacząłem podchwytliwie.

-Na pewno nie jestem swoją tożsamością, ani tym za kogo mi się wydaję, że się uważam. To myśl za mnie myśli. Myśli pojawiają się w głowię, w świadomości, a kiedy uciszysz ten wewnętrzny głos, to dopiero wtedy okazuje się kim na prawdę jesteś. – odparł zupełnie niezmieszany.

-Udało ci się uciec od nurtu myśli i odkryć prawdziwe JA?

-Trudno powiedzieć. Może tak, może nie. Zdarzało mi się wielokrotnie otrzeć o tę sferę prawdziwości. W zasadzie wiem tylko jedno - nie odnajdziesz swojego JA, póki nie wyabstrahujesz się z otoczenia, z ciała, ze swojej własnej duszy. Nasłuchujmy pustki. Nasłuchujmy ciszy.

W tym momencie Wałdyś zatrzymał się i przyłożył do ust palec wskazujący. „Ciii…ciii…ciii" - wydał z siebie dźwięk będący czymś pomiędzy gwizdem, a szumem. A uczynił to w sposób niemal podobny do pijanych ojców wracających nad ranem z przepuszczania wypłaty, gdy opierając się o framugę frontowych drzwi, dmuchają w twarz żonie i dzieciom tym osobliwym „gwizdo-szumem". Byleby tylko zdławić głos sumienia.

Przechodząc obok sklepu, zdecydowaliśmy się do niego wstąpić. Kupiliśmy browary i chipsy. Zaraz po wyjściu mój rozmówca zaczął nieelegancko wlepiać oczy w przechodniów; szturchał mnie w ramię i powtarzał w kółko sekwencje typu: „O człowieku, o człowieku…widzisz ich?, widzisz ich twarze?, te otępiałe pyski? Jezu! Nie różnimy się niczym od mrówek! Rządzą nami korporacje, układy! Jesteśmy poddawani presji…czujesz ten ucisk w mózgu, czujesz? To presja! Chcą nas wykończyć, zeszmacić…" Potem zaczął wyć: „Auuu! Auuu! Auuu!" Kilku przechodniów popatrzyło na Wałdysia, jak na wariata. Ciekawe czy ktoś oprócz mnie dostrzegł jego prawdziwe przejęcie, w jakiś sposób manifestacyjne, w jakiś sposób bezwiedne. Skojarzył mi się z Johnem Coffey'em - bohaterem „Zielonej mili", który przyjmował na siebie cierpienie świata.

Reklama

Chcąc zmienić nastrój, odkapslowałem dwa piwa. Jedno podałem Wałdysiowi. Od razu się rozpromienił, przestał wyć, pociągnął z butelki i kontynuował wywód, mimo wszystko wciąż żywiołowo:

-Często miewam przeczucie, że jestem kukiełką, sterowaną przez jakąś kapryśną siłę. Nie podoba mi się przeznaczenie, los, fatum… Chcę grać na własnych zasadach, kapujesz? Dla mnie największą wartością jest niezależność. NIE-ZA-LE-ŻNOŚĆ! Pomyśl tylko, jak pięknie byłoby kroczyć swoją własną ścieżką, lejąc moczem ekscytacji na sąsiednie gościńce! Czemu mam iść równiną, jeśli mam ochotę wspinać się po górach? Dlaczego mam jechać na północ, jeśli wolę południe?

Chciałem coś powiedzieć, ale Wałdyś mi przerwał:

-Stary, nie czujesz się czasem jak byk omamiany przez torreadora? Ten wymuskany skurwiel wysyła ci informacje, które ty bezkrytycznie przyjmujesz. Wmawia ci, że jesteś przyczynowo - skutkowym procesem, podczas gdy za życia możesz się już zetknąć z irracjonalną wiecznością! By się wyzwolić musisz go zmylić, a potem zmiażdżyć ostrymi rogami. Oto jedyny sposób.

