VICE x Audioriver 2012

FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

VICE x Audioriver 2012

Czas na opowieść o tym jak łatwo, tanio i bezlitośnie zawalczyć można z najprawdziwszą, dwudniową epidemią rejwu, mającą miejsce podczas festiwalu Audioriver, o którym powstają pieśni i napisy na nagrobkach.

Panie i Panowie !

Czas na opowieść o tym jak łatwo, tanio i bezlitośnie zawalczyć można z najprawdziwszą, dwudniową epidemią rejwu, mającą miejsce podczas festiwalu Audioriver, o którym powstają pieśni i napisy na nagrobkach.

Cóż, jest coś dziwnego w ziomalskich wzmiankach o tym corocznym, zbiorowym harakiri melanżowym. Kiedy stały bywalec usłyszy, że Audioriver jest dla Was tylko jednym z wielu polskich festiwali, na który może kiedyś wpadniecie, prawdopodobnie zamilknie na chwilę a jego źrenice powrócą do wielkości spotykanej po zażyciu, słynnych z występowania na płockim wybrzeżu, cukierków. Potem pokręci głową i z kurewsko ciężkim westchnieniem powie coś w stylu: "Nie wiem czy potrafisz wyobrazić sobie miasto, w którym raz do roku, przez dwie doby, większość mieszkańców, w domach z oknami zabitymi deskami, ogląda Polsat doświadczając masażu wnętrzności najmocniejszym basem… Ale jestem pewien, że jeśli jara cię wszystko, co fajne to Audioriver będzie jedynym miejscem, które pozwoli Ci przestać pierdolić o nowoodkrytych tumbirach, planowanych dziarach i tym gdzie ostatnio wbiłeś z listy. Weźmiesz głęboki oddech, trochę kosmicznej soli na czubek języka i runiesz w rejw."

Reklama

Ale poza takimi typami, którzy zwyczajnie za dużo wyćpali ostatnim razem, możecie liczyć na niewiarygodnie zróżnicowanych gości ów elektronicznego przedsięwzięcia. Spotkacie przemiłych, chwilowo pozbawionych agresji dresów częstujących was blantami, meneli zataczających taneczne kółka na bansującym rynku miasta oraz uśmiechnięte dupeczki, które raz w życiu będą bardziej skupiały się na napierdalaniu do basu w stylu Techno Vikinga a nie na poprawianiu włosów i robieniu zdjęć instagramem.

No, ale zacznijmy od początku. Niech będzie to obskurny, dwuosobowy pokój hotelowy w którym kimacie z piątką znajomych. Przed wyjściem trzeba pamiętać by przyodziać łatwy do zdjęcia obuw (wierzcie mi, gdy poczujecie te tłuste dźwięki znajdując się pod jedną ze scen, jedyną opcją będzie zanurzenie bosych stóp w piachu i przebieranie paluchami pomiędzy kiepami i porzuconymi samarami), pochować wszystko w najgłębszych kieszeniach i wetrzeć dziesięć tysięcy warstw dezodorantu 48h w niewinne jeszcze paszki.

Ukradkiem wymykając się z hotelu udacie się na rynek. Dotrzecie tam pewnie podążając za wzmagającymi się wibracjami ziemi, bądź przedziwnymi dubstepowymi remixami, których fragmenty unoszą się w promieniu paru kilometrów od centrum Płocka.

Myślę, że ucieszy Was widok ludzi melanżujących grubo przed zachodem słońca, namiotów z wsysającym w tany elektro, policji ignorującej tony butli wypełnionych procentami, a przede wszystkim fakt, że bez względu na Wasz faktyczny stan, w oczach każdej obecnej tam osoby będziecie turbo wyćpanymi ziomkami, których darzyć trzeba miłością i zarażać rejwem.

Reklama

Rynek jest okupowany głównie przez bezdomnych i przypadkowych pijusów w podeszłym wieku (przynajmniej z wyglądu), którzy, jakby znów mając osiemnaście lat, kręcą piruety, nierzadko w towarzystwie wątpliwej trzeźwości młodych dam.

Gdy już rozejrzycie się, stwierdzicie, że czas na browar i porządną szamę, co by nie zasłabnąć między jednym a drugim pierdolnięciem. Słuszny krok.

A potem już tylko jedno, wymarsz w stronę rejwu.

Na skarpie przed wejściem na festiwal zobaczycie biwakujących biforowiczów oraz tych, którzy zaparkowali tam furę by zezgonować bezpiecznie jak najbliżej miejsca akcji.

Tam się podziwia zachód słońca, zmienia obcasy na płaskie, dopija wódy i układa lolki w majtkach.

Zejście jest już akcją nasilającą porządne podniecenie, czujecie wibracje w ciele a kolana uginają się w rytm nie tak odległego już basiwa.

