FYI.

This story is over 5 years old.

Zawody polskie

Z pamiętnika szatniary

Tak wygląda praca szatniarza w stolicy

Foto Flickr/Ian Wright

Pewnego dnia, gdy zrozumiałam, że znów nie mam pieniędzy postanowiłam roznieść swoje CV do prawie każdej warszawskiej knajpy przy Nowym Świecie. To właśnie tam spędzałam prawie wszystkie weekendy ostatnich lat. Wiedziałam też, że nie jestem osamotniona w tym działaniu. W tych okolicach pije naprawdę dużo osób. Do tego blisko do domu i w każdą sobotę pełno znajomych. Tego samego wieczoru dostałam telefon z jednego z tamtejszych klubów. Moim planem było zostanie barmanką na czas studiów, a w słuchawce usłyszałam prośbę o szybkie przyjście, bo nie mają na dzisiaj nikogo na szatnie. Zapytałam czy ten dzień będzie płatny. Był, więc poszłam. Tak zaczęłam. Tak zostałam szatniarą.

Reklama

Pierwszy dzień, a dokładniej noc (pracuje od godz. 19 do ostatniej kurtki, czyli do około 5 nad ranem) był stresujący. Dopiero wtedy zrozumiałam jak odzienie wierzchnie jest ważne dla ich posiadaczy. Moje miejsce pracy, szatnia, jest wielkości 2 na 2 metry. Ciekawostką jest to, że wcześniej w tym miejscu była toaleta. Spotykam mnóstwo ludzi, osobowości, gości. Wybór jest prosty, albo mnie szanują, albo totalnie ignorują, albo mają do mnie pretensje o to, że muszą zostawiać kurtki i do tego jeszcze za 2 złote. Z sytuacji ratuje mnie tylko cierpliwość i myśl, że dostanę za to jakieś pieniądze (muszę przyznać, że niewielkie, ale jednak). Obserwacje i przemyślenia, gdy akurat nic nie robię wydały mi się największą rozrywką w mojej sytuacji. Ukazał mi się obraz weekendowego społeczeństwa, które przyjmuje, bardzo mi bliską strategie imprezową. Zamiast siedzieć w jednym miejscu stajesz się podróżnikiem, miejskim odkrywcą, szukasz doświadczeń, poznajesz ludzi. Miejsce, w którym pracuje jest właśnie takie. Jest poczekalnią, czyśćcem przepełnionym promilami w wydychanym powietrzu. Dlatego też w weekendy, a szczególnie w soboty przybywa tam mnóstwo osób. To, co określa moją pracę i nadaje jej tempa są ludzie. Kilka historii właśnie tych bezimiennych osób wyrazi to czym jest bycie szatniarą…

Jest sobota, dzień największego tłoku, ale też mojego kaca. Jestem zmęczona i poirytowana. A tu nagle do klubu wchodzi grupa znajomych/nieznajomych. Widzę, że są z różnych państw. Multi kulturalnie. Bawią się przez kilka godzin w pierwszej sali, dobrze ich widzę. Rosjanka i Polak widocznie mają się ku sobie, on szepcze jej coś do ucha. Czas wyjścia. Wszyscy chwiejnym krokiem podchodzą do mojej lady. Rosjanka mówi, że jestem piękna i taka miła. Uśmiecha się do mnie. Ja też się uśmiecham. Po chwili zdejmuje ze swoich pięknych blond włosów gumkę z małym znaczkiem Gucci i daje mi ją. Mówi: To dla Ciebie. Prezent. Bardzo dobrze trzyma włosy. Dziękuję jej, a ona obdarza mnie jeszcze jednym szerokim uśmiechem i odchodzi. Ja uśmiecham się do siebie jeszcze przez kilka minut i patrzę na swój prezent. Gumka jest brzydka, ale naprawdę dobrze trzyma włosy.

