FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

Pytamy różne pokolenia Polaków na emigracji, dlaczego wyjechali z Polski i co teraz o niej myślą

„Lubię jeździć do Polski i patrzeć, jak się rozwija. Cenię sobie jednak wolność, jaką mam w Szwecji. Zarówno tę ekonomiczną, jak i sumienia. Tutaj na przykład kościół nie decyduje o mojej macicy"
Maria i Jacek Zaleccy przed wyjazdem z Polski w 1989 roku. Zdjęcie pochodzi z prywatnego archiwum

Mieszkam od kilku lat w Sztokholmie, nigdy nie planowałam wyjazdu na stałe, zostałam w Szwecji nieco przez zasiedzenie. Zaczęło się od studiów na skandynawistyce, wymian studenckich, potem kolejnych wyjazdów do pracy, na następne studia, dla faceta…

Wciąż dochodzą mnie głosy, jak bardzo wiele osób w moim ojczystym kraju pała niechęcią do imigrantów. Wciąż też spotykam Polaków, którzy wyemigrowali do Szwecji kilka, kilkanaście, a czasem nawet kilkadziesiąt lat temu. Rozmawiając z nimi, nasuwa mi się często pytanie, co sprawia, że Polska od pokoleń jest krajem, z którego chętnie się wyjeżdża. Z naszych rozmów na temat kraju, często wyłania się zbiorowy obraz tego, co ich w Polsce boli i wymaga zmian, a także tego, za czym tęsknią, miło wspominają i co dziwi w spotkaniach z nową kulturą na obczyźnie. Zobaczcie, jakie motywy do emigracji kierowały moimi rozmówcami w latach 60., 80. i w nowym milenium oraz jak patrzą na Polskę z perspektywy życia w Szwecji.

Reklama

Paulina, w Szwecji od 1969 roku

Przyczyna mojego wyjazdu to dosyć znana historia. Zaczęło się od marcowych rozruchów w 1968 roku i przede wszystkim od Wojny sześciodniowej w Izraelu, kiedy polskie środowisko żydowskie zostało oskarżone o bycie „piątą kolumną". Ludzie byli zwalniani z pracy, była wyraźna nagonka. To spowodowało, że niektórzy zaczęli się zbierać do wyjazdu, większość obawiała się, że będzie jeszcze gorzej. Kulminacją był moment, kiedy w gazecie ukazało się ogłoszenie, w którym napisano, że jeżeli ktoś chce się ubiegać o wyjazd do Izraela, musi to zrobić do określonej daty. To wywołało natychmiastowy strach, ludzie rzucili się do konsulatów, głównie szwedzkiego i holenderskiego, bo stosunki dyplomatyczne z Izraelem zostały zakończone. Ci, którzy nie zdążyli wyjechać do Izraela, wyjechali do Danii, Szwecji i Stanów Zjednoczonych. Miałam wtedy 24 lata. Moja mama była już w Szwecji, dlatego nasz wybór padł na ten kraj. Ona już wcześniej wyjeżdżała za granicę do pracy, aby poprawić sytuację ekonomiczną – była wcześniej we Francji, Izraelu i w końcu w Szwecji.

Kiedy przyjechałam do Szwecji, byłam oczywiście bardzo zdeprymowana, to było dla mnie kompletne wyrwanie z mojego środowiska, przyjaciół. Nie czułam się szczęśliwie. Ale podobało mi się, że wszystko było dobrze zorganizowane i wszystko załatwiało się bardzo szybko. Jako językoznawcy, podobała mi się też nauka szwedzkiego. Brakowało mi spontaniczności i kawiarnianego życia z Wrocławia. Nie podobało mi się, że ludzie nie szukają kontaktu. Teraz jednak to się zmieniło. Wszystko mi się podoba!

