FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

​Zwiedziłem Singapur w 8 godzin

Nie dajcie się zwieść - nie kupujcie suplementów, witamin, ani żadnych podobnych bzdur. Najlepszym sposobem na dyskomfort zmiany stref czasowych jest upicie się

Zdjęcie: Flickr/Rosino

Jako oddany fan Singapore Slingów czułem się mocno zobowiązany do urządzenia sobie małej wycieczki, jako że niedawno, podczas lotu na lotnisko międzynarodowe w Auckland, miałem okazję przesiadać się na Singapore Changi. Tym bardziej, że w tym roku obchodzimy setną rocznicę powstania drinka (w 1915 roku wymyślił go barman pracujący w hotelu Raffles – Ngiam Boon). Chwała mu za to.

Reklama

Jeszcze przed lądowaniem postanowiłem wczuć się w tropikalny klimat południowoazjatyckiego państwa-miasta i tuż po wzniesieniu się na wysokość rejsową ponad Frankfurtem, zacząłem zamawiać czerwone drinki z sokiem ananasowym, na przemian z ryżowym piwem „Tiger", warzonym w Singapurskim browarze.

W postanowieniu upicia się utwierdził mnie niemiecki współpasażer, który po pogonieniu łącznie czterech butelek czerwonego wina przez pierwsze cztery godziny lotu, co piętnaście minut przeciskał się koło mnie w drodze do toalety.

Reszta lotu przebiegała bez przeszkód, nie licząc krótkiego występu rozhisteryzowanej Amerykanki w kapeluszu, która stanowczo zażądała przeniesienia do pierwszej klasy, bo nie odpowiadały jej pozycje w ekonomicznej karcie dań.

Obudziłem się w samą porę na widok wschodu słońca nad majaczącym w oddali Kuala Lumpur, akurat rozdawano śniadanie. Pokrzepiony typowo azjatycką mieszanką drobiu, ryżu i owoców morza byłem gotów do moich podbojów.

Wczesna wiosna na południowej półkuli zamieniła cały kraj w parującą saunę. Poza wysoką wilgotnością i temperaturą do poczucia dyskomfortu przyczyniał się siedmiogodzinny jetlag i nieznaczny kac, które to oba przypomniały mi o jednym z celów mojej podróży – Hotelu Raffles.

Zdjęcie: Flickr/alantankenghoe

Nie dajcie się zwieść, żaden inny sposób nie jest tak dobry na zwalczenie dyskomfortu zmiany stref czasowych, jak urżnięcie się. Nie kupujcie suplementów, witamin, ani żadnych podobnych bzdur sprzedawanych na lotniskach. Lepiej kupić sobie flaszkę w strefie bezcłowej.

Reklama

Dzięki sprawności i przejrzystości systemu MRT, niespełna dwadzieścia minut później siedziałem w klimatyzowanym barze w Raffles, słuchając kameralnego koncertu fortepianowego, sącząc perfekcyjnie przyrządzonego drinka i starając się nie myśleć o tym, że prawdopodobnie zapłacę za niego równowartość jednego honorarium. Rajski widok, jaki tworzą palmy rosnące na ogrodzie, po którym w harmonii przechadzają się pawie, papugi oraz karpie Koi pływające w sadzawce wypełnioną błękitną wodą jest wart o wiele więcej. Wierzcie mi.

Nagle przypomniałem sobie, że przecież do następnego samolotu zostało mi tylko nieco ponad 6 godzin, więc czym prędzej udałem się do kolejnej linii metra, które zawiozło mnie nad zatokę, gdzie dumnie stoi Marina Bay Hotel, znany szerzej jako „wieżowce z łodzią na dachu".