No i jesteśmy na plaży.

Teraz parę podpunktów, które z grubsza objaśnią Wam co i jak:

1. Jak się napić, najeść i porcjować dragi

Otóż narzekanie, że browar drogi a wódkę wnieść ciężko mija się z celem, bo tak jest wszędzie. Natomiast buteleczki własne można zawinąć w tiszert dla bezpieczeństwa i puścić wolno z górki przez ogrodzenie, a same stoczą się tam, gdzie znów je unieść można będzie.

Co do jedzenia i ogólnego oszczędzania najlepiej znaleźć ziomka w VIP-roomie, całe szczęście na początku ochrona przymyka oko na wynoszenie przeróżnych smakołyków (pyszny kurczak pseudo-chiński, karkóweczki, makarony, ziemniaczki, sosy, desery i darmowa woda butelkowana, he he) a potem wystarczy przełożyć pod ogrodzeniem dzielącym strefę gastro i VIP, gdzie raczej nikt nie patrzy a można porządnie się w ten sposób wyposażyć.

Reklama

Co do dragów… Do północy godne polecenia są baty, natomiast później, gdy kurewskie pierdolnięcie zdarza się 10 razy na minutę i trzeba zacząć prawdziwy elektrofitnes najlepiej jebnąć wszystkie prochy czy kryształy, które posiadacie, na raz. No dobra, może bez przesady, ale nie szczędźcie sobie, żeby nie było tych pustych spojrzeń mówiących "SebastiAn wchodzi, a Maria Daria Magdalena nie za bardzo".

Kontynuując temat nielegalnych czasoumilaczy… Polecam po każdym grubszym wykonawcy rozejrzenie się po podłożu, z kieszeni poza hajsem i szlugami (najlepiej) wypadają też pełne samarki, skręcone jointy i nieoblizane karty płatnicze (fe). Jeśli chodzi o prochy to najczęściej ciężko dowieść, że nie jest to w 90% piasek, ale za to darmowy blancik, prawdopodobnie nasączony amfą, nigdy nie jest zły.

2. Rzyganie, zgony i dobre miejsca do spania.

Z tego co dało się zaobserwować, można stwierdzić, że nie ma nic lepszego niż melanżowy bełt. Widok wielu, przypadkowych osób rzucających wymiocinami, tak, że wszyscy widzą, ale nikt nie wdepnie, którzy potem wstają niczym nowonarodzeni i idą w melanż, na bank Was zauroczy, a nawet zainspiruje. Domyśleć się można, że większość przypadków to przedawkowania, ale kurczę, propsy, że rejwerzy naprawdę się nie poddawali.

Nawet zgony odbywały się w wyjątkowo elegancki sposób. Górka łącząca plażę z miastem została stworzona do relaksowania się, gdy serce zbyt mocno napierdala, pożerania dragów gdy jest zbyt słabo i słodkiego drzemania. Tony ludzi, jedni w śpiworach i z podusiami, inni saute, w mokrych kąpielówach i z puszką piwka przyklejoną do łydy, oddawali się, mniej lub bardziej mimowolnie, w objęcia Morfeusza.

Reklama

Zgonowanie dobrze też uskutecznić w okolicach lin podtrzymujących namioty. Trzymać się za to z daleka od lamp oświetlających festiwal, tam można zostać wpierdolonym przez przeróżne, odrażające i częściowo też wyćpane insekty. No i precz od toi toi'ów, no ale to chyba oczywiste.

3. Jak zostać wyrzuconym na zbity pysk, jak poznać artystów jednocześnie wskakując do Wisły oraz jak odnaleźć zgubę.

Tak jak przez cały festiwal możecie podchodzić do przeserdecznych ludzi i być częstowanymi narkotykami wszelkiego rodzaju, tak też nie zawsze dobrym pomysłem jest odsprzedawanie swoich dóbr. Może się okazać, że w pobliżu stoi jeden jedyny ochroniarz, który jeszcze nie ogłuchł i skończycie czekając na policję pod wejściem. Również zbierając narkotyki z ziemi trza kitrać się porządnie, a nuż ktoś przyuważy. Ale tragedii nie ma, zawsze można wejść drugim wejściem. Zatem bez specjalnych zmartwień, ale wylecieć się da.

Na artystę wpaść stosunkowo łatwo, no ale nie ma lepszego ku temu miejsca niż VIP-room. Tajemnym wejściem może okazać się plaża, choć i tam kamuflować się trzeba. Przez chaszcze i wydmy można podreptać od tyłu, by elegancko między sceną a kiblami przemknąć i stać się jednym z tych, którzy pogaworzyć mogą z każdym. Godne polecenia są też poranki na plaży, z pysznym żurawinowym napojem Finlandii, marzeniami o wędce i lekkim zejściem łagodzonym przez chrapanie melanżowych pobratymców.