-Planujesz rewolucję przeciw Bogu, czy się mylę? – otworzyłem paczkę chipsów. Schrupałem pierwszego, następnie poczęstowałem Wałdysia. Jego ręka znieruchomiała w pół drogi. Miał do mnie wyrzut. Widziałem to w jego spojrzeniu. On, Wałdyś byłby w stanie porwać się na samego Boga, podczas gdy nie posiada w sobie jakichkolwiek nawyków Kaina?! Wyglądało na to, że obraziłem samego kapłana pokoju, który jak mało kto domaga się zrozumienia. Mimo to szybko odrzucił żal i wytłumaczył:

Reklama

-Ej…dla mnie Jezus jest spoko, żeby nie było! Poświęcił się dla nas wszystkich… Może gdyby nie on, to srogi ojczulek ze Starego Testamentu ponownie utopiłby gatunek ludzki. Szanuję każdą religię, oczywiście, jeśli niesie ona ze sobą pozytywny przekaz. Jest jedno słońce, do którego prowadzą setki promieni. – wreszcie sięgnął do paczki i wyłowił garść chipsów.

-Jest wyznanie, które by do ciebie najbardziej przemawiało?

-Buddyzm, stary. Buddyzm to jest to! Może i wybrałbym chrześcijaństwo, gdyby nie ten cały Kościół. Sam doświadczyłem na własnej skórze do czego prowadzi chrześcijańska indoktrynacja. Uwierzyłbyś, że moja babcia straszyła mnie piekłem, jak na przykład zaspałem na mszę? To się potem wbija w banię! Generalnie, cały ten ceremoniał ma nam wpoić poczucie winy, że człowiek jest grzeszny, że musi przechodzić nieustanną pokutę, a nie że jest zajebisty i może sięgać szczytów. Z buddyzmem jest inaczej. Mam wrażenie, że on w zasadzie nic ci nie narzuca. Poza tym świetnie komponuje się z psychodelikami. Nie o kontrolę mas i klepanie paciurków tutaj chodzi, lecz o naoczne, czynne doświadczenie.

-Coś czuję, że wolałbyś się urodzić Azjatą.

-Ja, Wałdyś jestem dzieckiem wszechświata, to znaczy, że mogę być zarówno Europejczykiem, jak i Azjatą, Indianinem, czarnoskórym Japończykiem, a nawet Tajlandką, gdybym trafił do celi z tajlandzkimi osiłkami… Możesz być kimkolwiek zapragniesz. Pamiętasz ostatnią scenę w "Wilku stepowym" Hermana Hessego?

Reklama

-Mniej więcej. Chodzi ci o scenę w teatrze, gdy główny bohater widzi w lustrze swoje odbicia: to kim był, kim jest i kim może się stać?

-That's right! Wiesz, że kiedyś miałem podobnie. W czwartej lub piątej klasie podstawówki oglądałem nałogowo kreskówkę „Ach ten Andy". I kurczę, w pewnym momencie poczułem się tym Andym. Zmusiło mnie to do robienia różnego rodzaju psikusów. Najcudniejszy odwaliłem w szkole - wysmarowałem smalcem ławkę koleżanki. Ale była heca!

Szybko znaleźliśmy się na plaży nad Wisłą. Zewsząd zjeżdżali młodzi ludzie, zachęceni ciepłą pogodą i wizją kiełbasek na grillu. Słońce przybrało właśnie barwę budyniu z proszku. Podsycało to apetyt przyrodzie, by żyć, rozkwitać, rozmnażać się. My, natomiast, poczuliśmy się zobowiązani do wypicia kolejnych browarów.

-Piasek ten sam, woda w Wiśle dalej brudna, a ja jestem inny niż kiedyś. – zaczął Wałdyś.

-Starzejemy się. – stwierdziłem. - To tak jak z tym zimnym piwkiem. Kiedyś odrzucała cię jego gorycz, a teraz przyciąga słodycz chmielu.

-Muszę ci jeszcze opowiedzieć o moim olśnieniu. Kilka lat temu wziąłem MDMA. Z dzisiejszego punktu widzenia wiem, że to było dosyć lightowe, jednak odcisnęło swoje piętno. MDMA jest empatogenem, co sprawia, że pałasz potem miłością do całego świata. Gdybyśmy tym naćpali Putina, al-Assada lub Kim Dzong Una, to prawdopodobnie mielibyśmy przez pewien czas pokój na świecie.