Reklama

Kolejna noc pełna kurtek i płaszczy. Do klubu wchodzi grupa mężczyzn, każdy około 30 lat. Wyglądają jak przedstawiciele handlowi albo pracownicy banku. Półbuty, swetry w serek i spodnie z prostą nogawką. Bez chwili zastanowienia podchodzą do mnie. Pewnie wiedzą, że będą tańczyć. To pierwszy raz gdy tego wieczora nie musiałam nikogo zmuszać do oddania kurtki. Wieszam ich kurtki, dają mi pieniądze. Ja życzę im miłej zabawy, a oni dziękują. Po kilku godzinach mojej pracy, wypitym napoju energetycznym i rozmowach z ochroniarzami podchodzą ów panowie. Pijani, ale trzymają się na nogach. Mówią do mnie: Moja piękna szatniarko, chodź z nami na kurczaka. Tak bardzo chcemy zjeść kurczaka. Oni mówią bardzo poważnie, ja trochę się śmieję. Tłumaczę im, że jestem w pracy i że po prostu nie mogę. Powtarzają prośbę kilka razy, ja odmawiam. Odpuszczają i wychodzą. Po 40 minutach wracają z boxem z KFC, dają mi kurczaki z frytkami, uśmiechają się i wychodzą. Przez chwilę nie mogę w to uwierzyć, ale potem jem tego kurczaka. Bardzo mi smakuje.

Foto Flickr/Cabaret Voltaire

Po tych dwóch sytuacjach ukazuje się bardzo pozytywny obraz mojej szatniarskiej pracy. Niestety nie zawsze dostaje prezenty i jedzenie. Około godziny 22 do klubu wchodzą dwie kobiety koło 50 lat, zapraszam je do szatni (szatnia jest obowiązkowa). Z wielkim trudem zostawiają płaszcze (jeden Max Mara, drugi Massimo Dutti) rzucają mi nieprzyjemne spojrzenie. Mówię, że szatnia jest płatna, więc poproszę 4 złote. Zaskoczone i delikatnie podkurwione wyciągają drobniaki i odchodzą bez słowa. Po kilku minutach wracają. Jedna z nich mówi, że pomyliły imprezy i żąda zwrotu pieniędzy (4zł), druga wybucha śmiechem i mówi „No naprawdę, dwie babki z TVN-u walczą o 4 złote". Zaskoczona i zdezorientowana oddaję im pieniądze. One wychodzą. Przez następne kilkanaście minut myślę o tym, które z tych informacji były mi najmniej potrzebne. To, że 50 latki proszą o zwrot 4 złotych czy to, że były z TVN-u.

Różni ludzie, różne podejście. Jednak najbardziej poruszają mnie sytuacje międzyludzkie, które zupełnie mnie nie dotyczą. Zauważyłam jak różne są relacje w związkach młodych ludzi pod wpływem alkoholu.

Słyszę ich, gdy są przed wejściem. Spragnieni zabawy, alkoholu, sprzeczek i ostatecznie możliwej interakcji z płcią przeciwną. Para przoduje, dobrze zna to miejsce. On wysoki w parce i laczkach, ona niska w beenie. Po kilku godzinach, dużej ilości alkoholu i tańcach widzę ich. On w silnym upojeniu alkoholowym, ona ciągnie go za ramię. Kumple nadal tańczą. Oni już nie. Chłopak gubi kluczyk. Dziewczyna płaci za zgubiony kluczyk (zgubienie kluczyka: 20 zł). Jest zażenowana, mówi mi, że to pierwszy raz, gdy on się tak upija. Nie wierzę, ale jakie to ma znaczenie.

Podobna sytuacja, ale inny finał. Kilku znajomych i para na przedzie. Czasami żałuję, że nie potrafię zapamiętać ich twarzy. Ale mam wrażenie, że oni wszyscy wyglądają tak samo. Wiem, na pewno, że oni pamiętają mnie. Obserwują mnie, nawiązujemy nawet kontakt wzrokowy. Ona w sukience i ciemnych rajstopach. On w full capie, dużej bluzie. Po kilku godzinach, dużej ilości alkoholu i tańcach widzę ich. Ona w silnym upojeniu alkoholowym, on… dalej pije. Za ramię ciągnie ją jej koleżanka. Pijane śmieją się. Pijana dziewczyna trochę przez łzy. Wyciągają numerki, biorą płaszcze i wychodzą razem. Chłopak też wychodzi, 2 godziny później. Sobota jest wielkim dniem. Mnóstwo ludzi przewija się przez moją szatnie, każdy jest inny, ma inną przygodę, której niekiedy bliżej do udręki. Mimo to nie zmieniłabym mojej pracy na żadną inną, podobnie płatną. Społeczność weekendowa to ludzie pozytywni i otwarci. To tylko połączenie alkoholu, testosteronu i kompleksów robi z nich nieraz chamów. Taka to diagnoza społeczna warszawskiej szatniary.