Reklama

A co do zgub, hm, ciekawa sprawa. Wystarczy się przejść po górce i niemalże pewnym jest, że znajdziecie to co zgubiliście dokładnie tam gdzie ostatnio siedzieliście paląc blanta. Jakimś dziwnym trafem podczas Audioriver w większości ludzi wyłącza się instynkt złodzieja. Prawdopodobnie typ, który znajdzie Waszego iphona, przypadkiem się o niego potykając, prędzej obliże jego ekran i rzuci gdzieś nieopodal niż go sobie przywłaszczy.

4. Koncerty, agresja i tańce do umarłego.

Możecie się pewnie domyśleć, że większość stałych bywalców Audio kocha rejw bardziej niż muzykę lub, co najmniej na równi. Wypadałoby napisać, że faktycznie to widać. No, ale nie do końca. Mimo, że gigantyczne ilości ludzi melanżują naprawdę hardo, widać, że spora ich część przyszła posłuchać. I tak jak mi raczej ciężko skumać, jak można stać jak kołek i z aprobatą kiwać głową na Modeselektorze, gdy inni napierdalają jak dzicy, tak pewnie w ich przypadku niełatwo przełknąć chociażby totalny fuck up z pierdzącym nagłośnieniem pierwszego dnia w Hybrid Tent'cie. Całe szczęście wszystko zostało naprawione i sobotniej nocy Hungry Hungry Models rozweselili podwójną już ilość głośniorów słodkim setem, by potem pozwolić Bossom takim jak Danger, SebastiAn czy Kavinsky na zmiażdżenie systemu.

Ale ogólnie, dla przeciętnego człowieka dźwięki festiwalu były czystą przyjemnością. Genialne pierdolnięcia niosące się przez całe wybrzeże i przeplatające z rykami i oklaskami rejwerów czy raz na jakiś czas odgłosami przejeżdżającej na sygnale karetki. Miód dla uszu. Niezależnie od oczekiwań, nie dało się nie zaznać muzycznego dobra. Może czasem zbyt komercyjnie jak np. Röyksopp czy delikatnie za monotonnie jak Nicolas Jaar, ale nie dało się odmówić niespodziankom tak wyjebanym jak chociażby Tommy Four Seven czy też porannej królowej, której gratulujemy nieziemskiej, przezajebistej energii, zamykającej całe wydarzenie, cudnie uśmiechniętej Anji Schneider (zastępującej zresztą Maceo Plex).

Reklama

A jeśli o agresję chodzi, to na policję skarg nie dało się usłyszeć. Przemili panowie oraz panie informowali delikatnie, że jeśli nie zmienimy miejsca spożywania browara to mandacik będzie, czy też jeśli nie zaprzestaniemy kąpieli w fontannie na rynku o 9 nad ranem to będą musieli się zainteresować tym co pijemy i palimy. Sobotni wschód słońca obfitował w porządne bijatyki, ale raczej poza terenem festiwalu. Przykładowo przy wejściu na festiwal dwóch panów tłukło się do krwi o cnotę najwyraźniej współdzielonej damy. Przyjechała policja, jedna furgona zabrała oszalałych panów a druga zaparkowała, by jej pasażerowie, czyt. policjanci mogli zasiąść z ekipką kibicującą całemu zajściu i napić się wspólnie dobrej wódeczki.

Ogólnie konfliktów uniknąć było łatwo. Chyba, że próbowało się zrobić zdjęcie tańczącej parze i nagle okazało się, że jej damską połówką jest światowej sławy modelka, której menadżerka wyskakuje znikąd wyklinając i grożąc sądem. No, ale to rzadkie przypadki.

Tańce do umarłego, cóż, oczywiste. Ratowanie się wódą o poranku, desperacja, wiedząc, że kolejny prawdziwy rejw dopiero za rok. Bo to jest tak z tym Audioriver, że słyszycie legendy i mity, wyobrażacie sobie melanżowy Olimp czy chuj wie co. A tak naprawdę trafiacie w serce wydarzenia, którym po prostu s t e r u j e muzyka elektroniczna. Wpadacie w wir tak intensywny i pozbawiony podtekstów, skupiający się wyłącznie na ekstazie w tańcu i dźwięku, że Wasze życie zmienia się na zawsze. Mimowolnie będziecie odliczać dni do kolejnej elektronicznej rozpusty w Płocku. Bo Audioriver może i jest narkotykowy, może i można się pośmiać ze znudzonych hipsterów i oszalałych dresów. Ale nigdzie nie poczujecie się tak swojsko, tak przepysznie zamarynowani w rejwowym, słonawym sosie.

Reklama