-Oczywiście na MDMA nie poprzestałeś.

Reklama

-Jasne, że nie. Mam tak, że jak coś na mnie mocno wpłynie, to zaczynam to rozkminiać. Przeistoczyłem się więc w podróżnika, jednak nie w klasycznym tego słowa znaczeniu. Nie wszedłem w skórę Cejrowskiego, lecz Immanuela Kanta. Badałem swój świat wewnętrzny. Sam w myślach zbudowałem statek i wypłynąłem na antypody umysłu.

-Jak przebiegała praca nad budową okrętu?

-No, powiem ci, że to dobre pytanie. Do mojej wewnętrznej stoczni musiałem sprowadzić odpowiednie materiały. Te sprawdzone. Dlatego zdecydowałem się testować różne rzeczy, delektując się różnorodnością wiązań chemicznych. Trafiałem na prawdziwe perełki, niestety spotykałem się również ze strasznymi ścierwami. Tak jak ostatnio.

-A co sobie zarzuciłeś?

-I tak byś nie zrozumiał, więc po co mam ci mówić. Wiedz jedno - by zrozumieć ukrytą wspaniałość pewnych substancji, trzeba podążyć za fazą w sposób intelektualny. Im więcej wiesz, tym więcej wyciągniesz z tripa. Przykładowo: jeśli dasz karton LSD dresowi, który zarzuciłby go na melanżu, to z pewnością zinterpretowałby wizję niepoprawnie, na opak. Fala mądrości przytłoczyłaby jego nadszarpnięty fetą mózg. Dres mógłby się przestraszyć, umrzeć, w ogóle zwariować. Psychodelikom należy się zasłużona cześć, udział w ceremonii odnajdywania korzenia boskości.

-Korzenia boskości?

-Tak, brachu. Powiedzmy, że to taki kawałek podartej mapy, który ma ze sobą każda dusza uwięziona w ciele. Medytacja sposobem tybetańskich mnichów lub najzwyczajniej w świecie karton lub dwa pod jęzorem umożliwią ci swoisty rytuał przejścia. Im twoja dusza jest starsza, tym ten korzeń jest dorodniejszy, tym mapa obejmuje większy obszar kosmosu. Ja na przykład czuję, że mam starą duszę. Bardzo starą. Czasami jak chociażby oglądam „Gladiatora" z Russellem Crowem, to sobie myślę: „A niech mnie! Musiałem żyć w tamtych czasach…" Zajawa, nie? Swoją drogą polecam ci eseje Allana Wattsa, prace Timothy'ego Leary'ego. Aha, no i regularnie słuchaj Gurala, zwłaszcza kawałek: „Wszystko jest stanem umysłu". Sztos jakich mało! Gural to wieszcz XXI wieku, mówię ci!

Reklama

Aby temu dać świadectwo, zerwał się na równe nogi i zaczął naśladować mistrza. Słowa wypływały z niego jak z automatu. Dałem wiarę, że tekst utworu ma wygrawerowany na sercu, które swym łomotem dostosowało się do pierwotnego beatu autorstwa Matheo.

Wszystko jest stanem umysłu, imperium zmysłów Wynik namysłu, gry logiki i mych słów Plus wir emocji od tantiem po czubki paznokci Podróżuję bez środków lokomocji…

Po recytacji wersów Gurala, Wałdyś ponownie wrócił do uzewnętrzniania się:

-Dlaczego w szkołach nie mówi się nic o takim Guralu, albo o Słoniu? Tylko ten Słowacki, Mickiewicz, Norwid… Obecny system edukacji popełnia grzech nekrofilii. Ponadto u młodych nie ma wiary, ani w Boga, ani w siebie. Szkoła ma nam pomóc w odnalezieniu życiowej ścieżki, naszej pasji, tego co moglibyśmy zrobić dla społeczeństwa, podczas gdy oczekuje od nas tępego wkuwania na pamięć. Stąd zgodziłbym się ze środowiskiem radiomaryjnym, że szerzy się brak wiary u młodych.