Reklama

Paulina z siostrą i mamą w 1971, pierwsze lata w Szwecji. Zdjęcie pochodzi z prywatnego archiwum

Pierwsze moje wrażenie po przyjeździe tutaj to, że Szwedzi to ludzie pragmatyczni, którzy się dobrze zachowują, spokojnie, z godnością. Proszę sobie wyobrazić, jaki szok przeżyłam, kiedy po paru miesiącach przyszedł czerwiec i obchody Midsommar, czyli naszej nocy świętojańskiej. Wylądowałam wśród pijanych Szwedów kicających dookoła słupa, śpiewających tradycyjną piosenkę o żabkach, które nie mają ani ogona, ani uszu. Myślałam, że padnę trupem! Zwariowali!

W Polsce nie było nam źle, mieliśmy ładny dom i wielu przyjaciół, jednak w latach 60. wszystko było problematyczne – ciągłe kłopoty, żeby coś zdobyć, kupić. W Szwecji przywitała nas wygoda. Przede wszystkim przemówiła do mnie grzeczność w odnoszeniu się do ludzi. W Polsce panowało raczej chamstwo. Wtedy, jak się przychodziło do sklepu lub restauracji, to człowiek był szczęśliwy, jak go nie ochrzanili i dostał choć trochę tego, co chciał. Teraz na szczęście wiele się zmieniło.

Nigdy nie rozważałam powrotu na stałe, ale przez pewien okres myślałam o kupnie mieszkania we Wrocławiu, aby móc spędzać tam więcej czasu, spotykając znajomych z czasów studenckich. Aż mi to przeszło, patrząc na to, co dziś dzieje się w naszym kraju. Czytając wiadomości, nie poznaję Polski. Widzę dużo nienawiści między różnymi grupami społecznymi. W moich czasach, pomimo różnic w wykształceniu, zasobach materialnych czy nawet religii, wszyscy byli w stanie się ze sobą porozumieć. Ludzie kłócili się ze sobą na zasadzie Kowalski z Nowakiem, a nie jak dziś: PIS czy PO, religijni czy nie, Wszechpolacy czy patrioci. Jedno co było pewne, to, że większość raczej komunistów nie lubiła. Może to nas łączyło i dlatego nie było takich konfliktów.

Reklama

Dziś mam w Sztokholmie duży kontakt z grupami Polaków, którzy dopiero co tu przyjechali, uczę polskiego dzieci z polskich rodzin. Widzę niestety, że coraz mniej młodzieży wyniosło z domu i z polskich szkół wiadomości o zasadach demokracji. Takie pojęcia jak trójpodział władzy, organy utrzymujące demokrację przy życiu, jak trybunał konstytucyjny – nie są tak dla Polaków tak oczywiste.

Andrzej, w Szwecji na stałe od 1981 roku

W 1979 roku przyjechałem do Szwecji sprzątać i zarabiać pieniądze – bardziej mi się to podobało niż praca prawnika w Państwowej Komisji Cen. Po roku wróciłem, akurat na początek Solidarności. Po dwóch latach znowu wyjechałem, tym razem już z rodziną – żona miała studiować na uniwersytecie w Sztokholmie i miała oficjalne prawo pobytu na rok. Sprzątałem. Po kilku miesiącach wprowadzono stan wojenny i dostaliśmy list od policji, że mamy prawo pracy i pobytu na zawsze – bo w naszym kraju jest wojna. Ja nigdy nie chciałem opuszczać Polski, tylko zobaczyć trochę świata, zarobić pieniądze, pooddychać bez strachu. Myślałem, że wrócę w ciągu dwóch lat.

Gdańsk 1979 rok. Zdjęcie Andrzeja zrobione z promu – rodzina macha mu na pożegnanie przed pierwszym wyjazdem do Szwecji. Zdjęcie pochodzi z prywatnego archiwum

Moje pierwsze wrażenia z lat 1979-1980: słońce, wolność (np. czytanie innych książek), przyroda – ja z Warszawy, a w Sztokholmie odkryłem wody i lasy. Jednym z pierwszych spostrzeżeń było też, że w Szwecji ludzie nie awanturują się w autobusie. Grudzień 1981 roku – kiedy dostałem w prezencie emigracje – to noc i ciemność.