Zdjęcie: Flickr/Sarah_Ackerman

Bulwar nad zatoką jest zwykłym deptakiem, z niewiadomych powodów niechronionym przed słońcem nawet parasolami. Gnany wizją niechybnego udaru mózgu spowodowanego tak zaciekłym słońcem w połączeniu z kilkuletnim uzależnieniem od papierosów oraz zamiłowaniem do tłuszczów nasyconych w każdej formie, szybko się skryłem w pierwszym napotkanym na drodze, ogródkiem piwnym pod palmami.

Chłodząc się zimną wodą, przyglądałem się kamiennej rzeźbie hybrydy lwa i syreny – Merlion i zastanawiając się, kto uznał, że będzie to godny reprezentant całego kraju. Wygląda to trochę jak warszawska syrenka w wersji gender.

Reklama

Zdjęcie: Flickr/Jeffery Wong

Mijając park i luksusowe samochody zaparkowane przy hotelu z białego marmuru, znów udałem się do metra — kierunek Little India, gdzie czekał na mnie duży talerz świeżo złowionych owoców morza za 3 dolary. Śmieszne ceny świeżego i smacznego jedzenia to ogromna zaleta Azji.

Następnym punktem mojej wycieczki były położone niedaleko ogrody – Gardens by the Bay, których główną atrakcją są wielkie drzewa połączone kładkami zawieszonymi kilkanaście metrów nad ziemią. Widok, jaki tworzą na tle linii brzegowej, jest tak spektakularny, że spokojnie mógłby startować z ogrodami Babilonu w Pepsi Challenge.

Z wizyty w Singapurskiej filii wytwórni „Universal Pictures" skutecznie odstraszyła cena wycieczki, opiewająca na 50 dolarów Singapurskich (około 65 dolarów amerykańskich). Wprowadzenie dolara to jeden z wielu przejawów szerzącego się w Singapurze zachodniego stylu życia. Singapur jest ewenementem na skalę Azji, jeżeli chodzi o przystępność kulturową. Zaraz za Wietnamem i sąsiednią Malezją to jedno z miejsc, które nie naraża turysty na ciężki szok kulturowy.

Zdjęcie: Flickr/Evelyn Lim

Z roku na rok państwo przyciąga coraz większe ilości dużych amerykańskich i europejskich inwestorów. Odbija się to między innymi w przekroju społeczeństwa, które w większości stanowią biznesmeni z Chin, Japonii, Stanów Zjednoczonych. Typowy młody dorosły po otrzymaniu dobrego, państwowego wykształcenia wyrusza w poszukiwaniu kariery do USA, Europy, czy chociażby niedalekiej Australii i Nowej Zelandii.

Młodzi ludzie nie doświadczą tu niestety zbyt wielu okazji do rozrywki, między innymi ze względu na bardzo zaborcze prawo dotyczące pijaństwa w miejscu publicznym, czy posiadania narkotyków, które kara się tutaj śmiercią, a w przypadku przedstawienia okoliczności łagodzących dożywociem — okolicznością łagodzącą są przeważnie ojcowie grający w golfa z wysoko postawionymi prokuratorami (jednak korupcja w społeczeństwie zdominowanym przez Chińczyków to temat na osobny artykuł).

Zwieńczeniem wycieczki był spacer po bazarach w tradycyjnie chińskiej dzielnicy Little China, marnując resztę pieniędzy na kurczaka w pięciu smakach i budkę telefoniczną, przy stosiku Wietnamczyka, sprzedającego Duriany: owoce zapachem przypominające topielca nafaszerowanego czosnkiem – niemniej jednak całkiem smaczne.

Zdjęcie: Flickr/Jnzl's Public Domain Photos

Po powrocie na lotnisko ostatnią godzinę przed odlotem spędziłem pływając w basenie i grając na najnowszym PlayStation, co w moich oczach tylko potwierdziło renomę Changi, jako jednego z najbardziej komfortowych terminali świata. Oczywiście nie musi on robić wrażenia na każdym, ale na pewno wywrze na tym, kto pięć godzin spędził na terminalu międzynarodowym w New Delhi.