-Może założysz jakąś organizację pozarządową. Zbierzesz zespół i będziesz pisać listy do ministerstw z załączonymi planami odnowy. - podrzuciłem pomysł.

-Bombowo! Zacząłbym od forsowania nowej ustawy dotyczącej szkolnictwa. Chodzi o wykorzystanie psychodelików. Pamiętasz jak w podstawówce pielęgniarka brała wszystkie dzieci do łazienki i mieliśmy fluoryzację zębów? Dlaczego uczniowie nie mogliby dwa, trzy razy do roku zarzucić wspólnie kwasu? Wyobraź sobie sytuację: rozpoczęcie roku szkolnego, przemawia pani dyrektor, potem jakaś młoda suczka recytuje wiersz lub gra na pianinie, później wszyscy stojąc na baczność śpiewają hymn, a na sam koniec już w klasach w atmosferze zdrowego podniecenia pod jęzor idzie LSD? Jakaż łączność wytworzyłaby się między uczniami, nauczycielami i rodzicami! Wtedy nowe pokolenie już za młodu namacalnie poczułoby czym jest zbiorowość, odpowiedzialność za kraj i drugiego człowieka. Brothers in Arms. Młodzi zrozumieliby, że w życiu nie tylko liczy się pełna kiermana, ale nade wszystko wartości. „Bóg, Honor, Ojczyzna" – kto w to teraz wierzy? Społeczeństwo wymaga terapii szokowej.

Reklama

-Nie licz, że to przejdzie. Rodzice się nie zgodzą!

-Tak samo na jakiejś zielonej szkole – Wałdyś zdawał się nie słyszeć tego co mówię – powiedzmy, gdzieś w rejonach zamków Krzyżackich. Przecież na północnym – wschodzie są cudowne leśne tereny, przetkane jeziorami. W trakcie zwiedzania i napawania się pięknem ojczystej ziemi aż żal nie przypalić lokalnego „brokułu". Kurde, i wiesz co ci powiem - Polskę stać by było na to, skoro politycy z Wiejskiej przydzielają sobie milionowe premie. Nie chodzi o to, by dzieciaki się zeszmacały tym ziołem. Kilka porządnych „buchów" przy średniej uczniowskiej masie 40 – 50 kilo wydaje się w sam raz.

-Teraz ty wyobraź sobie pewną sytuację. – miałem zamiar sprowokować Wałdysia. - Przenieśmy się do 2040 roku. Jestem starym prykiem i mam dziesięcioletniego synka, który pewnego dnia po zajęciach prosi mnie o podpisanie zezwolenia na jedzenie kartonów i palenie jointów w trakcie zielonej szkoły. Będąc odpowiedzialny za swoje dziecko nie miałbym sumienia, by za moją zgodą z wielkimi źrenicami narkotyzowało się z rówieśnikami.

-Nic nie rozumiesz! Gadamy o tym od jakiś czterdziestu minut, a ty wciąż nic nie rozumiesz! Magiczne jest właśnie to, że po psychodelikach nie czujesz się znarkotyzowany, tylko bardziej trzeźwy. Na drodze ewolucji wytworzył się w naszym umyśle „zawór", z jednej strony ograniczający, ale z drugiej ułatwiający funkcjonowanie na ziemi. Psychodeliki odkręcają ów „zawór", dzięki czemu wracamy do macierzy - do wszechogarniającej kosmicznej świadomości. Nie znajdziesz tam wojen i cierpienia, które są spowodowane ludzkim ego, lecz radość z upragnionej epoki Wodnika – czasu szczęśliwości i spełnienia. Dziecko, zasmakowawszy wspomnianej kosmicznej świadomości, doznałoby oświecenia. Wtedy by wiedziało, że na przykład chciałoby zostać malarzem, sprinterem, tłumaczem, geodetą, albo powiedziałoby: „Tato chcę zostać górnikiem, jedźmy na Śląsk". Wtedy rozumny ojciec przeprowadziłby się na ten Śląsk.