Unikam nostalgii. Jedyne, za czym tęsknie to za moją mamą, ale jest to nostalgia za czasem, który przeminął, a nie za konkretnym miejscem. Poza tym brakuje mi polskiego języka i rozmowy, i książki, i gazety oraz pewnej oczywistości, jeśli chodzi o kody kulturowe, krajobrazy, miasta… Jednak mam pewną anegdotę związaną ze zbytnią nostalgią i trzymaniem się swojej kultury. Pewien pan, który w stanie wojennym głodował pod polską ambasadą, żeby mu żonę i dzieci wypuścili z kraju, zabraniał kilka lat później swojej córce ostrzyc się tak jak szwedzkie koleżanki „bo będzie wyglądała jak kurwa". Tacy jesteśmy: uciekamy, a potem budujemy nostalgiczne ołtarze.

Reklama

W Szwecji doceniam, że nie muszę się bać. Nie tęsknie za chamstwem i głupotą. W Szwecji spotkałem się jednak z polskim antysemityzmem – dziwne, w Polsce nie było tego w moim środowisku. Przeczytałem teraz „My z Jedwabnego" i najbardziej szokujący jest opis stanu na dzisiaj – nadal mamy duży procent antysemitów i ludzi broniących swojego własnego ograniczenia bez chwili zastanowienia, bez empatii, bez pokory. To jest dla mnie zagadka, jeśli się wierzy w wartości chrześcijańskie… Polski antysemityzm jest dla mnie poważną sprawą – też dlatego, że wyraźniej widać, jakimi jesteśmy głupkami. Na szczęście nie wszyscy. Wstyd mi też jak niektórzy Polacy traktują Ukraińców – śledzę to od lat na Facebooku.

Maria i Jacek Zaleccy, w Szwecji od 1989 roku

Przyjechaliśmy po studiach w 1989 roku głównie, żeby zobaczyć, jak się żyje w innym europejskim kraju. Wszystkiego trzeba się było nauczyć od nowa – jak się robi zakupy, tankuje benzynę, płaci rachunki – ale było bardzo ciekawie. Człowiek rozumiał, że jest więcej słusznych metod rozwiązywania każdego problemu, a nie tylko ta, którą już znał.

Maria i Jacek Zaleccy przed wyjazdem z Polski w 1989 roku. Zdjęcie pochodzi z prywatnego archiwum

Dziś tęsknimy za zapachami i smakami dzieciństwa. Brakuje nam niewielkiej odległości do przyjaciół z młodości i możliwości łatwiejszej pomocy rodzicom. Doceniamy za to dobrą organizację życia codziennego, zaufanie do struktur organizacyjnych w kraju i czystą, dostępną dla wszystkich przyrodę. Nie planujemy powrotu do Polski, ale chętnie częstsze wizyty, jeśli czas na to pozwoli.

Reklama

Maryla, w Szwecji na stałe od 2008 roku

Właściwie nigdy nie podjęłam decyzji o przeprowadzce. Studiowałam skandynawistykę i po raz pierwszy przyjechałam na wymianę, żeby ćwiczyć szwedzki. Potem poznałam chłopaka, znalazłam pracę i zostałam nieco przez zasiedzenie. Kiedy przyjechałam tu na Erasmusa, okazało się, że kursy do wyboru miałam w większości po angielsku. Wybrałam więc gender studies po szwedzku. Jako że działo się to 10 lat temu, nie wiedziałam jeszcze, że moje studia zagrażały instytucji rodziny i całemu narodowi polskiemu. Zamiast tego nauczyłam się czegoś o Szwecji, kiedy na mojego maila, w którym opisałam moje polskie studia i zapytałam, czy moje umiejętności językowe będą wystarczające, żeby uczestniczyć w zajęciach, otrzymałam odpowiedź: Jeśli uważasz, że dasz radę, to dasz. Okazało się, że tutaj człowiek otrzymuje kredyt zaufania, który albo zachowa, albo zaprzepaści. W Polsce jest raczej odwrotnie, na zaufanie musisz zapracować, albo najlepiej pokazać jakiś papier. Zdecydowanie bardziej podoba mi się podejście Szwedów.