Reklama

-…-milczałem.

-No i co tak milczysz?! Nie czujesz się dostatecznie przekonany? Wspomnieć mogę jeszcze, że cała Dolina Krzemowa jechała i zapewne wciąż jedzie na kwasie. Bill Gates, Steve Jobs, długo by wymieniać tych największych. Albo taki Internet, który opiera się na zasadzie łączności. Jestem bardziej niż pewien, że główni twórcy Internetu musieli solidnie przyćpać przed napisaniem tych wszystkich formuł. Bez dragów ludzkość by wyjałowiała!

-…-dalej milczałem. Dobrze zrobiłem, bo Wałdyś bez przymusu ciągnął dalej.

-Gdybyś tylko wiedział co przeze mnie przechodzi, jakie wzburzone strumienie energii. Kurwa, może będę kiedyś uzdrawiał ludzi. A w żyłach gra mi trans. Nie techno, nie jazz, nie hip-hop, ale TRANS! Jeśli jakiś anioł gra na anielskim instrumencie między Ziemią a Saturnem, to tylko trans. Wszystko co robisz, całe twoje życie to jeden wielki trans. Na przykład odkręciłem wczoraj butelkę wody i to było takie: Pszszszszsz… Nalałem, człowieku, słuchałem tego transu i mówię sam do siebie: "To identyczne jest. Zupełnie jak ta muzyka." Następnie wziąłem kiełbasę, ugryzłem ją i to było takie: mnią, mlask, mnią, mlask, mnią… Zupełnie jak w tym transie. I jeszcze to arystotelesowskie zdziwienie, budzące w jaźni pytania: czym to wszystko jest?, co pompuje twoje serce?, co trawi twoje jedzenie? BANG!

-Miałeś tak podczas wczorajszego tripa? – słowa ciężko przechodziły mi przez gardło. Emocje robią swoje. Zresztą mówiłem na początku, że po dłuższej rozmowie z Wałdysiem świat nie wydaje się już taki sam.

Reklama

-Mhm. – potwierdził. - Niestety słabe ścierwo, więc dorzuciłem swoje trzy grosze. Generalnie wyszło na 3 -. Źle się przygotowałem.

-Ciekawi mnie jak planujesz tripy? Odpowiednio wcześniej narzucasz sobie dietę i zestawy ćwiczeń?

-Nie powinno się jeść przed tripem. Lepiej przepościć, bo się zrzygasz. Głodówkę zrekompensujesz nauką, prawdziwie empiryczną, której nie zastąpisz żadnymi opasłymi księgami. Doświadczyłem po wielokroć takiego rozszerzenia mojej jaźni, że potrafiłem wyjść z ciała. Gdy tak latasz wokół, jesteś zdolny do eksploracji. Czytałem o ludziach, potrafiących wczuć się na przykład w to jak rośnie brzoza, dąb, cis, albo jak ryba pływa. Uwierzysz, że czuli wtedy rybi popęd seksualny, a nie ludzki!

-Też tak miałeś? Upatrzyłeś sobie ulubione zwierzątko?

-Często przemieniam się w wilczura. „Auuu!" – zawył. – To może mieć związek z wiekiem mojej duszy. Wilk jest symbolem chwały Cesarstwa Rzymskiego. Jak sądzisz, byłem kiedyś centurionem, prowadzącym swoich żołnierzy na pozycje Galów? – zażartował. Mimo wszystko odczytałem w tym pytaniu dozę nadziei.

-Zgłoś się do kogoś, kto byłby w stanie odwiedzić twojego ducha na płaszczyźnie energetycznej i zamienić z nim kilka słów. Niektórzy wróżbici specjalizują się w zdejmowaniu klątw, które wzięły się z grzechów przodków. Przy takich cudach rozmowa z duszą wydaje się być drobnostką.

-Jasne, i za wróżenie z fusów pięć stówek się należy. To są hochsztaplerzy, nie wierz im! A nawet jakby byli prawdziwi, to i tak bym ich nie potrzebował, bo podczas jednego z ostatnich tripów miałem kontakt z kimś z zaświatów…- Wałdyś specjalnie ściszył głos. – Była to relacja ponadwymiarowa. Brałem wtedy coś podobnego do kwasu, taki analog z trochę zmienioną grupą chemiczną. Odpowiednio zadbałem o klimat. Puściłem płytę Astral Projection „Dancing Galaxy". Totalny evergreen! Nagle mnie zwaliło z nóg. Miałem wrażenie, że umarło moje ego i ktoś zaczyna do mnie mówić. Ktoś z zaświatów. W tytułowym utworze „Dancing Galaxy" padają słowa:

Reklama

The spice extends life, the spice expands consciousness.

The spice is vital to space travel. Travel without moving.

-Wyobraź sobie – kontynuował Wałdyś - że ta tajemnicza, niewidzialna istota rozwinęła frazę. W transowych rytmach powstały nowe wersy – słowa objaśniające największe tajemnice świata. Niespodziewanie wszystko stało się jasne. Otrzymałem prawdziwą łaskę uświęcającą. Pozostał mi w głowie szereg myśli, mówiący o tym co jest ważne w życiu, a co nie.

-Co jest najważniejsze w naszym życiu zdaniem niezidentyfikowanej istoty z zaświatów?

-Zdrowe relacje międzyludzkie oraz zwracanie uwagi na subtelności, takie jak brzmienie słów lub niuanse w muzyce. Ponadto wysłuchałem wykładu o czasie i kondycji ludzkiej. W gruncie rzeczy nasza bytność na ziemi jest bezcelowa. Chodzimy dla samego chodzenia; tańczymy dla samego tańczenia. Istnieje tylko teraźniejszość i nie sposób od niej uciec, ani jej uchwycić. Harmonia polega na zjednoczeniu przeciwieństw. Życie jest grą, boskim teatrem form, w którym powinniśmy wziąć udział, mając oczy pełne dziecięcej ciekawości. Słowem: CZUJMY RADOŚĆ ISTNIENIA!

Ściemniało się. Po chipsach został szelest tłustych opakowań, po piwach szumiąca pustka w zielonych butelkach. Czas było się zbierać. Zostawiliśmy za sobą szarą plażę nad Wisłą, rozświetloną płomieniami ognisk.

Zdecydowałem się odprowadzić Wałdysia. W sumie i tak było mi po drodze. Zmęczyła nas szczera rozmowa, dlatego szliśmy w milczeniu delektując się szumem przejeżdżających samochodów. Dochodząc do jego kamienicy, zadałem ostatnie pytanie.

-Jaka będzie twoja przyszłość? Co za 10, czy 20 lat będzie porabiał Wałdyś?

-Chciałbym się nie bać jutra. – odparł. - Jeszcze nie wiem co dokładnie mogę robić w życiu, ale przypuszczam, że będzie to związane z ludźmi. Momentami mam takie uczucie, że dokonam czegoś znaczącego, co zmieni ten świat. Może sposobem Sokratesa będę chodził po ulicach i nauczał. Bezduszna nowoczesność potrzebuje przebudzenia, odnowy, powtórnych narodzin. Chciałbym kiedyś zorganizować happening podobny do Human Be-In w latach 60. Wtedy to w Golden Gate Park w San Francisco odbył się szereg koncertów, a zgromadzonych hippisów częstowano prowiantem nasączonym kwasem lizergowym.

Pożegnaliśmy się w atmosferze wielkich nadziei. Czy Wałdyś urzeczywistni swoje marzenia? Czy po śmierci stanie z wypiętą piersią na równi z autorytetami? Nie potrafiłem przypuścić co się stanie z tym szalonym Jamesem Deanem, który woli zmierzyć się z przeznaczeniem, nie jako straceniec pędzący w Porsche na złamanie karku, lecz jako misjonarz w worze pokutnym i z kazaniem na ustach. Kim on jest: buntownikiem, świętym pomyleńcem, czy prorokiem? Z pewnością jest kimś o kim jeszcze usłyszymy.