Pierwsze wrażenie ze Szwecji to była różnorodność i wielokulturowość. Szybko jednak zorientowałam się, że w Sztokholmie istnieje bardzo wyraźna segregacja. Mimo to nadal odnoszę wrażenie, że w Polsce jest dość nudno, jeśli chodzi o to, jak ludzie wyglądają i się ubierają. Wystarczy, że założę chustkę à la pin-up na głowę, żeby jakiś wesoły podchmielony przechodzień nazwał mnie kurczakiem. Zdecydowanie nie tęsknię za polskim przyzwoleniem na seksistowskie i rasistowskie żarty. Tutaj oczywiście też występują te zjawiska, ale ogólnie dyskurs jest na nieco wyższym poziomie. Niektórzy moi polscy znajomi, choć są wykształceni, światowi i oczytani nadal bez pardonu potrafią używać słów takich jak np. ciapaty. Mnie to bardzo razi.

Reklama

Brakuje mi straganów z polskimi malinami i porzeczkami, trochę też języka, choć mam wielu polskich znajomych. Całe szczęście jest tu wielu Polaków i nie raz łapie mnie nostalgia przy okazji podsłuchanych rozmów, pełnych wyrażeń jak np. „parówo pierdolona". Oby tylko nie wpadło nikomu do głowy zarządzić Swexit!

Nie planuję powrotu, odpowiada mi stan bycia pomiędzy kulturami. Mam podwójne obywatelstwo, ale zawsze będę Polką. Mimo to czuję, że mogę z dystansem patrzeć na oba kraje. Lubię jeździć do Polski i patrzeć, jak się rozwija. Cenię sobie jednak wolność, jaką mam w Szwecji. Zarówno tę ekonomiczną, jak i sumienia. Tutaj na przykład kościół nie decyduje o mojej macicy. Żyje się godniej, bo praca popłaca i nie muszę pracować na trzy zmiany lub w moim przypadku, udzielać korepetycji do nocy.

Alicja, w Szwecji od 2008 i ponownie od 2012 roku

Wyjechałam, wróciłam, wyjechałam. Za pierwszym razem oddelegowano męża z jego pracą, ja pojechałam z nim – bo przygoda, bo coś nowego. Za drugim razem wyjechaliśmy jak przysłowiowi Janusze. 15 stycznia lądujemy z dwoma walizkami tanimi liniami. Dlaczego zdecydowałam się na wyjazd za drugim razem? Pierwszy pobyt – trzy lata w Szwecji, powrót do Polski i już po mniej więcej trzech miesiącach świadomość „tu się nie da żyć, nie ma wyjścia, trzeba wracać".


Historie z Polski i ze świata. Polub nasz nowy fanpage VICE Polska


W Szwecji zachwyciłam się domami bez płotów i tym, że można pić wodę z kranu, a ludzie są mili. Jednak oczywiście tęsknię za moimi ludźmi, za rodzicami, za tanimi owocami w lecie. Czuję nostalgię, że nigdy tu nie będę miała koleżanki, z którą się znamy od podstawówki. I nigdy nie będę w miejscu, które było kiedyś moje. Nie tęsknię za polską polityką, cwaniactwem, za tym, że wiele osób chce cię oszukać na każdym kroku, za tym, że jako petent nie masz żadnych praw, za kontaktami z urzędami, szpecącymi reklamami i paniami sprzedawczyniami z obsraną miną.

To wszystko sprawia, że na pytanie, czy wróciłabym do Polski, odpowiadam: nigdy w życiu!